Eucharystia na drogach Jubileuszu

Na temat istoty i znaczenia Eucharystii w kontekście Roku 2000 Jubileuszu Odkupienia

Przygotowujemy się do owocnego przeżycia Wielkiego Jubileuszu Odkupienia. Dwa tysiące lat temu w Betlejem wydarzyło się coś najbardziej niezwykłego w dziejach ludzkości. Syn Boży stał się człowiekiem z miłości do nas i dla naszego zbawienia. Niewidzialny Bóg ukazał się nam w widzialnej postaci, abyśmy mogli zobaczyć Jego miłość. Boże Narodzenie to szczyt empatii: oto Bóg z miłości do nas aż tak bardzo wczuwa się w naszą sytuację, że fizycznie wciela się w położenie człowieka, staje się w pełni jednym z nas. Jest odtąd prawdziwym człowiekiem, we wszystkim — oprócz grzechu — podobnym do nas, a jednocześnie pozostaje na zawsze prawdziwym Bogiem. „Jezus jest prawdziwą nowością, przerastającą oczekiwania ludzi, i pozostaje nią na zawsze, przez wszystkie kolejne epoki dziejów” (Incarnationis Mysterium, 1).

Kiedy nastała pełnia czasów, Bóg nas zupełnie zaskoczył rozmiarami i konkretnością swojej miłości. W swoim Synu ukochał nas do końca, aż do śmierci krzyżowej. Ukochał nas miłością zbawiającą. Miłością, która ma moc przemieniać ludzkie wnętrze i stwarzać nowego człowieka. Człowieka świętego, człowieka żyjącego w radości i wolności dziecka Bożego. Przygotowujemy się do świętowania jubileuszu tej niezwykłej Bożej miłości. Świętować Bożą miłość znaczy zrozumieć i pokochać tę miłość.

Zrozumieć Bożą miłość to najpierw umieć ją nazwać i opisać. Bóg kocha nas miłością wychowującą. On nie chce zbawiać nas w sposób magiczny, ani wbrew naszej woli. On pomaga nam wygrać życie doczesne i wieczne poprzez to, że potrafi nam swoją miłością towarzyszyć na drogach naszego życia lepiej niż najwspanialsi rodzice i wychowawcy tej ziemi. On kocha nas w sposób wychowujący i dostosowany do naszej sytuacji także wtedy, gdy przeżywamy kryzys i gdy sami siebie nie potrafimy już kochać. Ilustracją takiej właśnie wychowującej miłości jest przypowieść o mądrze kochającym ojcu i odchodzącym synu (por. Łk 15, 11-32). Opowiedziana przez Jezusa historia syna, który opuszcza dobrego ojca, nazywana jest przypowieścią o synu marnotrawnym. Sądzę, że słuszniej jest nazywać ją przypowieścią o powracającym synu. Przecież nikt z nas nie żyje w doskonałej miłości i posłuszeństwie wobec Boga. Każdy człowiek jest w jakimś stopniu marnotrawnym synem czy odchodzącą córką. Nie każdy jednak potrafi zastanowić się i wrócić. A właśnie o takim powracającym człowieku jest ta przypowieść.

Chrystus ukazuje w swej przypowieści ojca doskonałego, który jest symbolem samego Boga-Ojca. Ma on dwóch dorosłych synów. Jeden z nich wiernie mu służy, drugi natomiast chce odejść. Ojciec go kocha i nigdy go nie skrzywdził, a mimo to syn wierzy, iż poza domem rodzinnym będzie mu lepiej. Kusi go perspektywa wolności i niezależności. Ma własny pomysł na to, jak być szczęśliwym. Jest to sytuacja znana wielu matkom i ojcom, których dorastające dzieci uważają, że styl życia proponowany przez rodziców, nie przyniesie im szczęścia. Oni chcą żyć "nowocześniej", czyli bez stawiania sobie wymagań, bez miłości i prawdy. Syn z przypowieści oznajmia ojcu, że odchodzi i że chce zabrać swoją część majątku. Nie dziwi nas jego zachowanie, gdyż wiemy, że ludzka naiwność nie zna granic. W pierwszej chwili może nas jednak dziwić postawa ojca. Ojciec nie próbuje bowiem zatrzymać syna, którego kocha i o którego los się niepokoi. Mógłby użyć nacisku, na przykład nie dając odchodzącemu jego części majątku. Nie czyni jednak tego gdyż wie, że do miłości i dobra nie da się przymusić. Przymuszać można tylko do nienawiści i zła.

Syn odchodzi, gdyż szuka łatwego szczęścia, jednak boleśnie przekonuje się, że tego typu szczęście nie istnieje. A pogoń za iluzją łatwego szczęścia prowadzi do szybkiego nieszczęścia. Okazuje się formą agonii, formą umierania tego, co w człowieku najpiękniejsze. Aby przeżyć w sytuacji głodu i osamotnienia, syn, który odszedł, godzi się na rolę niewolnika i pasie świnie. Nie wolno mu jeść nawet tego, czym one się karmią. Odchodząc od ojca łudził się, że idzie w kierunku ziemi obiecanej, którą sam sobie wymarzył. Tymczasem w rzeczywistości szedł ku ziemi cierpienia i rozczarowania.

W tak dramatycznej sytuacji rodzice tej ziemi zwykle nie wiedzą jak postępować wobec odchodzących, ani jak ich kochać. Sami popadają w kryzys.

Kierują się bardziej emocjami niż miłością. U jednych zwycięża rozżalenie, a nawet nienawiść. Przekreślają syna i wyrzekają się go na zawsze. Odmawiają mu prawa powrotu do domu. Wtedy odchodzącemu pozostaje już tylko rozpacz. Nawet gdyby któregoś dnia zastanowił się i uznał swój błąd, to nie ma do kogo wrócić. Inni z kolei rodzice popełniają błąd przeciwny: usprawiedliwiają odchodzącego za wszelką cenę. Czynią też wszystko, aby nie cierpiał mimo, że nadal błądzi! Płacą za szkody wyrządzane przez błądzącego i dbają o to, by jemu samemu nadal niczego nie brakowało. W takiej sytuacji syn będzie błądził dalej. Czasem tak długo, aż umrze. Czemu bowiem miałby się zmieniać, skoro nie ponosi konsekwencji własnych błędów?

Ojciec z przypowieści Chrystusa nie popełnia żadnego z tych błędów, typowych dla rodziców tej ziemi. On nawet w tak dramatycznych okolicznościach potrafi kochać w sposób dojrzały i dostosowany do powstałej sytuacji. Nie odrzuca syna. Nie cofa miłości. Jego dom i jego ramiona pozostają dla syna ciągle otwarte. Ale też nie próbuje go uchronić od cierpienia, które syn sprowadza na siebie własnym postępowaniem. Ojciec jest bogatym człowiekiem. Mógłby posyłać służących, aby się opiekowali synem i nie pozwolili, by cierpiał głód. Ale doskonale wie, że tak postępując, nie kochałby syna dojrzale i nie pomógłby mu w przemianie życia. Syn zachowa szansę na ocalenie tylko w jednym przypadku: gdy nadal będzie kochany i gdy będzie cierpiał! Cierpienie, które przychodzi jako konsekwencja własnych błędów, jest dobrodziejstwem. Otwiera błądzącemu oczy. Uczy odróżniania dobra od zła. Syn wykorzystuje szansę i zaczyna się zastanawiać. Uświadamia sobie, że pomylił się i że u ojca było mu znacznie lepiej. Pod wpływem cierpienia syn marnotrawny przemienia się w powracającego syna. Wraca już nie tylko dlatego, że jest głodny (wtedy zdecydowałby się raczej na kradzież niż na powrót), ale dlatego, iż zrozumiał, że znacznie lepiej być choćby sługą u kochającego ojca, niż pozostawać niewolnikiem czy ofiarą tego świata.

Nie jest jednak łatwo powrócić, gdy się odeszło bardzo daleko. Nawet jeśli ktoś szczerze tego pragnie i już uznał swój błąd. Nie jest łatwo powiedzieć: "Ojcze, zgrzeszyłem". Powracający syn zasługuje więc na szacunek. On sam lęka się i wstydzi, ale ku jego zaskoczeniu powrót przemienia się w wielkie święto. Syn przekonuje się, że ojciec nigdy nie przestał go kochać, że codziennie wychodził na drogę i żył nadzieją, iż syn zastanowi się i wróci. I że tylko z tego względu nie próbował go chronić przed cierpieniem. Powracający syn odzyskuje wszystko: miłość i prawdę. Odtąd nie będzie wątpił, że ojciec go kocha, ani nie będzie się już łudził, że może być szczęśliwym bez ojca czy wbrew ojcu.

Taką właśnie wychowującą, mądrą miłością kochał Chrystus każdego z ludzi, których dwa tysiące lat temu spotykał na drogach swej ziemskiej wędrówki.

Taką miłością będzie kochał każdego człowieka przez całą wieczność. I takiej właśnie miłości uczy nas w Eucharystii. W czasie ostatniej Wieczerzy Jezus wziął chleb, pobłogosławił, połamał i rozdał. Słowa, które Jezus wypowiedział nad chlebem i które kapłan powtarza w czasie każdej Mszy świętej, opisują nie tylko to, co stało się z tamtym kawałkiem chleba i co miało stać się kilka godzin później z samym Chrystusem. Słowa te opisują jednocześnie naturę Bożej miłości do człowieka Otóż Bóg Ojciec wziął z miłością każdego z nas. Od zawsze i na zawsze. Zanim nasi rodzice przekazali nam życie, zanim nas zobaczyli. Odtąd nie musimy za wszelką cenę walczyć o miłość tego świata, Mamy szansę wsłuchiwać się w głos Boga, który każdego człowieka kocha i przygarnia, a nie w głos tego świata, który wszystkich ludzi segreguje, by wielu z nich odrzucić.

Chrystus wziął chleb i pobłogosławił. Bóg także nieustannie nas błogosławi. A błogosławić to życzyć dobra drugiej osobie, to mówić o niej z szacunkiem, nadzieją i miłością, to potwierdzać słowami i czynami, że jest kochana i cenna w naszych oczach. Prawda o byciu błogosławionym przez Boga jest niezwykle potrzebna człowiekowi końca XX-tego wieku. Wielu ludzi czuje się bowiem - przynajmniej w niektórych okresach życia czy w pewnych środowiskach - raczej dziećmi przekleństwa niż dziećmi błogosławieństwa. Ponadto nasza cywilizacja wzmaga głód i potrzebę bycia błogosławionym. Żyjemy w czasach, w których człowiek łatwiej wypowiada nad drugim człowiekiem złe niż dobre słowo. W czasach, w których coraz więcej ludzi nie ma barier w wyrażaniu agresji, wrogości czy nienawiści, wstydzi się natomiast wyrażać miłość, czułość, wdzięczność. Wielu ludzi wstydzi się błogosławić.

Jezus wziął chleb, pobłogosławił i połamał. Bóg, który nas kocha, nie tylko przyjmuje nas z miłością i nieustannie nam błogosławi. Bóg chce coś w nas połamać. W geście łamania chleba Chrystus zapowiedział symbolicznie nie tylko własny los (będzie połamany na krzyżu dla naszego zbawienia), lecz także los każdego człowieka na tej ziemi. Potrzeba połamania w sobie czegoś, to ten aspekt Bożej miłości, który rozumiemy i przyjmujemy najtrudniej. Słowa: „łamać” i „połamany” źle nam się kojarzą, bo żyjąc na tej ziemi, często czujemy się połamani w sposób bolesny i niezasłużony. Naszym zadaniem jest zrozumieć, że Bóg łamie nas w inny sposób niż ten świat nas łamie. Świat, w którym żyjemy, chce w nas połamać to, co najlepsze i najcenniejsze: naszą wolność, nasze aspiracje i ideały, naszą miłość, nasze sumienie. I chce to uczynić przemocą. Tymczasem Bóg pragnie połamać w nas jedynie to, co grzeszne, niedojrzałe, egoistyczne, co zagraża naszej miłości, wolności, naszemu powołaniu. I czyni to tylko wtedy, gdy my się na to zgadzamy, gdy współpracujemy z Bogiem, by połamać w sobie starego człowieka.

Jezus rozdał chleb, który wziął, pobłogosławił i połamał. Czwarty aspekt Bożej miłości to właśnie owo rozdawanie. Bóg nas wybrał, pobłogosławił i połamał w nas to, co nie Boże po to, aby nas rozdawać. By uczynić nas darem miłości dla innych. Gdyby Bóg rozdał nas bliźnim, zanim pomógłby nam przezwyciężyć naszą grzeszność i nasz egoizm, to okazalibyśmy się złym darem. „Darem” toksycznym. Trującym. Gdyby natomiast Bóg nie rozdał nas bliźnim, wtedy pozostalibyśmy starym człowiekiem, człowiekiem egoizmu i grzechu, człowiekiem, który nie może być szczęśliwym i który nie idzie drogą błogosławieństw.

Wielki Jubileusz Odkupienia jest dla nas zaproszeniem do dojrzalszego chrześcijaństwa, do większej miłości, do pełniejszego wejścia na drogę ewangelicznych błogosławieństw. Z tego powodu istnieje bardzo ścisły związek między Jubileuszem a Eucharystią. Chrystus obdarował nas Eucharystią jako szczególnym miejscem, w którym doświadczamy, że jesteśmy przez Boga kochani i w którym uczymy się Bożej miłości. Eucharystia jest nieustannym przypomnieniem ceny, jaką Syn Boży zapłacił dla naszego zbawienia. Wolał pozwolić, by ludzie przybili Go do krzyża, niż wycofać miłość do człowieka. Każda Msza Święta jest uobecnieniem faktu, że Chrystus do końca nas umiłował i że z miłości ku nam pozostaje z nami aż do skończenia świata. Każda komunia święta to duchowe przytulenie się do Chrystusa, to umacnianie wiary i nadziei, to umacnianie w sobie wewnętrznego człowieka, by trwać w przyjaźni z Bogiem, by Boga słuchać bardziej niż ludzi i niż samego siebie. Eucharystia to niezwykle wymowny znak, jakim posługuje się Boża pedagogia, aby nakłonić człowieka do nawrócenia i pokuty, aby doprowadzić człowieka do przyjaźni z Bogiem, do życia nadprzyrodzonego — „tego życia, które jako jedyne może zaspokoić najgłębsze pragnienia ludzkiego serca” (IM, 3).

Będąc miejscem spotkania z Bogiem — Miłością, Eucharystia jest jednocześnie szkołą miłości do Boga i człowieka. Każda Msza Święta to kolejna lekcja miłości, jakiej udziela nam Chrystus. Na końcu Eucharystii zostajemy przez Niego posłani, by kochać Boga nade wszystko, a ludzi aż tak ofiarnie i wiernie, jak Chrystus nas pokochał, gdyśmy byli jeszcze grzesznikami. On posyła nas najpierw do naszych bliskich: do rodziców, dzieci, rodzeństwa, krewnych, przyjaciół, znajomych. On pomaga nam, byśmy objęli samych siebie i innych ludzi miłością dojrzałą, wierną, kompetentną, miłością dostosowaną do potrzeb i zachowań danej osoby. On pokochał nas w taki właśnie sposób. Jednych pocieszał, rozgrzeszał i przytulał. Innym mówił twarde słowa bolesnej prawdy, wzywał do nawrócenia i ostrzegał. Niektórym wywracał stoły. Wobec każdego człowieka umiał dobrać takie słowa i czyny, które stwarzały szansę na duchowy rozwój i poprawę życia. Miłość do najbliższych oznacza, że mamy dla nich czas, że potrafimy być dla nich czuli i pracowici, że dzielimy z nimi radości i cierpienia, a także wspólny stół. Stół eucharystyczny powinien zatem mieć swoją kontynuację w stole rodzinnym, domowym, przy którym karmimy się nie tylko fizycznie, ale także psychicznie, moralnie, duchowo, religijnie.

Nie wystarczy jednak objąć Chrystusową miłością naszych bliskich i zasiadać wspólnie przy rodzinnym stole

. Przecież także poganie kochają tych, którzy są im bliscy i którzy okazują im miłość. Chrystus uczy nas w Eucharystii większej miłości. Znacznie większej miłości. On posyła nas nie tylko do bliskich, ale również do naszych nieprzyjaciół oraz do tych naszych sióstr i braci, którzy są chorzy, biedni, zaburzeni, odrzuceni. Bez takiego poszerzenia miłości chrześcijaństwo zostaje zredukowane do rzędu jeszcze jednej ideologii, albo do szlachetnej wersji pogaństwa. Bo przecież poganie też starają się kochać swoich bliskich i tych, którzy im dobrze czynią. Chrześcijaństwo zaczyna się tam, gdzie zaczyna się miłość bezinteresowna, charytatywna. Chrześcijaństwo zaczyna się tam, gdzie człowiek uczy się od Chrystusa miłości wobec ludzi najmniejszych w oczach tego świata, wobec tych, którzy nie radzą sobie z życiem, którzy ryzykują, że przegrają życie doczesne i wieczne, wobec tych, którzy potrzebują naszego wsparcia i którzy nie mogą się odpłacić za naszą miłość. Przy końcu życia będziemy sądzeni z miłości. I to przede wszystkim z takiej właśnie miłości wobec najmniejszych i najbardziej potrzebujących. Na sądzie ostatecznym Chrystus zapyta nas nie tylko o to, czy kochaliśmy rodziców, krewnych i przyjaciół, lecz także o to, czy kochaliśmy głodnych, spragnionych, nagich, przybyszów, chorych, uwięzionych (por Mt 25, 35-6). Eucharystia ziemska stanie się Eucharystią wieczną, przemieni się w ucztę eschatologiczną wtedy, gdy uczymy się takiej właśnie miłości.

Jan Paweł II przypomina, że „szczególnie potrzebnym dziś znakiem miłosierdzia Bożego jest miłość, która otwiera oczy na potrzeby ludzi żyjących w nędzy i zepchniętych na margines społeczny” (IM, 12). Pogłębione, owocne włączenie się w obchody Jubileuszu Odkupienia wymaga zatem poszerzenia naszych serc i naszej wrażliwości, byśmy stawali się coraz bardziej drugim Chrystusem. Każdy z nas zna wiele miejsc i środowisk, gdzie człowiek jest zagrożony i poraniony: fizycznie, psychicznie, moralnie, duchowo, religijnie, społecznie. Pochylmy się nad takim człowiekiem: z modlitwą, z ofiarnością, z konkretną pomocą materialną i duchową. Niech dzięki nam w tym Roku Wielkiego Jubileuszu doświadczą święta i nadziei także ci, którzy zwykle smucą się i płaczą. Niech również oni otrzymają szansę, by poczuć się dziećmi Boga: kochanymi i powołanymi do życia w miłości i prawdzie.

„Każdy Rok Jubileuszowy jest jakby zaproszeniem na ucztę weselną” (IM, 4). Jest szczególnym zaproszeniem na ucztę eucharystyczną Odkupiciela. Zachęcam, by każdy z Was poczynił konkretne postanowienia. W obliczu Jubileuszu Odkupienia warto odnowić wierność coniedzielnej Eucharystii i częstej komunii świętej. Warto pogłębić własny sposób przeżywania Eucharystii, by każda Msza św. była w coraz większym stopniu miejscem osobistej modlitwy i odważnego rachunku sumienia, miejscem, w którym czujemy się kochani przez Boga i w którym uczymy się Bożej miłości. Tej miłości, której na progu trzeciego tysiąclecia jesteśmy bardzo głodni i od której zależy oblicze naszego życia: doczesnego i wiecznego.

Tekst ukazał się w zbiorze konferencji adwentowych - Wydawnictwo "Ave", Radom 1999, s.51-58

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama