Tora Mesjasza

Fragmenty książki p.t. "Jezus Chrystus. Biografia"

Tora Mesjasza

Peter Seewald

Jezus Chrystus. Biografia


Dom Wydawniczy Rafael,
Rok wydania: 2012,
ISBN: 978-83-7569-264-8

fragmenty:

Tora Mesjasza (II)

Góra Błogosławieństw, luty 29 roku, po południu

Usłyszeliśmy preambułę, lecz czekała nas jeszcze główna część mowy. Niektórym wydawało się, że źle usłyszeli. Czy Nauczyciel faktycznie zaingerował w kodeks prawa? Czy rzeczywiście wspomniał coś o „nagrodzie w niebie” i to tak wielkiej, że należało się cieszyć?

Chodziło o nienaruszalne dobro Izraela. Na prawach zasadzała się jego tożsamość jako wybranego ludu Bożego. Tak wolno było mówić jedynie komuś, kogo prorocy zapowiedzieli jako obiecanego Mesjasza. Tak mógł mówić tylko ktoś, kto sam pojmował się jako Mesjasz i tylko ktoś, o kim przypuszczano, że rzeczywiście jest Mesjaszem, nie został za taką wypowiedź ukamienowany. Więcej, chciano Go uczcić, gdyż kilka tygodni później Jego słuchacze „mieli przyjść i porwać Go, aby Go obwołać królem” (J 6,15).

Spoglądając na dwutysiącletnią historię chrześcijaństwa, widzimy dzisiaj, że żydowska kampania Jezusa stanowiła pierwszy szeroko zakrojony i zainicjowany przez indywidualną jednostkę ruch religijny w historii ludzkości, który nie tylko ją zdominował, lecz także rzecz jasna zamierzał dowieść do celu. Co właściwie stanowiło o Jego sile? Jakim sposobem w stosunkowo krótkim czasie udało Mu się pozyskać całe narody? Na czym polegała wyjątkowość Kazania na Górze skutkująca do dziś seriami artykułów w czasopismach i stanowiąca temat kongresów?

Podjęto dostatecznie wiele prób wyeliminowania Jego przesłania ze świata, nie tylko w przestrzeni politycznej. Większość egzegetów przywykła do postrzegania Pisma Świętego jako swego rodzaju plastelinę, z której jacyś antyczni autorzy wymodelowali ewangelię. Tekst jest genialny (Augstein: „bez względu na użyte triki”), lecz należy doń podchodzić ostrożnie. „Mateuszowi chodzi o...” czy też: „Tutaj Mateuszowi nie udało się powstrzymać od polemiki z uczonymi w Piśmie” — czytamy sformułowania teologów.

Początkowo przypisywano „Mateuszowi jeden czy drugi pasaż. Przynajmniej części Kazania na Górze nie należy poddawać jakiejkolwiek ocenie, gdyż można wysunąć uzasadnione wątpliwości, co do autentyczności” — stwierdził Peter Hirschberg. Stopniowo jednak cała Ewangelia zaczęła się stawać fuszerką. „Mateusz stosunkowo suwerennie uporządkował na nowo materiał źródła Q” — orzekł teolog Nowego Testamentu Gerhard Schneider. Stąd już tylko krok, żeby z hipotezy powstało pewne przekonanie, iż w gruncie rzeczy nie było żadnego Kazania na Górze.

Już sama lokalizacja — na górze — miała zostać stworzona przez ewangelistów, aby mieć odpowiednik do góry Mojżesza. Stwierdzenie, że Mateusz to tak czy owak ktoś anonimowy, o niejasnych, być może nawet wątpliwych zamiarach, przynależało wkrótce do podstawowego słownictwa każdego studenta teologii. „Wszyscy ewangeliści to anonimowi chrześcijanie pierwszego stulecia. Nie znamy imienia żadnego z nich” — wyjaśnił Ingo Baldermann. „Tam, gdzie podobno Jezus mówi o sobie — zadeklarował egzegeta John Crossan — nie przemawia historyczny Jezus, lecz czyni to późniejsza czcząca Go wspólnota chrześcijańska”.

W roku 1960 czołowy przedstawiciel krytycznych teologów Ernst Kaesemann oświadczył, że całe przesłanie przedstawione w ewangeliach synoptycznych „jest w większości nieautentyczne, ale stanowi wyraz wiary pierwotnej wspólnoty na różnych stopniach zaawansowania”. Obecnie nawet oficjalne tłumaczenie Biblii zatwierdzone przez biskupów niemieckich zawiera komentarz, że to nie Jezus, lecz Mateusz stworzył z „przekazu kazania na górze (...) oraz innych wypowiedzi Jezusa mowę o prawdziwej sprawiedliwości”.

Uczeni tak upodobali sobie własne tezy, że zarzucili jakiekolwiek dalsze poszukiwania. Czy tak trudno wyobrazić sobie, iż to nie jakiś przybyły znikąd nieznajomy, lecz właśnie powołany przez Jezusa celnik był świadkiem wydarzenia i w swoim sprawozdaniu sięgnął zarówno po własne, jak i obce notatki? Albo też czy ktoś taki jak Nazarejczyk nie mógł zdobyć się na sformułowanie głównych założeń własnego przepowiadania w logicznie skonstruowanej mowie i to w owej szczególnie łatwej do zapamiętania formie, jaką preferowała publiczność o wyszkolonej zdolności do zapamiętywania?

No dobrze, ale skoro nie był to Jezus, to wobec tego kto? Jakim sposobem jakiś Anonimus, którego charakter pisma nie pojawia się w żadnym innym starożytnym dziele, wydaje na świat tekst wymagający geniuszu Platona lub Homera, potencjału intelektualnego, jakiego nie osiągnęli ówcześni rzymscy poeci jak Wergiliusz, Horacy czy Owidiusz? Krytycy ewangelii nie potrafili na to dać żadnej odpowiedzi.

Kto chciałby wyjaśnić redakcyjne opracowanie Kazania na Górze ingerencją pierwszej wspólnoty, ten nie tylko zderzy się z wynikami badań naukowych potwierdzającymi fakt bycia w obiegu pierwopisu autentycznych słów Jezusa wkrótce po Jego śmierci (jeśli jeszcze nie za Jego życia), co zakłada możliwość porównania oryginalnych cytatów z ewangeliami, lecz musiałby także uznać za niewiarygodne, że Mateusz (czy ktokolwiek inny) poprawił mowę Jezusa, a nawet sam ją skonstruował (co z kolei sugeruje zmowę dwunastu apostołów prezentujących całkowicie obojętne stanowisko wobec takiej manipulacji), albo też, że ten spontanicznie zebrany kolektyw pierwszych chrześcijan zabrał się do ulepszania Dekalogu Torą własnego autorstwa, przesłaniem, którego wizje zrealizowały się w rzeczywistości i które zdołało przemienić świat, więcej, wycisnęło na nim zupełnie nowe piętno.

Teza powielkanocnej redakcji ewangelii lekceważy ponadto wiarę żydów w mesjańskie proroctwa Starego Testamentu (do których nieustannie odwoływał się Jezus zdecydowanie umieszczający swoje przyjście w kontekście całej historii zbawienia; przyszedł przecież „nie żeby znieść Prawo lub proroków”, lecz żeby „je wypełnić”). Nie bierze ona ponadto pod uwagę niezwykłej dynamiki ruchu „Nowej Drogi”. Wydarzenie paschalne stanowiło punkt zwrotny Jezusowego przepowiadania, lecz usłyszane i z uznaniem przyjęte zostało ono znacznie wcześniej — właśnie pośród owych urokliwych krajobrazów i przez mieszkańców Galilei. To oni, zasiadając na zboczu łagodnego pagórka wznoszącego się nad Jeziorem Genezaret, usłyszeli Jego błogosławieństwa.

Powtórzmy raz jeszcze: Mąż z Nazaretu nie był przywódcą gromadki prostodusznych rybaków niepotrafiących nic innego jak dać się złapać na lep byłego cieśli, lecz bohaterem tysięcy, jeśli nie dziesiątków tysięcy mieszkańców Palestyny zafascynowanych Jego osobą. „O tym czasie żył Jezus, mąż mądry. Czy jednak godzi się nazwać Go mężem — odnotowuje Józef Flawiusz w swoim słynnym dziele Starożytności żydowskie — „Wielu żydów, wielu też pogan przyciągnął do siebie. A kiedy Piłat oskarżonego przez naszych przełożonych ludzi skazał na śmierć krzyżową, dochowali Mu wierności ci, co Go najpierwsi umiłowali”.

Nikt tak nie mówił o Bogu jak Jezus, nazywając Go swoim Ojcem, a siebie Synem. Nikt nie postrzegał siebie tak, jak zostało to przez Niego zademonstrowane w Jerozolimie za Pana świątyni. Nikt nie dysponował takimi siłami. Nikt nie miał władzy nad demonami. To nie był nauczyciel mądrości, posłaniec bogów czy filozof, jakich znamy z kultury greckiej. Kazanie na Górze to kulminacja autozrozumienia Jezusa. Krótko: nikt w Izraelu, żaden Mojżesz, żaden Eliasz, żaden Salomon ani Dawid nie wystąpili przed ludem z podobnym roszczeniem. A już na pewno nie po to, żeby — tak jak na Górze Błogosławieństw — sięgnąć po Prawo Boże i je prawomocnie wypełnić.

„Słyszeliście, że powiedziano przodkom...” — tymi słowami rozpocznie Jezus głoszenie swojej Tory, aby skupiwszy na sobie pełną uwagę publiki spokojnym tonem rozpocząć nowy rozdział: „A Ja wam powiadam...”.

I to A ja wam powiadam rozbrzmi jeszcze wielokrotnie.

Usiadłem na trawie i wziąłem do ręki moją Biblię. Kazanie na Górze przypomina nieco w swojej strukturze ustawę zasadniczą. Po błogosławieństwach streszczających jako preambuła całość konstytucji przedstawiono treści zasadnicze, poniekąd prawo samo w sobie. Potem następują paragrafy traktujące o wojnie i pokoju, rodzinie jako komórce społecznej, prawdomówności i orzecznictwie sądowym, prawie odwetu, miłości nieprzyjaciół, obowiązkach socjalnych (dawanie jałmużny), obowiązkach religijnych (modlitwa i post) i wreszcie podano kilka wskazań, jak ułatwić sobie nieco życie, uwalniając się od zbytnich trosk oraz powściągając się od osądzania innych.

Już w samym wstępie tekstu przebłyskuje rewolucyjna siła dokumentu, gdy Jezus pomiędzy prologiem i główną częścią mowy umieszcza genialny apel tworzący poniekąd pomost prowadzący ze starego w nowe. Jego nauka nie jest filozofią, lecz zadaniem. „Wy jesteście solą ziemi — zwraca się do uczniów — wy jesteście światłem świata”. Sól ma solić, nadawać nowy smak. Światło ma „świecić przed ludźmi” — nie jako pochodnia nowej ideologii, ale dobry przykład, „aby widzieli wasze dobre uczynki i chwalili Ojca waszego, który jest w niebie”.

Pierwszy paragraf Kazania na Górze traktuje na temat Prawa i proroków. „Nie sądźcie, że przyszedłem znieść Prawo albo proroków” — zaznacza ponownie Jezus. Skoro pochodzi ono od Boga, jest konieczne, sensowne i absolutne. Nie można go unieważnić. Nie ma też jednej prawdy, a potem drugiej czy trzeciej. Inaczej ma się sprawa z interpretacjami, halacha (hebr. „iść”), spisywanymi w kontekście zmian zachodzących w społeczności. Jezusowi nie chodzi przy tym o liczbę, lecz istotę tych nakazów. Podczas gdy dotychczas obowiązujące prawo zadawalało się czysto formalną wiernością zgodną z jego literą, co praktykowali faryzeusze, On żąda postawy oddającej jego ducha. „Jeśli wasza sprawiedliwość nie będzie większa niż uczonych w Piśmie i faryzeuszów, nie wejdziecie do Królestwa niebieskiego” — ostrzega Mistrz.

Paragraf drugi odnosi się do zadawania śmierci i pojednania. „Słyszeliście, że powiedziano przodkom: nie zabijaj...” — rozpoczyna swoją konfrontację i kończy ją: „A ja wam powiadam: każdy, kto się gniewa na swego brata, podlega sądowi...”.

Ochrona życia przynależy do fundamentalnych aksjomatów społeczności ludzkiej. Stąd też żadne prawo nie brzmi bardziej zrozumiale jak zakaz zabijania — i pomimo tego żadne nie jest tak często naruszane. Przy tym zadawanie śmierci to nie tylko grzech przeciwko bliźniemu, lecz również przeciwko Bogu. Zabić to znaczy: nie kochać. Grzech śmiertelny oznacza więc także: kto zabija, ten sam jest już martwy, nie potrafi wyzwolić się od przekleństwa własnego czynu i poniekąd za życia popadł w „piekło ogniste”.

Jezus zna ludzi. Łatwo jest uciec się do przemocy, gdy gniew i chęć zemsty zdobędą władzę nad sercem i umysłem. Dlatego wyjaśnia, że zadawanie śmierci rozpoczyna się w umyśle. Należy więc usunąć z serca nienawiść, korzeń zła, aby nie tyle wyeliminować przeciwnika, ile nawet wyjść mu naprzeciw: „Pogódź się szybko ze swoim przeciwnikiem”.

Bez pojednania nie jest możliwa przemiana na lepsze czy to na płaszczyźnie osobistej, społecznej, czy też z punktu widzenia prawa międzynarodowego. Przebaczyć może przy tym jedynie ten, kto został zraniony. Jeśli „twój brat ma coś przeciwko tobie” — wzywa Jezus tego, kto stał się ofiarą — powinieneś zawrócić sprzed ołtarza i pojednać się z nim. To znaczenie ważniejsze od wszelkich darów ofiarnych, a nawet warunek ich złożenia.

Zalecenie wybaczenia i pojednania, jak żadna inna wypowiedź Ewangelii, to przełom ku nowemu porządkowi świata. W powiązaniu z przykazaniem miłości nieprzyjaciół, wynoszącym ideę przebaczenia na wyższy poziom, jest ono wskazanym przez Niego rozwiązaniem umożliwiającym przerwanie niekończącej się spirali przemocy i rewanżu. Jednocześnie ukazuje najwyższą nagrodę, gdyż pojednany człowiek uleczył także własne rozdarcie serca i duszy, uwolnił się od demona nienawiści, odwetu i zemsty. Prawdziwe przebaczenie i pojednanie oznacza również, by kiedyś dać sobie spokój. W przeciwnym wypadku wina staje się instrumentem wymierzania sprawiedliwości, z którego ma się zamiar skorzystać przy pierwszej lepszej nadarzającej się okazji.

W paragrafach trzecim i czwartym — o cudzołóstwie i rozwodzie — zostają uporządkowane relacje partnerskie będące podstawą trwałości związku małżeńskiego oraz rodziny, komórki każdego społeczeństwa, a przynajmniej takiego, które chce się mnożyć i dalej istnieć. „Nie cudzołóż” — mówiło prawo żydowskie, natomiast Jezus dodaje: „Każdy, kto pożądliwie patrzy na kobietę, już się w swoim sercu dopuścił z nią cudzołóstwa”.

Z biegiem czasu pojawiło się mnóstwo teorii zmierzających do umniejszenia norm chroniących pierwotnie małżeństwo i rodzinę. Miłość to nie kwestia wierności — dowiadujemy się w Micie monogamii. Tymczasem Jezus to nie kołtun. Nigdy nie rozpoczyna spotkania z uniesionym palcem. Doskonale zdaje sobie sprawę z siły pokusy. „Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci na nią kamień” — staje w obronie domniemanej cudzołożnicy. „Ciało jest słabe” — powie w innym miejscu. Ale przecież nie chodzi tylko o małostkowe normy zachowań.

Jezus chce ochrony; ochrony przed usidleniem, aby nie spowodować katastrofy ani też samemu nie ponieść szkody. Podobnie jak w kwestii zadawania śmierci, również i co do cudzołóstwa zakłada, że dochodzi do niego nie dopiero w chwili dopełnienia, lecz już w trakcie przysłowiowego igrania z ogniem. Nie każda zdrada małżeńska przynosi zniszczenie, lecz każda ma taki potencjał. Dotyka ona wszystkich zaangażowanych, a jeszcze bardziej niezaangażowanych, dzieci, których rany nie mogą się zagoić. W gorszym położeniu znajdowały się wówczas kobiety, których, wręczając im list rozwodowy, niczym służących można się było pozbyć z domu.

Paragraf piąty — o przysięganiu — dotyczy kwestii prawdy i prawdomówności stanowiących niezbywalny wymóg klimatu duchowo-moralnego w społeczeństwie. Bez kłamstwa nie ma oszustwa i oszukanych, obłudy, braku zaufania, oszczerstw, demagogii. Bez potopu kłamstw nie potrzebny byłby pomost przysięgi. Jej złożenie wciąga Boga w sprawę, której wcale by nie było, gdyby „tak” było „tak”, a „nie” było „nie”. Uciekając się do przysięgania, próbujemy wprawdzie zapobiec lekkomyślnemu obchodzeniu się z prawdą, lecz jednocześnie utwierdza to przyzwyczajenie do realności społecznej, w której ludzie uciekają się do kłamstw i poniekąd jedynie w nagłych przypadkach, pod przysięgą, skłonni są ją wyznać. Jezus wynosi prawo na wyższy poziom: „A Ja wam powiadam: wcale nie przysięgajcie — ani na niebo, bo jest tronem Bożym; ani na ziemię, bo jest podnóżkiem stóp Jego...”. Być może w tym miejscu wśród słuchaczy pojawił się pierwszy niepokój. Możliwe też, że wielu poczuło zmęczenie, więc utraciło zdolność pełnej koncentracji. Kiedy jednak Nauczyciel rzucił hasło „oko za oko i ząb za ząb”, prawną zasadę stosowaną przez stare ludy, a tym samym odniósł się do paragrafu szóstego o prawie odwetu, publiczność nagle nastawiła ucha.

Orientalne „oko za oko” pochodziło z Kodeksu Hammurabiego, wprowadzonego w XVII stuleciu przed Chrystusem. Reguła ta nie była wezwaniem do odpowiedzenia atakiem na atak, lecz wręcz przeciwnie, miała położyć kres dotychczasowym ekscesom w wymierzaniu kary, narzucając zrównoważoną miarę, właśnie oko za oko. Jezus oczekuje czegoś więcej. Nie większej ilości czy cięższych kar, ale miłosierdzia. W świecie przyzwyczajonym do postrzegania przemocy i wojny jako środków polityki, a także istotnych czynników decydujących o sukcesach własnej historii, proklamuje ideę przynależącą nieomal do innej rzeczywistości. „A Ja wam powiadam: nie stawiajcie oporu złemu; lecz jeśli cię kto uderzy w prawy policzek, nadstaw mu i drugi...” — postuluje.

Zamiast odpłaty, choćby bardzo umiarkowanej, żąda wyrzeknięcia się zemsty. Ten paragraf nie tylko sprzeciwia się powszechnemu poczuciu sprawiedliwości, lecz również samej naturze człowieka, zdając się być absolutnie bezsensowny. Tymczasem Jezusowe zabiegi zmierzają ku temu, aby wreszcie przerwać nieszczęsną spiralę ataku i odwetu, ciosu i riposty, gdyż ważniejszy jest pokój. Historia dowodzi, że czy to w sprawach wielkich, czy małych, żaden reżym nie ostał się, bazując jedynie na rozwiązaniach siłowych. Nie brakuje też niezliczonych przypadków, kiedy to zasada porozumienia, przebaczenia i pojednania dała początek epokom cieszącym się pokojem. Polityka rezygnacji z rewanżu wprowadzona i promowana po drugiej wojnie światowej przez chrześcijańskich polityków jak Robert Schuman (Francja), Konrad Adenauer (Niemcy) i Alcide de Gasperi (Włochy) dała Europie (w przeciwieństwie do głoszonego przez Hitlera tak zwanego odwetu za „haniebny traktat wersalski”) najtrwalszą stabilizację, a tym samym dobrobyt niemający sobie równych w całej historii kontynentu.

Jezus propaguje zasadę transformacji. Twarde łamie twarde, lecz gdy twarde trafi na miękkie, może zostać przemienione. Siła cierpliwej, gotowej na cierpienie miłości działa najwidoczniej tak, jak gdyby gołą ręką dało się chwytać w locie wystrzelone kule. Nie mogą one już wyrządzić szkody, gdyż odebrano im niszczycielską siłę. Paradoksalnie miękkie jest tu silniejsze od twardego. Zła nie da się pokonać złem. Tylko miłość jest silniejsza od nienawiści.

 

Jak dotąd Mistrz wirtuozersko cytował święte księgi: Psalmy, trzecią księgę Mojżesza (Kapłańską), czwartą księgę Mojżesza (Liczb), wypowiedzi proroków. Słuchano Go z zapartym tchem, podziwiając błyskotliwość, z jaką potwierdzał wprawdzie obowiązujące prawo, lecz także wynosił je na zupełnie inny poziom. Wreszcie nadeszła pora, aby zwieńczyć dzieło, „postawić krzyż na szczycie”, niedający się przewyższyć punkt zdający się przekraczać granice absurdu i groteski, a pomimo to niezbywalny jako duchowy fundament nowego, pokojowego społeczeństwa. Chodzi o paragraf siódmy, miłość nieprzyjaciół.

„Słyszeliście, że powiedziano: będziesz miłował swego bliźniego, a nieprzyjaciela swego będziesz nienawidził” — zaczyna Jezus. „A Ja wam powiadam: miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują: tak będziecie synami Ojca waszego, który jest w niebie; ponieważ On sprawia, że słońce Jego wschodzi nad złymi i dobrymi”.

Wydaje się, jak gdyby zgromadzony tłum wydał z siebie ledwo słyszalne westchnienie. Już stare żydowskie przykazanie miłości bliźniego stanowiło ciężkie brzemię. Akceptowano je z konieczności jako ogniwo spajające cały naród, gdyż ograniczało się przynajmniej do własnych ziomków. O miłości nieprzyjaciół nikt dotąd nie mówił. Jezusowe słowa aż bolą. Co to za miara!

Zalecenia rezygnacji z odwetu oraz obowiązek przebaczania były wystarczająco wymagające. Mowa okazała się prowokacją dla wszelkich uprzednich wyobrażeń, jakie zaległy w ludzkich głowach. „Módlcie się za tych, którzy was nienawidzą” — wzywa Jezus do nadmiaru miłości. Należy nawet, co jeszcze bardziej absurdalne, „dobrze czynić i pożyczać niczego się za to nie spodziewając”. „Bądźcie miłosierni, jak Ojciec wasz jest miłosierny, ponieważ On jest dobry dla niewdzięcznych i złych” — zachęca.

Kto uznał Boga i chce być przez Niego uznany, od tego oczekuje się więcej niż od innych. Nie chodzi przy tym o jeszcze większe osiągnięcia, choć dopiero podwyższenie tego, co jest, prowadzi do dopełnienia czyniącym Torę Mesjasza prawem praw. Doskonałość nie ukazuje tego, co proste, lecz co możliwe i godne zachodu. Ani duchowość egipskiego kultu Izydy, ani uczoność filozofów na ateńskim Aeropagu, ani też pragmatyka senatu w Rzymie nie zdobyła się na taką lotność myśli. W najwyższym przykazaniu ustanawianego prawa pada Jezusowe: „Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski”, który „zsyła deszcz na niesprawiedliwych”, aby skorzystali z szansy i nawet wydając ostatnie tchnienie, chcieli się nawrócić.

„Miłujcie waszych nieprzyjaciół — czytamy w pasażu traktującym o Kazaniu na Górze u Łukasza — dobrze czyńcie tym, którzy was nienawidzą. Błogosławcie tych, którzy was przeklinają i módlcie się za tych, którzy was oczerniają”, gdyż tym sposobem „wasza nagroda będzie wielka, i będziecie synami Najwyższego”.

Sam Jezus stanowi kwintesencję nowego człowieka, nieznającego żadnych rozgraniczeń, żadnych ciasnych ram, żadnych nor jak lisy ani gniazd jak ptaki. Jest bramą ku uniwersalnej wspólnocie całego rodzaju ludzkiego. „Jeśli bowiem miłujecie tych tylko, którzy was miłują, jakaż za to dla was wdzięczność? I jeśli pozdrawiacie tylko swoich braci, cóż szczególnego czynicie?” — tłumaczy.

Zadziwiająca logika. To z pewnością jeden z największych fenomenów chrześcijaństwa, że to przykazanie, tak wyzywające dla ziemskich i przyziemnych skłonności, znalazło tak szeroki oddźwięk w myśleniu ludzkości, a dziś uważa się je nawet za niezbywalną maksymę.

 

„Nie znamy Jezusa. Nie wiemy też, czego chciał” — napisał Rudolf Augstein w swoim obrachunku. Czyżby Galilejczyk rzeczywiście miał być tylko „anarchistą”?

Mąż z Nazaretu zwraca się przeciwko fałszywemu obrazowi Mesjasza, jakiego Izrael wyczekuje na tym etapie własnej historii, niemniej jeszcze przed Kazaniem na Górze, poniekąd punktem kulminacyjnym, czyni ciągle — praktycznie przy każdej okazji —czytelne aluzje odnośnie do właściwej, a mianowicie własnej mesjańskości. Nie ulega wątpliwości, że najświętsze prawo dane przez Boga narodowi wybranemu może w rzeczywistości wypełnić tylko ktoś bogatszy w mądrość, sprawiedliwość oraz wyczucie eschatologii, ktoś kto ma do tego pełnomocnictwo.

„Wypełnić” to znaczy uczynić prawdziwym. To, co dotychczas było w ukryciu lub istniało w zalążku, staje się rzeczywistością. To początek nowej realności. To szeroko zakrojona, niedająca się już cofnąć zmiana paradygmatu wiary Izraela, która przemienia się w globalną, duchową wspólnotę. W rzeczy samej, można jej dopełnić, jedynie skupiając się wokół nowej, mesjańskiej postaci: Jezusa Chrystusa.

Teza i antyteza dają nowy element, syntezę Jezusa, dopełnione, doskonałe prawo. Konfrontacja tego, co zostało powiedziane przodkom, z tym, co Jezus na nowo mówi tym, którzy chcą Go słuchać, uświadamia, że prawo szczególnego przeznaczenia Izraela, mające ograniczoną moc obowiązywania, zostaje wyniesione jako uniwersalne i powszechne prawo światowe, aby tym samym wypełnić, iż oto Izrael ogarnia zgromadzenie narodów, a obietnica Boża zostanie zaniesiona aż po krańce ziemi. W „nowości przewrotu mesjańskiego” (Benedykt XVI) nieistotne jest ciało, a więc pochodzenie, lecz duch, przynależność do przymierza wyrastającego z dziedzictwa Izraela, aby dopełnić się w Chrystusie i z Chrystusem. I wreszcie Nauczyciel wyraźnie dał do zrozumienia, jakie konsekwencje wiążą się z Jego nauczaniem. Człowiek roztropny posłucha Go. Stąd też jego dom, rodzina, dusza oprą się każdej burzy. Tego zaś, kto „tych słów moich słucha, a nie wypełnia ich, można porównać z człowiekiem nierozsądnym, który dom swój zbudował na piasku. Spadł deszcz, wezbrały potoki, zerwały się wichry i rzuciły się na ten dom. I runął, a upadek jego był wielki”.

 

Prawo Jezusa to nie legalizm zmierzający do ułożenia wszelkich detali życia — czy to dotyczących przepisów higienicznych, czy do wskazań kultowych — według dokładnie wyznaczonego porządku. Nie ma w nim śladu skomplikowanych interpretacji czyniących ze sprawiedliwości farsę. Nie ma też czegoś na podobieństwo zakotwiczonego w Koranie szariatu, przewidującego dla każdej sytuacji określoną normę zachowania, a w razie jej nieprzestrzegania, odpowiedni katalog kar. „Ku wolności wyswobodził nas Chrystus” — napisał św. Paweł w Liście do Galatów. To nie anarchistyczna maksyma wszystko-jest-dozwolone-nic-nie-jest-zabronione, lecz wyjście ku temu, co pozytywne, pokojowe, dobre. Oczywiście wolności na koszt innych nie da się także określić tym zaszczytnym mianem.

Tu osiągamy punkt, w którym chrześcijaństwo odróżnia się w swoim ideale od wszystkich filozofii oraz pozostałych religii. Jeśli dla Greków jest to urodziwy i cnotliwy człowiek jako taki, dla Rzymian zdyscyplinowany żołnierz, dla Żydów osoba sprawiedliwa, dla konfuncjan arystokrata, dla Hindusów asceta, dla buddystów ktoś oświecony, dla muzułmanów wyznawca poddany całkowicie wszechmocy Allaha, to dla chrześcijan ideałem jest święty. Człowiek niemuszący nic umieć; ktoś, kto może być głupcem; o niższym pochodzeniu albo i nie, lecz czystego serca. Innymi słowy: kochający. „Kto miłuje swego brata, ten trwa w światłości” — czytamy w Pierwszym liście Jana. I odwrotnie: „Kto nie miłuje, trwa w śmierci” (3,14). Wyrażenia te dają nam wyraźnie do zrozumienia, że mamy wybór pomiędzy urzeczywistnieniem się w życiu i urzeczywistnieniem się w bezsensowności.

Odejście Jezusa w Kazaniu na Górze od systemu socjalnego Tory — jak wyjaśnia Joseph Ratzinger — „mogło w całej swej doniosłości zostać poznane dopiero w nowożytności”. To „historyczno-światowy proces, jaki nie miał miejsca w żadnym innym kręgu kulturowym”. Zdefiniowane w najdrobniejszych szczegółach polityczne i społeczne porządki zostały przezeń „uwolnione od bezpośredniej sakralności, teokratycznego prawodawstwa i powierzone wolności człowieka, który osadzony przez Jezusa w woli Bożej — z niej uczy się postrzegania prawa i dobra”. Tym samym ludzie i osoby stały się wolne, w sensie wspólnoty mogącej, każda dla siebie, stworzyć porządek prawny.

Nikt dotąd nie odważył się na taki krok, co wydaje się być zrozumiałe wobec świętokradztwa, jaki dla większości żydów oznaczała zmiana choć joty czy kreski w prawie, zwłaszcza że w tym czasie fundamentalistyczny ruch zelotów miał zamiar jeszcze zaostrzyć wymogi jego przestrzegania. Przejście ku uniwersalności było możliwe do przeprowadzenia i zostać uczynione siłą historycznotwórczą tylko dla autorytetu o niemniejszym znaczeniu niż autorytet samego pierwotnego tekstu.

Dla każdego wierzącego żyda musiało być również jasne, „że to, czego Jezus domaga się ode mnie — tak definiuje to rabin Jakob Neusner — może żądać jedynie sam Bóg”. W rzeczy samej, wystąpienie Jezusa wagą i doniosłością dorównywało Torze, więc przemawiał poniekąd „z wysokości Boga”, gdyż tylko wtedy, „gdy Jezus jest Bogiem — wnioskuje także kardynał Ratzinger — może i wolno Mu tak postępować z Torą, jak to uczynił. Tylko wtedy wolno Mu tak radykalnie, na nowo interpretować Mojżeszowy porządek przykazań Bożych, jak może to uczynić jedynie prawodawca — sam Bóg”.

Przynajmniej w tym kontekście niechaj padnie także odpowiedź na pytanie, czego dokonał Mesjasz Jezus, który nie pozostawił po sobie śladu wojny czy też ludzkiej niedoli. „Przyniósł Boga Izraela ludom, tak że mogą one zwracać się do Niego w modlitwie, a w pismach Izraela rozpoznawać Jego słowo, Boga żywego” — odpowiada papież.

Ostatecznie to „sam Chrystus jest decydującym momentem zbawienia” — jak zreasumował to Romano Guardini — po prostu Jego osoba. „W Jezusie dopełniła się zapowiedź nowego proroka. To On w pełni urzeczywistnił to, co do Mojżesza odnosi się tylko po części: żyje przed obliczem Boga nie tylko jako przyjaciel, lecz Syn; żyje w najściślejszej jedności z Ojcem. Tylko z tego punktu widzenia można rzeczywiście zrozumieć postać Jezusa” — naucza Benedykt XVI.

 

Tymczasem w amfiteatrze nad jeziorem zapanował rozgardiasz. Niektórym ze słuchaczy pewnie już pierwsze słowa odebrały mowę, a teraz poruszeni są już wszyscy. Paru zaczyna szeptać między sobą. Kilkoro faryzeuszy opuszcza z pośpiechem widownię, żeby się nie stać współwinnymi tej bezprzykładnej prowokacji.

Przerzucając strony z Kazaniem na Górze, dotarłem właśnie do Ojcze nasz[1], gdy nagle dostrzegłem coś, czego przedtem jakoś nie widziałem: absolutną symetrię ewangelii. Tekst odsłonił się aż po samo dno swojej głębi. Widoczne stało się, że:

  • Centralna część ewangelii to Kazanie na Górze z siedmioma zaleceniami.
  • Środkiem wygłoszonej mowy jest z kolei modlitwa z siedmioma prośbami, jedyna, jakiej Jezus nauczał.
  • Natomiast ogniskową tej modlitwy, objawioną w czwartej prośbie, na najbardziej eksponowanym miejscu, tam, gdzie w Torze Mesjasza, bo jak mogłoby być inaczej, następuje zwrócenie się do Ojca, samego Boga, stanowi Jego decydująca oferta zbawcza. Dokładnie tutaj znajduje się środek ewangelii. To poniekąd jądro atomu, najintymniejsza cząstka całej misji Jezusa, gdzie cały jest tym, kim jest: „Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj” — czytamy w tym miejscu, gdyż chleb, którego nam trzeba, jest szczególnym pokarmem.

Ewangelista Łukasz przytacza Ojcze nasz nieco później, kiedy uczniowie kolejny raz proszą Jezusa, aby nauczył ich modlitwy. Dlatego też postanowiłem, że w drodze do Jerozolimy skupię się na zgłębianiu tajemnic tak zwanej modlitwy Pańskiej porównywanej przez badaczy do kompozycji muzycznej, która w swoim uporządkowaniu poszczególnych tonów nieustannie tworzy się na nowo. W czwartej prośbie zapisanej w języku oryginału Orygenes odkrył tajemnicze wyrażenie niewystępujące dotąd w grece, więc jeśli z tą modlitwą wiązała się jeszcze gramatyka liczb, to pozwoli to na odczytanie nieznanych dotąd szczegółów.

Tymczasem zaś słuchałem dalej słów Nauczyciela kontynuującego swój wywód: „Słyszeliście...” — rozpoczynał. „A Ja wam powiadam” — kończył. Przemawiał spokojnie, nie unosząc palca, bez tremolo w głosie, lecz bardzo dobitnie. Przemówienie było jednocześnie prowokacją i objawieniem. Zszokowany tłum czuł, że nowe paragrafy przedstawiane i wyjaśniane przez Jezusa akapit po akapicie przynoszą przewrót i przełom. A ja doskonale rozumiałem wzburzenie przedstawione przez Mateusza w jego relacji. Starsze wydania Biblii określały ten stan nie tylko jako „zdumienie”, co znalazło się również w tłumaczeniu ekumenicznym, lecz prawdziwe „przerażenie”. Bo ten Mistrz — odnotowuje ewangelista przekonanie publiczności — „uczył ich tak, jak ten, który ma władzę, a nie jak ich uczeni w Piśmie”.



[1] zob. Tajemnice Ojcze nasz — Echa.



opr. ab/ab



« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama