Ogień czyśćcowy

Z cyklu "Nadzieja poddawana próbom"

Myślę, że wolno mi się nazwać katolikiem żarliwym. Wiara Kościoła jest moją wiarą. Między prawdami wiary nie przebieram, wszystkie bez wyjątku prawdy wiary przyjmuję z radością i znajduję w nich światło dla swego życia. Zatem nie jest tak, że naukę Kościoła o ogniu czyśćcowym odrzucam. Ja Kościołowi jako nauczycielowi wiary chcę wierzyć bez zastrzeżeń. Istotą mojego problemu jest żywy opór, jaki samej idei ognia czyśćcowego stawia moja wyobraźnia. Wiem jednak, że coś nieprawdopodobnego bywa nieraz najszczerszą prawdą. I tak tłumaczę się przed moim rozumem z mojej wiary co do ognia czyśćcowego. Ale nie mogę być przecież obojętny wobec faktu, że prawda ta wydaje się tak nieprawdopodobna dla mojej wyobraźni. Co więcej: rozumem wyjaśniłem sobie ten problem tylko negatywnie. Gdyby ktoś nauce o ogniu czyśćcowym postawił zarzut, że jest ona przejawem myślenia mitologicznego, nie umiałbym na taki zarzut odpowiedzieć.

Byłoby czymś pożałowania godnym, gdyby zdanie: „wierzę nauce Kościoła bez zastrzeżeń” rozumiał ktoś jako: „wierzę nauce Kościoła bezmyślnie”. List Pański jest dla mnie sympatycznym dowodem, że takie pomieszanie jest praktycznie niemożliwe. Kto stara się utożsamić bez zastrzeżeń z nauką Kościoła, powinien przecież wciąż się w swoim rozumieniu wiary pogłębiać, powinien konfrontować wiarę ze swoją, zmieniającą się przecież, wiedzą o rzeczywistości, powinien też podejmować pytania dotyczące wiary, zarówno te, które nasuwają się jemu samemu, jak te, które przychodzą z zewnątrz. Sądzę, że bezmyślnie wierzyć nauce Kościoła może tylko taki człowiek, który swojej wiary nie traktuje poważnie.

Co do ognia czyśćcowego, ma Pan rację: powinniśmy się tu uwolnić od wszelkich przejawów myślenia mitologicznego. Najskuteczniej uchroni nas przed ześlizgnięciem się w wyobrażenia mitologiczne odwołanie do Pisma Świętego. Otóż przypomnijmy sobie na początku, jak często ogień pojawia się w biblijnych opisach przychodzenia Boga do ludzi.

W ogniu, który rozpłomieniał krzew, ale go nie spalał, Bóg ukazał się Mojżeszowi (Wj 3). Podczas wędrówki Izraelitów do Ziemi Obiecanej „Pan szedł przed nimi podczas dnia jako słup obłoku, by ich prowadzić drogą, podczas nocy zaś jako słup ognia, by im świecić, żeby mogli iść we dnie i w nocy” (Wj 13,21; por Lb 14,14). Ogień towarzyszył również pamiętnym wydarzeniom, w których lud Boży otrzymał Dekalog: „Góra Synaj była cała spowita dymem, gdyż Pan zstąpił na nią w ogniu” (Wj 19,18). Postać ognia przybierała nieraz boska szekina, za pomocą której Bóg dawał znak swojej dobrotliwej i zbawczej obecności wśród ludu: Obłok „od wieczora aż do rana pozostawał nad przybytkiem na kształt ognia” (Lb 9,15). W słynnej wizji Izajasza wargi proroka zostają oczyszczone rozżarzonym węglem, wziętym z ołtarza (Iz 6,6n).

Zauważmy: Nawet jeśli ten ogień Boży budzi czasem lęk (tak było zwłaszcza podczas objawienia na Synaju), zawsze jest znakiem darów Bożych, przekraczających ludzkie oczekiwania.

Również w Nowym Testamencie spotykamy ten tajemniczy ogień, który jest znakiem Bożej obecności. W dniu zesłania Ducha Świętego nad głowami apostołów spoczęły „języki jakby z ognia” (Dz 2,3). O zwycięskim Chrystusie Apokalipsa wspomina dwukrotnie: „oczy Jego jak płomień ognia” (1,14; 19,12). Natomiast List do Hebrajczyków po prostu powiada: „Bóg nasz jest ogniem pochłaniającym” (12,29).

Myślę, że wystarczy sobie przypomnieć te święte teksty, żeby intuicją wiary zacząć domyślać się, czym jest ogień czyśćcowy: że pośmiertne spotkanie z Bogiem człowiek może odczuwać na wzór zanurzenia w ogniu. Kiedy człowiek jest prawdziwie oddany Bogu, ale zarazem nie jest Mu oddany do końca, to niewyobrażalnie bliskie spotkanie z Bogiem, jakie następuje po śmierci, odczuwa zapewne jako coś jednocześnie przewspaniałego i bardzo bolesnego. Przewspaniałego — bo jest to rzeczywiste spotkanie z Tym, który jest samą Miłością, spotkanie z pewnością głębsze i pełniejsze niż to, jakie na tej ziemi osiągają najwięksi mistycy.

Zarazem musi to być spotkanie bardzo bolesne — bo człowiek zobaczy wówczas, jak mała jest w nim pojemność na Boga w porównaniu z tą, do której został stworzony. Człowiek zobaczy też tę część samego siebie, która rozwinęła się w fałszywym kierunku — zapragnie najserdeczniej, aby to, co w nim niegodne życia wiecznego, zostało przez ten boski ogień spalone. Nie dająca się wyobrazić fascynacja Bogiem, który jest Miłością, obudzi w człowieku wielkie pragnienie wejścia w ten ogień, aby — bez względu na ogromny ból — oczyścić się z tego, co Boga niegodne oraz rozszerzyć się jak najwięcej, aby jak najwięcej Bogiem się napełniać.

W każdym razie doświadczenia mistyków pozwalają nam ogień czyśćcowy tak właśnie sobie wyobrażać. Św. Jan od Krzyża († 1591) z wrzuceniem do ognia porównywał miłość Bożą, jaka ogarnia człowieka w kontemplacji. Jest ona początkowo bardzo bolesna: dopóki nie zniszczy w człowieku tego, co powinno się spalić. W miarę jednak jak człowiek uzyskuje coraz pełniejsze podobieństwo do Boga, przebywanie w tym ogniu napawa człowieka rozkoszą, nie dającą się z niczym porównać. Św. Jan od Krzyża pisze o tym szeroko w Nocy ciemnej, zwłaszcza w rozdziałach 4—10 księgi drugiej.

Tutaj przepiszę tylko obszerne porównanie, jakie święty mistyk rozwija w rozdziale 10: Miłość Boża, z chwilą kiedy człowiek się w niej znajdzie, ogarnia go mniej więcej tak, jak ogień ogarnia drewno. Na wzór drewna, które upodabnia się wówczas do ognia, człowiek upodabnia się do Boga i zostaje cały przeniknięty Jego świętą obecnością.

„Ogień — rozwija swoją myśl Jan od Krzyża — ogarniając drewno, najpierw je osusza. Wyrzuca zeń wilgoć i sprawia, że znajdująca się w nim woda z sykiem ucieka. Drewno pod wpływem ognia staje się czarne, ciemne i brzydkie oraz wydziela swąd. W miarę jednak osuszania, ogień coraz bardziej ogarnia drewno płomieniem i usuwa zeń wszystkie ciemne i brzydkie przypadłości, które są jego przeciwieństwem. W końcu, ogarnąwszy je od zewnątrz, rozpala je, zamienia w siebie i czyni tak pięknym jak on sam. W drewnie nie pozostaje już wtedy żaden przymiot, chyba tylko ciężar i rozmiary mniej subtelne od ognia. Przejęło ono bowiem od ognia wszystkie jego właściwości i czynności. Jest suche i osusza; jest gorące i ogrzewa; jest jasne i oświeca; jest o wiele lżejsze, niż było przedtem. Wszystkie te skutki i właściwości sprawił w drewnie ogień”.

Oczywiście, jest to tylko porównanie. Jednak o tym, jak bardzo św. Jan jest do niego przywiązany, świadczy dalszy ciąg jego wywodu: „Podobnie jest z boskim ogniem miłości w kontemplacji. Zanim zjednoczy on duszę z sobą i przemieni w siebie, najpierw musi usunąć wszystkie jej właściwości, które są mu przeciwne. Wyrzuca z naszej duszy jej niedoskonałości, czyni ją czarną i ciemną, tak że wydaje się nawet gorszą, brzydszą i wstrętniejszą, niż była przedtem. To boskie oczyszczenie usuwa wszystkie złe i zgubne nawyki, których dusza przedtem nie widziała, ponieważ były one w nią wkorzenione i zbyt zastarzałe. Nie zdawała ona sobie po prostu sprawy z tego, jak wiele było w niej zła. Otóż ciemne światło boskiej kontemplacji stawia je wszystkie przed jej oczyma, w celu wydobycia ich na zewnątrz i zniszczenia, a dusza oświecona tym światłem widzi je wszystkie jasno. Oczywiście, dusza nie jest przez to mniej doskonała ani sama w sobie, ani przed Bogiem. Widząc w sobie to, czego przedtem nie widziała, czuje się tak nędzną, iż sądzi, że nie tylko nie zasługuje na Boże wejrzenie, ale jest godna wzgardy i za taką się uważa. (...)

Możemy z tego porównania poznać, w jaki sposób cierpią dusze w czyśćcu. Ogień nie zadawałby im żadnego bólu, gdyby one były wolne od niedoskonałości: to one są przyczyną ich cierpień. Niedoskonałości te są bowiem materią, której ima się ogień, kiedy zaś się skończą, ogień nie będzie już palił. Kiedy znikną niedoskonałości duszy, skończy się jej utrapienie, a pozostanie radość”.

Że taka ekstrapolacja własnych doświadczeń duchowych na sytuację pośmiertną nie jest ze strony św. Jana od Krzyża arbitralną dowolnością, świadczy o tym sam Apostoł Paweł, który również mówi o jakimś tajemniczym zanurzeniu w ogniu, jakie nastąpi w „dzień Pański”, a więc już w wymiarze eschatologicznym: „Fundamentu nikt nie może położyć innego, jak ten, który jest położony, a którym jest Jezus Chrystus. I tak, jak ktoś na tym fundamencie buduje: ze złota, ze srebra, z drogich kamieni, z drewna, z trawy lub ze słomy, tak też jawne się stanie dzieło każdego. Odsłoni je dzień Pański. Okaże się bowiem w ogniu, który je wypróbuje, jakie jest. Ten, którego dzieło wzniesione na fundamencie przetrwa, otrzyma zapłatę. Ten zaś, którego dzieło spłonie, poniesie szkodę: sam wprawdzie ocaleje, lecz tak jakby przez ogień” (1 Kor 3,11—15).

Pora na najważniejszą część tego listu. Otóż jestem głęboko przekonany, że wszelkie rozważania o naszej sytuacji pośmiertnej byłyby jałowym i bezczelnym wymądrzaniem się, gdyby nie pomagały nam w głębszym zrozumieniu naszej obecnej sytuacji wobec Boga. Również nad naturą ognia czyśćcowego warto się zastanawiać przede wszystkim dlatego, ażeby już w życiu obecnym zanurzyć się jak najwięcej w świętym ogniu Bożej obecności. Obecnie możemy znieść zaledwie odrobinę tego ognia, ale już teraz możemy doznać obu jego działań. Bo z jednej strony jest on ogniem rozkoszy, rozpalającym w nas coraz więcej miłość Bożą, z drugiej strony jest ogniem błogosławionego bólu, ogniem niszczącym tego nieprzyjaciela Bożego, który wciąż jeszcze siedzi chyba w każdym z nas.

O pierwszym działaniu tego ognia Bożej obecności pięknie powiedział św. Augustyn († 430), komentując słowa psalmu: „Od blasku Jego obecności rozżarzyły się węgle ogniste” (Ps 18,13). Słowa Augustyna są proste, ale mówią właściwie wszystko: „Ci, którzy już byli martwi i pozbawieni ognia dobrych pragnień oraz światła sprawiedliwości, odżyli znowu i zostali zapaleni i oświeceni” (Objaśnienie Psalmu 17,9). Tutaj każdy z nas mógłby tylko zapytać samego siebie, czy ten Boży ogień już się we mnie pali. Bo może wciąż jeszcze — jak to nieraz śpiewamy — „nasze serca zimne jak lód”?

Jeśli jednak pali się już we mnie ten Boży ogień, to z pewnością będzie też mnie oczyszczał. Przynajmniej zaczątkowo. Orygenes († 254), komentując cytowane już w tym liście zdanie (Hbr 12,29), zauważa: „Bóg trawi wprawdzie i niszczy, ale niszczy złe myśli, niszczy haniebne uczynki, niszczy grzeszne pragnienia — przez to, że przenika umysły wiernych oraz dusze, które są zdolne do przyjęcia Jego Słowa i Mądrości” (O zasadach 1,1,2). „Bóg jak ogień — pisze tenże Orygenes w innym swoim dziele — trawi zło oraz wszystko, co ze zła pochodzi, a co grzesznik na postawionym już fundamencie duchowym buduje — mówiąc symbolicznie — z drewna, siana i słomy” (Przeciw Celsusowi 4,13).

Niestety, tutaj właśnie leży powód wielu naszych ucieczek od Boga. Tak przywykliśmy do swojej grzeszności, że chronimy ją nieraz, jakby była największym skarbem, jakby właśnie ona była źródłem naszej osobowej tożsamości. Boimy się zbytnio zbliżać do Boga, bo czujemy podświadomie prawdę słów, że „jak wosk się rozpływa w ogniu, tak giną przed Bogiem grzesznicy” (Ps 68,3). A my — niby to chcemy, żeby ten stary grzesznik we mnie zginął — ale zarazem boimy się, że to będzie bolało. I w ten sposób ani Bogu nie jesteśmy oddani całkowicie (niestety!), ani też (na szczęście!) całkowicie od Niego nie odchodzimy.

Po prostu nie umiemy docenić, jak wielka to szansa, że już teraz Bóg chce nas napełniać swoją obecnością, która niszczy to, co na zniszczenie zasługuje, i rozpala taką miłością, która już naprawdę kocha „z całego serca, z całej duszy, ze wszystkich sił i myśli”.

Zakończę ten list niezwykle głęboką intuicją, jaką na temat ognia czyśćcowego sformułowała szwajcarska mistyczka, żyjąca w naszym XX wieku (nawiasem mówiąc, konwertytka z protestantyzmu), Adrienne von Speyr: „Pierwszy krok przez ogień czyśćcowy, zgoła najboleśniejszy, to poznanie własnych grzechów. Nic tu nikomu nie zostaje oszczędzone, poznanie musi być całkowite, dopiero potem na jego miejsce zjawia się modlitwa, a wreszcie ulega ono wymazaniu za sprawą modlitwy wysłuchanej; poznanie wprawdzie zostaje, ale już nie boli. (...) To jedno pozostaje w ogniu czyśćcowym — a może dopiero w nim się rodzi: modlitwa. I kiedy modlitwa już tylko powstaje przeciwko grzechowi — grzechowi w ogóle, nie tylko własnemu, gdyż grzech ucieleśnia cierpienia Chrystusa — zostaje wysłuchana, przyjęta i staje się wyzwoleniem — nie tylko z grzechu, ale i z wszystkich jego pęt, i jest to zarazem koniec czyśćca. Droga może być wprawdzie jeszcze długa, ale drzwi tylko jedne. Modlitwa, która przed chwilą była jeszcze błaganiem, zmienia się w pieśń uwielbienia, towarzyszy duszy — oczyszczonej w ogniu — w drodze z czyśćca do nieba. Do Chrystusa żadna dusza nie dotrze inaczej niż w rozmodleniu”.

opr. aw/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama