Wizerunek Boga

Fragment książki - Bóg i świat, z kardynałem Jopsephem Ratzingerem rozmawia Peter Seewald

Wizerunek Boga Mój synek pyta mnie czasem: tato, jak właściwie wygląda Bóg?

Odpowiedziałbym mu, że Boga można sobie wyobrażać w takiej postaci, w jakiej znamy Go dzięki Jezusowi Chrystusowi. Chrystus mówi wszak: „Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca”.

Gdy się przyjrzymy całemu żywotowi Jezusa — od narodzin w betlejemskim żłobku, przez działalność publiczną, przez wielkie i poruszające słowa, po Ostatnią Wieczerzę, po Krzyż, po Zmartwychwstanie i nakaz misyjny — możemy coś dostrzec z Bożego oblicza. Z jednej strony, jest ono pełne powagi i wielkości. Przekracza ludzkie miary. Ale, z drugiej, Jego charakterystycznym rysem w ostatecznym rozrachunku okazują się dobroć, aprobata, życzliwość wobec nas, ludzi.

Czy jednak nie napisano również: nie będziesz wykonywał żadnych wizerunków Boga?

Przykazanie to zostało zmodyfikowane o tyle, że Bóg sam nadał sobie wizerunek. W Liście do Efezjan czytamy, że Chrystus jest wizerunkiem Boga. I w pełni urzeczywistnia to, co w akcie stworzenia Bóg powiedział o człowieku.

Chrystus jest prawzorem człowieka. Choć nie ukazuje samego Boga w Jego wiekuistej nieskończoności, to jednak jest wizerunkiem, w jakim Bóg ukazał samego siebie. Od tej chwili nie musimy już wykonywać wizerunków Boga, gdyż sam Bóg ukazał nam swój wizerunek. Bóg spogląda tu na nas i mówi do nas.

Wizerunek Chrystusa nie jest jednak fotografią Boga. W wizerunku Ukrzyżowanego widzimy przede wszystkim żywot Jezusa — zwłaszcza jego żywot wewnętrzny. Uzyskujemy dzięki niemu zdolność widzenia, w którym zmysły otwierają się i przekraczają siebie.

Jak można by w kilku zdaniach scharakteryzować Jezusa?

Nasz język staje tu przed wyzwaniem, które przerasta nasze siły. Fundamentalne znaczenie ma fakt, że Jezus jest Synem Bożym, że pochodzi od Boga, a jednocześnie jest prawdziwym człowiekiem. Że jest kimś, w kim nie tylko spełnia się ludzki geniusz czy ludzki heroizm, ale też kimś, w kim prześwituje Bóg. Można powiedzieć, że w rozdartym ciele ukrzyżowanego Jezusa widzimy, kim jest Bóg — kimś, kto wydał siebie za nas aż po Krzyż.

Czy Jezus był katolikiem?

Nie można tak powiedzieć z całą pewnością, ponieważ Jezus stoi ponad nami. W dzisiejszych czasach można się spotkać z odwrotnym sformułowaniem: że Jezus nie był chrześcijaninem, lecz żydem. Jest to tylko po części prawdziwe. Jezus był Żydem, jeśli chodzi o narodowość. Był Żydem, ponieważ przyjął Prawo i żył tak, jak ono nakazuje, był nawet, mimo wszelkiej krytyki Prawa, pobożnym Żydem, który przestrzegał porządku Świątyni. Niemniej, Jezus przełamał i przekroczył Stare Przymierze — dzięki władzy, którą miał jako Syn.

Jezus uważał siebie za nowego, większego Mojżesza, który już nie tylko interpretuje, ale i odnawia. W tym sensie wyszedł poza istniejący porządek i dokonał czegoś nowego: rozszerzył Stare Przymierze na powszechny lud, który obejmuje całą ziemię i ma ciągle wzrastać. Jezus jest zatem kimś, kto stanowi punkt wyjścia wiary, kto chciał, by istniał Kościół katolicki, i kto jednak nie jest po prostu jednym z nas.

W jaki sposób i kiedy Ksiądz Kardynał zdał sobie sprawę, czego oczekuje od niego Bóg?

Myślę, że musimy się tego ciągle uczyć na nowo. Wszak Bóg oczekuje od nas również rzeczy, które wymagają kontynuacji. A jeśli ma Pan na myśli decyzję o powołaniu, o kierunek, jaki miałem i chciałem obrać, to można tu mówić o procesie intensywnego dojrzewania, który w latach studiów bywał również dość skomplikowany. Droga ta wiodła przez Kościół, przez kapłańskich przewodników i kolegów, a także, naturalnie, przez Pismo Święte. Był to cały kłębek relacji, który stopniowo nabrał przejrzystości.

Ksiądz Kardynał powiedział kiedyś, że do decyzji o powołaniu kapłańskim doszło dzięki „rzeczywistemu spotkaniu” z Bogiem. Jak można sobie wyobrazić to spotkanie kardynała Ratzingera z Bogiem?

Na pewno nie tak, jak można sobie wyobrazić rendez-vous między dwojgiem ludzi. Można by je opisać jako coś, co przejęło mnie do szpiku kości, a potem przeniknęło do duszy. Poczułem, że tak po prostu musi być, że to właściwa droga. Nie było to spotkanie w znaczeniu mistycznego olśnienia. Nie mógłbym się pochwalić tą dziedziną doświadczeń. Ale mogę powiedzieć, że moje zmagania zaowocowały jasnym, zobowiązującym poznaniem, tak iż wola Boże ukazała się mi również wewnętrznie.

Bóg sam pierwszy nas umiłował”, mówi Chrystus. I miłuje nas bez względu na nasze pochodzenie i znaczenie. Co to znaczy?

Zdanie to należy rozumieć tak dosłownie, jak to tylko możliwe. I tak też staram się je rozumieć. Albowiem rzeczywiście stanowi ono źródło ogromnej siły i otuchy, której nam potrzeba. I wcale nie tak rzadko nim jest.

On mnie pierwszy umiłował, zanim ja sam w ogóle mogłem siebie umiłować. Zostałem stworzony tylko dlatego, że On mnie już poznał i umiłował. Zatem nie jest tak, że w świat rzucił mnie przypadek, jak uważa Heidegger, i że teraz muszę wypatrywać, jak by tu płynąć po tym oceanie; poprzedzają mnie poznanie, idea i miłość. Są one obecne u samych podstaw mojej egzystencji.

Świadomość tej miłości jest ważna dla każdego człowieka i nadaje wagę jego życiu. Właśnie człowiek, który znalazł się w trudnej sytuacji, potrafi wytrwać, gdy wie, że ktoś na niego czeka, że go chce i potrzebuje. Bóg był najpierw i miłuje mnie. Jest to niezawodna podstawa, na której opiera się moje życie i która pozwala mi je projektować.

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama