Listopadowa szkoła wiary

Uroczystość Wszystkich Świętych logicznie łączy się z kolejnym dniem - Wspomnieniem Wszystkich Wiernych Zmarłych

Już za kilka dni pójdziemy na cmentarze, aby pochylić się nad grobami naszych bliskich. Ale nie tylko. 1 listopada Kościół oddaje cześć swoim najlepszym dzieciom. Jest to dzień dumy, a zarazem święto pokory.

Uroczystość Wszystkich Świętych ukazuje Kościół triumfujący w całej swojej chwale i dostojeństwie, ale zarazem nam, „ludziom w drodze”, przypomina, że nim jeszcze nie jesteśmy i nie możemy takiego Kościoła udawać. Wspomnienie Wiernych Zmarłych - poprzez chłód kamiennych nagrobków - obala mit o ludzkiej potędze. Pokazuje, że „bez Boga ani do proga”.

O świętych mówi się czasem: awangarda chrześcijaństwa. Nader często odarci z tego, co „nazbyt ludzkie” i historyczne, w praktyce jawią się bardziej jako ci, których raczej podziwiamy, a nie naśladujemy. Łatwiej nam zaakceptować postać bohatera niż świętego. Tak się stało m.in. z osobą św. Jana Pawła II. W unifikującym wszystko, zglobalizowanym świecie zapotrzebowanie na bohaterów wzrasta. Herosi jednak, w przeciwieństwie do świętych, skupiają uwagę na sobie, sublimują ludzkie pragnienia. I tylko to. Dlatego też zdumiewająco szybko tracą pozycję. Przychodzą nowi. Zmieniają się mody i priorytety. A świętość zawsze prowadzi ku Najświętszemu Bogu. Nigdy się nie przeterminuje. Święci proponują nową perspektywę spojrzenia na ludzki los i - pomimo triumfalnych deklaracji, że w nowym, „lepszym” świecie nie ma już miejsca dla Chrystusa - nadal są bardzo atrakcyjną „ofertą”.

Wielki tłum!

Szukając wiedzy o świętości, sięgamy po grube tomy pism mistyków, doktorów Kościoła. Przeglądamy „święte” obrazki w mniej lub bardziej udolny sposób przywołujące pamięć tych, którzy zostali oficjalnie zaliczeni w poczet „chrześcijańskiej elity”. I dobrze. Rzecz w tym, że świętość tak postrzegana zawsze wydaje się być ulokowana zbyt daleko, zbyt wysoko, poza naszym zasięgiem. Opisy hagiograficzne jawią się jako hagada „ku pokrzepieniu serc”, w bliskim sąsiedztwie wspomnienia świata z baśni i legend, gdzie prawda miesza się z wytworami ludzkiej wyobraźni, rzeczywistość z marzeniami, które nie mają szans się ziścić. Tak rozumianą świętość zdaje się oddzielać od życia przepaść nie do przebycia.

Jak ją zatem zdobyć, odkryć? - ktoś zapyta. Przecież ubrudzeni codziennością nie mamy szans! Gdzież nam do nich! Pesymizm ów łamie św. Jan: „Oto [ujrzałem] wielki tłum, którego nie mógł nikt policzyć” - pisze w Apokalipsie - „z każdego narodu i wszystkich pokoleń, ludów i języków, stojący przed tronem i przed Barankiem. Odziani są w białe szaty, a w ręku ich palmy”. A zatem nie jednostki, a „niepoliczalny tłum” tych, którym udało się wejść przez „ciasną bramę” - codziennej wierności, wiary, miłości do Boga i człowieka! Upadających i powstających z upadków. Błogosławionych, tzn. szczęśliwych. Przychodzących „z wielkiego ucisku”, którzy „opłukali swe szaty, i w krwi Baranka je wybielili”. Trzeba uwierzyć, że świętość jest w zasięgu ręki!

Zwyczajni, niezwyczajni...

Za mało mówimy w Kościele o zwyczajnej świętości i o codziennie spotykanych świętych. Żyją pośród nas. Nie narzucają swojej obecności, ale świadczą pokorną postawą o miłości Boga każdego dnia. To matka nieodstępująca na krok chorego dziecka - urodziła je, choć „doradcy” sugerowali: „zostaw, usuń, co się będziesz męczyć. Wszyscy tak robią”; pani Zosia opiekująca się niewstającym z łóżka od ośmiu lat mężem po wylewie; pani Ania, której wszyscy mówią: „Oddaj go do hospicjum! Sama ledwo chodzisz!”, a ona uparcie tłumaczy: „Ale ja z nim przeżyłam ponad 50 lat! Jakże teraz mam męża zostawić?”. To pan Wiesiek, który podczas wojny walczył za Polskę, potem dziesięć lat przesiedział w ubeckim więzieniu, a teraz - odkąd pamiętam - codziennie rano jest na Mszy św. w kościele, modli się za poległych kolegów i prosi Pana Boga, aby ojczyzna była prawdziwie wolna. To pan Stanisław i pani Ludwika - nie dorobili się majątku, ale wychowali dzieci na wspaniałych ludzi. A dziś codziennie odmawiają Różaniec za nie, aby nie pogubiły się w tym dziwnym świecie. I ksiądz Antoni, który 50 lat przepracował na małej parafii, ochrzcił setki osób, wysłuchał tysięcy spowiedzi i rozdał jeszcze więcej Najświętszych Hostii. Nigdy nie gonił za tytułami i godnościami, nie zależało mu na kościelnej „karierze”. Mówią ludzie, że ma dziurawe kieszenie w sutannie: co do jednej włoży jakiś grosz, natychmiast sięga do drugiej i daje potrzebującym. A dziś, pomimo podeszłego wieku, nadal ma światło w oczach. I nic nie musi mówić... Kto go zobaczy, ten wie, że on zawsze kochał Boga i ludzi. I im oddał swoje życie.

Oto chrześcijańska elita. Dziś chylimy przed nimi - i tymi, którzy już są w niebie - nasze czoła. I modlimy się: daj nam Panie siłę, odwagę i moc, abyśmy chcieli ich naśladować...

Kiedy, jak nie teraz?

Niebo nie jest puste! - ta prawda przy okazji uroczystości Wszystkich Świętych dociera do nas ze zdwojoną mocą. Nie ma żadnego powodu, by wątpić w słowa Jezusa: „W domu Ojca mego jest mieszkań wiele. Gdyby tak nie było, to bym wam powiedział. Idę przecież przygotować wam miejsce” (por. J 14,1-12). Warto spojrzeć na swoje życie z innej perspektywy. Przebić się przez zniechęcenie, przywiązanie do doczesności, otworzyć na światło łaski, które pomoże skruszyć wewnętrzne skamieliny. I zatęsknić za niebem. Bo kiedy ma się to dokonać, jak nie teraz?

Zdarza się nam, szczególnie pod wpływem mediów, błędnie utożsamiać oba listopadowe dni. Uroczystość Wszystkich Świętych i Dzień Zaduszny to nie to samo. Łączy je - oprócz tego, iż odwiedzamy mogiły swoich bliskich - fakt, że głęboko przeżyte wyprowadzają nas z iluzji. Pozbawiają złudzeń, wedle których życiu doczesnemu nadaje się wartość absolutną. Święci prowadzą nas za jego horyzont, ukazują pełny blask spełnionej obietnicy. Oczekujący na chwałę nieba, cierpiący w czyśćcu - co przypomni nam Wspomnienie Wiernych Zmarłych - poprzez chłód kamiennych nagrobków obalają mit o ludzkiej potędze i panowaniu. Pokazują, że „bez Boga ani do proga”. Uczą pokory wobec Tego, który jest Dawcą Życia, Sprawiedliwym Sędzią, ale nade wszystko Miłosiernym Ojcem.

Układ świątecznych dni zapewne będzie sprzyjał fundowaniu sobie przez wielu z nas „długiego weekendu”. Spotkania rodzinne, odwiedziny bliskich, wizyty na cmentarzach to ważny element naszej codzienności. Rzecz w tym, by nie zatrzymać się li tylko na zewnętrzności. By ornament nie wziął góry nad treścią. Aby chęć odpowiedniego zaprezentowania się w modnym ciuchu nie zdominowała troski o wewnętrzne piękno. Zapalenie lampki na grobie rodzinnym - nie zastąpiło udziału w Mszy św., Komunii św. ofiarowanej za zmarłych rodziców, dziadków. Nawet najpiękniejszy wieniec to nic w porównaniu z darem odpustu, jaki można ofiarować za naszych zmarłych przez całą oktawę uroczystości Wszystkich Świętych.

Zachowajmy zatem proporcje. Szukajmy mądrości w zadumie listopadowych dni. Dobrze przeżyte mogą nas wiele nauczyć.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama