Czy mamy bać się Boga?

O bojaźni Bożej i gniewie Bożym

Czytając Biblię, natrafiamy nieraz na wyrażenia, a nawet całe zdania, które wydają się nam niezrozumiałe, obce, a niekiedy wręcz nie do przyjęcia. Tłumacze czasem próbują w takich przypadkach posłużyć się jakimś omówieniem, ale nie jest to na ogół dobre wyjście. Cóż zatem mamy począć my, ludzie schyłku XX wieku, choćby ze słowami otwierającymi Psalm 112: "Szczęśliwy mąż, który boi się Pana", albo z takim oto wezwaniem: "Chwalcie Pana wy, co się Go boicie, służcie Mu, całe potomstwo Jakuba, bójcie się Go, całe potomstwo Izraela" (Ps 22,24). Wcale nie jest też lepiej, gdy dowiadujemy się z Księgi Powtórzonego Prawa, że Bóg polecił Mojżeszowi na górze Horeb: "Zgromadź mi naród, niech usłyszą me słowa, aby się nauczyli mnie bać przez wszystkie dni życia na ziemi i nauczyli tego swoich synów" (Pwt 4,10).

Niestety, w dzisiejszym polskim języku mamy tylko wybór między czasownikami "bać się" i "lękać", przy tym ten drugi jest jeszcze dalszy od oryginału hebrajskiego. Rzeczowników mamy więcej, z nich zaś wszystkich najodpowiedniejsza jest tu bojaźń, chociaż słowo to odczuwamy jako trochę archaiczne i właściwie nie w pełni je już rozumiemy. Znaczenie jego zostało zafałszowane przez długie wieki straszenia karą i surowym sądem Bożym. Wielu kaznodziei uważało, że jedynie w taki sposób można odciągnąć ludzi od grzechu, podobnie jak rodzice byli pewni, że tylko batem zdołają należycie wychować dzieci. Dzisiaj nawet psy myśliwskie, policyjne czy wojskowe trenuje się bez użycia tego narzędzia. Nie znaczy to oczywiście, że wszyscy są o słuszności tej metody przekonani ani że wytępiono całkiem okrucieństwo wobec najsłabszych.

W każdym razie, przynajmniej w Kościele katolickim, zrozumieliśmy już w większości - i świeccy, i kaznodzieje - że mocniej niż strach przed zapowiadaną karą porusza serca ludzkie ofiarowane im miłosierdzie. Pojawiło się jednak nowe niebezpieczeństwo: z jednej ostateczności wpadamy łatwo w drugą. Skoro Bóg nie jest tak surowy, jak to się naszym dziadom wydawało, na pewno w swym miłosierdziu wszystko nam przebaczy. Jezus "słodki nauczyciel" Ernesta Renana, przygarniający wszelkiego rodzaju grzeszników, może stać się w naszej wyobraźni postacią zgoła landrynkową. Zapominamy o Jego gniewie, o groźnych "biada!" rzucanych na tych, co uważają się za lepszych od innych, zapominamy wiele z Jego słów, jak choćby o tym ogniu, który przyszedł On rzucić na świat. Nie mamy ochoty pamiętać ostrzeżenia: "Nie każdy, kto mówi Mi: Panie! Panie!, wejdzie do królestwa niebieskiego, ale ten, kto czyni wolę Ojca mego, który jest w niebie. Wiele będzie mi mówiło owego dnia: Panie! Panie! Czyż nie prorokowaliśmy w Twoje imię, czyż w Twoje imię nie wyrzucaliśmy złych duchów, czyż w Twoje imię nie dokonaliśmy licznych cudów? A wówczas oświadczę im: Nigdy was nie znałem! Idźcie precz ode mnie wy, którzy postępujecie niegodziwie" (Łk 12,49; Mt 7, 21-23). A zatem nie wystarczy mieć imię Pana zawsze na ustach, bo i tak możemy usłyszeć straszne "nigdy was nie znałem".

Nie ulega wątpliwości, że Bóg Nowego Testamentu, objawiający się nam w Chrystusie, nie jest mniej wymagający niż ten, którego spotykamy w Starym. Nastąpiła jednak radykalna zmiana: Bóg przyszedł na świat jako Człowiek. Jezus był człowiekiem prawdziwym, "podobnym do nas we wszystkim oprócz grzechu" (Hbr 4, 15). (I tego właśnie człowieka widzieli w Nim uczniowie nawet i wtedy, gdy uwierzyli już, że jest On Mesjaszem i Synem Bożym. Trzeba wszakże pamiętać, że za ziemskiego życia Jezusa "Syn Boży" był dla nich tytułem królewskim i mesjańskim.) A przecież ów Człowiek naznaczony został mocą Bożą i dlatego często budził lęk, a mówiąc dokładniej właśnie bojaźń. Gdy uzdrawiał, "tłumy, przejęte bojaźnią, chwaliły Boga" (Mt 9,8). Uczniowie przerazili się, widząc Go idącego po jeziorze. I zaczęli krzyczeć ze strachu. Wtedy Jezus od razu przemówił do nich: "Nie bójcie się! To Ja jestem" (Mt 14, 26-27). Wielką bojaźń przeżyli także świadkowie Przemienienia. A nawet ci, którzy przyszli Go pojmać, słysząc te właśnie słowa: "Ja jestem", cofnęli się przed Nim z lękiem i padli na ziemię (J 18, 6). Najwyraźniej nie tylko "nigdy jeszcze nikt nie przemawiał tak, jak ten człowiek przemawia" (J 7, 46; jest to odpowiedź strażników świątynnych, którzy nie ośmielili się wcześniej pochwycić Go w Jerozolimie), ale i w nikim nie ujawniała się tak przemożnie Obecność, budząca bojaźń w sercach ludzkich.

Lud Biblii wiedział od wieków, że spotkanie z Bogiem to nieobliczalne ryzyko dla człowieka kruchego i grzesznego, ale wiedział także, iż spotkanie takie jest zawsze wielką łaską i zaproszeniem do nowego życia. Rozumiał to już Jakub, kiedy w miejscowości zwanej wówczas Luz otrzymał we śnie objawienie. "Ujrzał on drabinę, opartą na ziemi, sięgającą swym wierzchołkiem nieba, oraz aniołów, którzy wchodzili po niej w górę i schodzili na dół." A Bóg, stojąc nad nim, udzielił mu wielkich obietnic i błogosławieństwa. Jakub, obudziwszy się, pojął łaskę, jaka stała się jego udziałem. Wówczas "zdjęty trwogą rzekł: O jakże straszliwe jest to miejsce! Prawdziwie jest to dom Boga i brama do nieba". Przemianował też Luz na Betel, bo bet-el po hebrajsku znaczy właśnie "dom Boga" (por. Rdz 28, 12-19).

Przymiotnik "straszliwy" jest może najlepszym polskim odpowiednikiem hebrajskiego słowa, które pojawia się w Biblii często, by określić wrażenie, jakie wywołuje sama bliskość Boga. Dla Jakuba dawny Luz staje się "miejscem straszliwym", gdyż zobaczył, że tutaj właśnie niebo styka się z ziemią. Niebo styka się z ziemią w każdym z naszych kościołów, ale jakże rzadko zdarza się nam o tym pamiętać! A przecież Ten, z którym spotykamy się w Eucharystii, jest wprawdzie Człowiekiem, ale nigdy nie przestał być Bogiem. Ojciec "darował Mu imię ponad wszelkie imię" (Flp 2,9). Imię Boga sławi wiele psalmów, choćby ten wspaniały Psalm 99: "Pan króluje, drżą narody; zasiada na cherubach, a ziemia się trzęsie. Wielki jest Pan na Syjonie i wyniesiony ponad wszelkie ludy. Niech wielbią imię Twoje wielkie i straszliwe: ono jest święte" (1-3). A Psalm 111 uzupełnia niejako ten obraz, mówiąc o "wielkich dziełach" Boga: "Zesłał odkupienie swojemu ludowi, ustanowił na wieki swoje przymierze, a imię Jego jest święte i straszliwe" (2, 9).

Nie jest wygodnie żyć na co dzień z takim Bogiem. Lud wybrany przekonał się o tym bardzo szybko. Synom Izraela znudziło się czekać, gdy Mojżesz przebywał zbyt długo na górze Synaj. Przyszli więc do Aarona i zażądali, by zrobił im boga, który byłby niegroźny, obliczalny i we wszystkim posłuszny. Okazali się nawet hojni, oddali swoje ozdoby, żeby ulać z nich "złotego cielca", przy czym "cielec" jest tylko określeniem pogardliwym, bo tak naprawdę chodziło tu o byka. Nam może to wydawać się dziwne, lecz dla tych ludzi sprzed wieków przedstawiał on godniejszy wizerunek bóstwa niż na przykład posąg człowieka. Byk był bowiem symbolem i siły, i płodności. Nie sądzili zatem, iż ubliżają Jahwe, czcząc Go pod taką dostojną postacią. Nie zauważyli jednak, że w ten sposób chcieli swojego Boga niejako "oswoić". Do tej chwili oni musieli stosować się do Jego woli i nigdy nie byli w stanie przewidzieć, kiedy Ten Niewidzialny i Straszliwy każe im rozbić obóz, a kiedy ruszyć w drogę. Teraz sami mogli o wszystkim decydować. Byk, chociaż złoty, był całkiem niestraszny. Gdyby postanowili wyruszyć, wprowadziliby go uroczyście na wspaniale przybrany wóz i powieźli tam, dokąd im się spodoba.

Jest to historia nader pouczająca również i dla nas. My w Eucharystii możemy się spotykać z żywym Bogiem codziennie. Czy jednak zawsze zdajemy sobie sprawę, z Kim się spotykamy? Czy nie próbujemy zbyt często kształtować tego spotkania wedle naszej własnej woli i, gdy to się nie udaje, mamy pretensję, a niekiedy nawet obrażamy się i odchodzimy? Szukaliśmy Jezusa "oswojonego" i stąd nasz zawód! Może dlatego, że nikt nam nigdy nie powiedział, jakie ryzyko kryje w sobie taka bliska zażyłość z Bogiem żywym. Nie tylko my przyjmujemy Jezusa w Eucharystii. On także chce nas przyjąć i wciągnąć w swoje własne życie. Nie sposób przewidzieć, jak to się wszystko skończy! Bóg nasz bowiem "jest Ogniem pochłaniającym, Bogiem zazdrosnym" (Pwt 4, 24).

W tym miejscu ktoś na pewno zaprotestuje: To pogańscy bogowie bywają zazdrośni. Jeśli takie wyrażenie znajduje się w Biblii, to widać Jahwe nie różni się niczym od Zeusa! Jest to nieporozumienie wypływające m.in. z wieloznaczności polskiego słowa zazdrość. Określamy nim zarówno przykrość wynikającą z faktu, że komuś innemu dobrze się powodzi, jak i wymaganie wyłączności, stawiane przez miłość małżeńską. Otóż bogów, zwłaszcza greckich, cechowała ta pierwsza, którą może lepiej nazwać zawiścią (gr. phthonos). Niszczyli oni tych, co sięgali po zbyt wiele. Natomiast Bóg zarówno Starego, jak i Nowego Testamentu jest dlatego nazwany "zazdrosnym", że chce dla siebie całego serca człowieczego. Nie zgadza się na żadne podziały, wymaga wyłączności. Na początku wydaje się nam zazwyczaj, że takie wymaganie nie pozwala nam kochać ludzi lub przynajmniej nas w tym jakoś ogranicza. Ale naprawdę miłość jest tylko jedna i właśnie od Boga uczymy się autentycznie kochać tych, których stawia On na naszej drodze. Może najlepiej wyraziła to Matka Teresa z Kalkuty. Gdy, wyszedłszy z klasztoru, zajęła się na ulicy swoim pierwszym chorym, a ten zapytał ją ze zdziwieniem: "Dlaczego to robisz?", odpowiedziała mu po prostu: "Bo cię kocham."

Miłość nie ogranicza, lecz stawia coraz większe wymagania, nie dzieli, lecz łączy. Inaczej nie byłaby miłością. Jest coraz pełniejszym otwarciem na Boga i człowieka. Gdy to pojmiemy, zrozumiemy również, dlaczego Bóg nasz może być nazwany "zazdrosnym" i "Ogniem pochłaniającym". I wówczas może także my, chrześcijanie, poznamy smak bojaźni. Po to zaś przede wszystkim musimy się nauczyć odróżniać bojaźń od zwykłego strachu. Na początek historyjka-przypowieść, zapożyczona od jednego z francuskich biblistów. Wyobraźmy sobie, że jesteśmy gdzieś razem w domu, a o tym, co znajduje się w pokoju obok, dowiadujemy się od kogoś, komu wierzymy bez żadnych zastrzeżeń, nawet gdy mówi rzeczy całkiem nieprawdopodobne (to nasze zaufanie do niego jest w tym przypadku warunkiem nieodzownym). Najpierw zatem słyszymy, że w owym sąsiednim pokoju jest dziki tygrys, który właśnie uciekł z ogrodu zoologicznego i lada chwila może dostać się do nas. Naszą reakcją będzie strach - zwyczajnie boimy się tego tygrysa. A teraz załóżmy, że nasz znajomy powie nam z kolei, że w tym pokoju jest straszliwy upiór, który przeniknie do nas zaraz przez ścianę, nie stanowiącą dlań żadnej przeszkody. Będziemy się go także bać, lecz to lęk zupełnie innego rodzaju. I wreszcie nasz godny bezwzględnego zaufania informator mówi, że w tymże sąsiednim pokoju pojawił się w tej chwili Duch wielki, dobroczynny i święty, który pragnie, byśmy się z nim spotkali. Uczucie, jakie nas wtedy opanuje, będzie miało w sobie coś z owego drugiego rodzaju lęku, ale nieporównanie więcej będzie w nim głębokiego szacunku i świadomości naszej własnej nędzy. To właśnie jest to, co nazywamy bojaźnią.

Na starożytnym Bliskim Wschodzie "bać się" bóstwa lub króla (władza królewska miała zawsze charakter sakralny) znaczyło uznawać jego potęgę, jego pełne prawo do dysponowania moją osobą, jak również ufać mu i być mu we wszystkim posłusznym. Dla autorów ksiąg mądrościowych w Biblii bojaźń owa jest w sposób szczególny związana z mądrością: "Bojaźń Pana to chwała i chluba, radość i korona wesela. Bojaźń Pana rozwesela serce, daje radość, wesołość i długie życie. Dla tego, kto boi się Pana, wszystko skończy się dobrze, a w dniu swej śmierci będzie błogosławiony. Początkiem mądrości jest bojaźń Pana" (Syr 1,11-14; por. Ps 111,10).

Niekiedy doświadczenie wielkiego strachu, takiego zwykłego ludzkiego strachu, jest przedsionkiem, który nas wprowadza w bojaźń Bożą. Tak bywa nieraz w naszym życiu, tak dzieje się również wielokrotnie w Biblii. Warto tu przytoczyć choćby dwa przykłady, jeden ze Starego i jeden z Nowego Testamentu: Uciekający z Egiptu synowie Izraela rozbili obóz nad "morzem sitowia", kiedy nagle ujrzeli ścigających ich Egipcjan. Wówczas "ogromnie się przerazili". Później zaś, przeprowadzeni już w cudowny sposób przez owo morze, "zobaczyli, z jaką mocą Pan działał przeciw Egipcjanom. Zdjęła ich bojaźń wobec Pana i zaufali Jemu oraz Jego słudze, Mojżeszowi." Te dwa, zestawione tu ze sobą, wersety z początku i końca opowieści o przejściu przez "morze sitowia" (Wj 14,10 i 31) nazwano nie bez racji "przejściem od strachu do bojaźni".

W podobny sposób opowiada nam Ewangelia św. Marka o uciszeniu burzy na jeziorze Genezaret. Jest to jednak historia krótsza, którą z pożytkiem można tu przytoczyć w całości. Pewnego dnia wieczorem Jezus postanowił przeprawić się wraz z uczniami na drugi brzeg jeziora. "Opuściwszy tłum zabrali Go tak, jak był, w łodzi i inne łodzie płynęły z nimi. Wtem zerwała się wielka wichura i fale zalewały łódź, która zaczęła się już napełniać. A Jezus w tylnej jej części spał na poduszce. Budzą Go więc i mówią: »Nauczycielu, czy Cię to nie obchodzi, że giniemy?« On zaś, obudzony, zgromił wiatr i rzekł do jeziora: »Milcz! Ucisz się!« Wiatr się uspokoił i zrobiła się wielka cisza. A Jezus odezwał się do nich: »Dlaczego się boicie? Jeszcze nie macie wiary?« Zdjęła ich wówczas bojaźń wielka i mówili jeden do drugiego: »Kimże jest On, iż wiatr i jezioro są Mu posłuszne?«" (Mk 4, 36-41). Tutaj uczniowie są tak bardzo przerażeni, że stają się po prostu niegrzeczni wobec swego Mistrza (w. 38: "Czy Cię to nie obchodzi, że giniemy?"). Później Jezus wymawia im ów strach, świadczący o braku wiary-zawierzenia. Cudownie uratowani, są pełni już całkiem odmiennego uczucia: właśnie bojaźni. W ten sposób przeżywamy wraz z nimi znowu to samo przejście od strachu do bojaźni.

W obu przypadkach bojaźń rodzi się z doświadczenia własnej niemocy i potęgi Boga (choć uczniowie Jezusa nie zdają sobie jeszcze w pełni sprawy, Kim naprawdę jest ich Nauczyciel), w obu też otwiera się ona na wiarę, która - jak zawsze w Biblii - jest przede wszystkim zawierzeniem, a zatem również posłuszeństwem i gotowością do służby. Sądzę, że najstosowniejszym podsumowaniem tych rozważań mogą być słowa, jakie w 4 rozdziale Księgi Powtórzonego Prawa wypowiada Mojżesz do swego ludu. Wyjaśniają one najlepiej, co to znaczy "bać się Boga", gdy stojące w nich na początku wezwanie do bojaźni dalsze zdania jedynie rozwijają i tym samym tłumaczą: "A teraz, Izraelu, czego żąda od ciebie Pan, Bóg twój? Tylko tego, byś bał się Pana, Boga twojego, chodził wszystkimi Jego drogami, miłował Go, służył Panu, Bogu twojemu, z całego serca i z całej twej duszy, strzegł poleceń Pana i Jego praw, które ja ci podaję dzisiaj dla twojego dobra" (Pwt 10, 12-13).

Cytaty z Pisma Świętego według Biblii Tysiąclecia, 4 i 5 wyd., z drobnymi poprawkami według oryginału, Ewangelia św. Mateusza i św. Marka w przekładzie Autorki.

ANNA ŚWIDERKÓWNA, ur. 1925, prof. dr hab., historyk, papirolog, popularyzatorka wiedzy o kulturze starożytnej, tłumaczka poezji greckiej i łacińskiej. Ostatnio wydała: Rozmowy o Biblii (wyd. III - 1996), Rozmów o Biblii ciąg dalszy (1996).

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama