Położnicza lektura Biblii

W Biblii fragmenty dotyczące rodzenia dzieci zawierają często głęboki sens teologiczny, łatwo przeoczany przez mężczyzn, którym nie dane było doświadczyć porodu

Ponoć gdzieś są kobiety, które rodzą bezboleśnie. I jeśli doświadczają smutku przedporodowego, to już po wszystkim ogarnia je przede wszystkim radość, a nie depresja poporodowa. Ponoć są takie. Ja ich nie spotkałem, ale może ewangelista — tak, skoro porównuje smutne oczekiwanie na Paruzję i radość z powtórnego przyjścia Pana do stanu okołoporodowego: „Kobieta, gdy rodzi, doznaje smutku, bo przyszła jej godzina. Gdy jednak urodzi dziecię, już nie pamięta o bólu z powodu radości, że się człowiek narodził na świat” (J 16,21). Ilekroć dane mi było — a raczej zadane — być przy porodzie (do tej pory razy trzy), nie mogłem opędzić się od porównań rodzącej żony do Ukrzyżowanego. Raz nawet wyraziłem to publicznie, ale dostałem szturchańca od reprezentantki płci pięknej, że zamiast zachęcać do pięknego macierzyństwa — straszę. Ponoć.

A jednak przy każdym porodzie nieodmiennie na myśl przychodzi mi pewien cytat, od którego nie mogę się opędzić. Z Listu do Tymoteusza: „[Kobieta] zbawiona zostanie przez rodzenie dzieci” (2,15). Może nie wprost da się z tego zdania odczytać ukrzyżowanie kobiety w sali porodowej, ale przecież nie jesteśmy fundamentalistami biblijnymi, którzy muszą mieć wszystko podane „kawa na ławę”. Słowo Boże oświetla życie, ale życie w wierze umożliwia interpretację Pisma. To sprzężenie zwrotne miało zastosowanie zarówno w procesie tworzenia się ksiąg natchnionych, jak i pozostaje aktualne w toku jego wyjaśniania. Soborowy dokument wyraża to słowami: „Czyny dokonane przez Boga w dziejach zbawienia ujawniają i potwierdzają doktrynę i sprawy wyrażone w słowach, słowa zaś obwieszczają czyny i rozświetlają zawartą w nich tajemnicę” (Dei Verbum, 2).

À propos fundamentalistów biblijnych (zdarzają się przecież tacy i wśród katolików, sam byłem kiedyś jednym z nich). Przypomniały mi się wszystkie zastrzeżenia do nabożeństw katolickich, które jakoby mają opierać się nie na Biblii, ale na ludzkiej tradycji. Ot, choćby stacje Drogi Krzyżowej, które opierają się co prawda w większości na świadectwie ewangelistów, ale w części wyrosły również na gruncie pobożności ludowej, na apokryfach. W takim razie „tradycja ludzka zmieniła Boże słowo”. A przecież nawet jeśli w literze zmieniono tych kilka kresek, to aby wydać wyrok skazujący, trzeba by dowieść, że do ducha dodano niebiblijną jotę. „Nie sądźcie z zewnętrznych pozorów — przestrzegał fundamentalistycznych faryzeuszy Jezus — lecz wydajcie wyrok sprawiedliwy” (J 7,24).

Jeśli uczestniczyło się w drodze przez szpitalny korytarz za skurczoną z bólu żoną, która w końcu osuwa się na kolana pod wpływem skurczu parcia, to fundamentalistyczne łuski spadają z oczu. „Badacie Pisma, ponieważ sądzicie, że w nich zawarte jest życie wieczne: to one właśnie dają o Mnie świadectwo.  A przecież nie chcecie przyjść do Mnie, aby mieć życie” (J 5,39-40). Ten, kto spotkał Jezusa obecnego w najmniejszych (nie tylko w tym pięćdziesięciokilkucentymetrowym dziecku, ale również — a może przede wszystkim — w jego matce...) i uczestniczył w ich pielgrzymkę na „wzgórze czaszki” (tj. do worka sako lub łóżka porodowego), ten nie może już wątpić w upadek Jezusa w drodze na Golgotę.

Papieska Komisja Biblijna w dokumencie Interpretacja Pisma Świętego w Kościele wyróżniła różne metody i podejścia stosowane w interpretacji Biblii. Wśród nich wspomniano tzw. feministyczną lekturę Biblii, która mimo iż zwykle ulega mało eleganckiej pokusie podejrzliwości wobec mężczyzn, jednak sama w sobie „zawiera wiele elementów pozytywnych” dzięki temu, że pozwala wypowiedzieć się wrażliwości kobiecej. Gdyby pójść po tej linii, można by twórczo rozwinąć to podejście stosując „położniczą lekturę Biblii”. W każdym razie asystowanie przy porodzie nie pozwala uwolnić się od podejrzenia (a więc jednak hermeneutyka podejrzeń?), że kobiety mogą więcej od mężczyzn poznać z tajemnicy śmierci Chrystusa. I tak jak nie przypadkiem oprócz Jana w godzinie śmierci Jezusa pod krzyżem stały jedynie kobiety, tak Bożym zrządzeniem to właśnie tej płci w udziale przypada rodzenie dzieci.

Owszem, wciągają swoich mężczyzn w te „rodzinne porody”, ale przecież oni najchętniej uciekliby stamtąd jak apostołowie w godzinie zbawienia. A jeśli już uczestniczą, marszczą czoła i tracą wiarę w dobrego Boga. Zamieniają Go na to drobne niemowlęce ciałko, pomarszczone jak ich czoła i fioletowe z wysiłku porodowego jak pręgi na grzbiecie Chrystusa (dlatego wolałem siny krucyfiks przed gliwickim kościołem redemptorystów od tego po renowacji, na którym Jezus wygląda, jakby korzystał z solarium). Rodzące kobiety, w przeciwieństwie do swoich mężów, nie tracą jednak wiary, dopada je jedynie poporodowa depresja. I to nie wszystkie. Ponoć. Zapytajcie św. Jana...

Mężczyzna, który kupił samochód w kolorze „srebrny metalic”, ze zdziwieniem zauważy, jak wiele aut o tej samej barwie karoserii jeździ po ulicach. Tatuś, który towarzyszył kobiecie przy porodzie, odkryje ze zdumieniem, jak wiele tekstów biblijnych wykorzystuje metaforę położniczą. Przytoczmy kilka dla przykładu. Uprowadzenie do niewoli prorok porównuje do doświadczenia kobiety, na którą przyszedł czas udania się do szpitalnej izby przyjęć: „Wij się z bólu i jęcz jak rodząca, Córo Syjonu...” (Mi 4,10). Z kolei Izajasz uczy „modlitwy brzemiennej”: „Panie, w ucisku szukaliśmy Ciebie, słaliśmy modły półgłosem, kiedy Ty chłostałeś. Jak brzemienna bliska chwili rodzenia wije się, krzyczy w bólach porodu, takimi staliśmy się przed Tobą, o Panie! Poczęliśmy, wiliśmy się z bólu, jakbyśmy mieli rodzić...” (Iz 26,16-18a).

Następna księga — kolejny prorok; i znów o rodzącej (kto by pomyślał, że Bóg ciągle o tym samym?): „Tak, słyszę głos niby rodzącej w bólach, trwożny jęk niby niewiasty rodzącej po raz pierwszy” (Jer 4,31). Widać Jeremiasz jest zdania, że tylko „pierwiastka” (w języku położniczym wyraz ten oznacza to samo, co biblijna „niewiasta rodząca po raz pierwszy”) lęka się porodu. Może są kobiety, które przy kolejnych porodach nie odczuwają trwogi. Może. Ja takich nie znam. A jeśli jesteśmy już przy Jeremiaszu — według niego i mężczyzna może cierpieć bóle związane z porodem: „Pytajcie się i patrzcie: Czy mężczyzna może rodzić? Dlaczego widzę wszystkich mężczyzn z rękami na biodrach jak u rodzącej kobiety? Każda twarz powlekła się bladością” (Jr 30,6).

Ponieważ w Chrystusie nie ma już mężczyzny i kobiety, apostoł Paweł — w duchu równouprawnienia, ale bez podejrzliwości — może napisać, że „całe stworzenie aż dotąd jęczy i wzdycha w bólach rodzenia” (Rz 8,22). Ten duchowy poród będzie trwał dopóty, dopóki nie ukształtuje się w nas Chrystus (por. Ga 4,19). O kobiety jestem spokojny, poród to dla nich nie pierwszyzna. Gorzej z mężczyznami-pierwiastkami. Oby nie okazali tego niezdecydowania, które piętnował prorok Ozeasz: „Ogarnęły go bóle rodzenia, lecz on jest dzieckiem niemądrym: czas nadszedł, a on nie opuszcza matczynego łona” (13,12-13).

Mój mądry syn Leon opuścił łono ukrzyżowanej matki 21 stycznia 2012 r. Czas na tatusia...

Tekst ukazał się w „Homo Dei” nr 2(303) kwiecień-maj-czerwiec 2012, s. 149-152

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama