Chrześcijaństwo drogą dla świata?

Recenzja: o. Wacław Hryniewicz OMI, "Chrześcijaństwo nadziei", Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, Kraków 2002

Pomylą się ci, którzy patrząc na okładkę najnowszej książki o. Wacława Hryniewicza, zatytułowanej „Chrześcijaństwo nadziei” (Znak, Kraków 2002), pomyślą, że jej „akcja” dzieje się w „kościelnych opłotkach” lub że to lektura do poduszki dla teologów. Tymczasem już od początku autor snuje przenikliwe refleksje o problemach współczesnego świata i człowieka. Przedstawia przejawy kryzysów trapiących cywilizację i proponuje sposoby zaradzenia niektórym z nich. Chce nawiązać dialog z ludźmi o różnych światopoglądach, odwołując się do słów Czesława Miłosza: „Dzisiaj i wierzący, i niewierzący siedzą w tym samym koszyku i są dotknięci tą samą erozją, takie same mają trudności. Jedni rozwiązują je tak, inni inaczej”. Ale jest zasadnicze podobieństwo”. To nowy wymiar ekumenicznej postawy teologa z KUL — ekumenizm wobec stojących przed ludzkością wyzwań. Publikując tę książkę Hryniewicz staje w pierwszym szeregu chrześcijańskich myślicieli obecnych w debacie publicznej w naszym kraju.

Wśród głównych problemów cywilizacji stawia nieznane poprzednim pokoleniom tempo zmian sposobu życia, pracy, odniesień społecznych, prowadzące do szybkiej ewolucji mentalności i wywołujące trudności z utrzymaniem psychicznej równowagi. Mimo niewyobrażalnych dla przodków technicznych udogodnień, człowiek Zachodu ma wrażenie i zachowuje się tak, jakby miał coraz mniej czasu. Hryniewicz pisze: „Takie powiedzenia, jak <na długą metę> czy <na długi czas> tracą swój dawny sens jako niewiarygodne i sprzeczne z codziennym doświadczeniem. Cywilizacja konsumpcyjno-rynkowa na pierwszy plan wynosi mobilność i natychmiastowość użytku.” Z pola uwagi człowieka Zachodu zdają się umykać odwieczne pytania metafizyczne i egzystencjalne, oraz próby odpowiedzi na nie, jakie niesie wiara chrześcijańska. „Jesteśmy świadkami niespotykanego dotąd przewrotu kulturowego”. Ubożeje, a niekiedy nawet zanika jak najszerzej rozumiane życie duchowe. Coraz więcej na Zachodzie „ludzi jednowymiarowych” — poświęcających swoją życiową energię jednemu obszarowi zaangażowania przy zaniedbywaniu innych. Poszukiwanie wciąż nowych przyjemności dostępnych natychmiast staje się sposobem ucieczki przed nudą, „straszliwym upiorem naszych czasów”. Narasta cynizm i nihilizm, zarówno w życiu publicznym, jak i w relacjach międzyludzkich.

W świecie oplecionym przez media jesteśmy aż do bólu świadomi głębokich rozdarć między poziomem i jakością życia ludzi w różnych częściach globu. Jak pisze Hryniewicz, na świecie współistnieją „cywilizacje rozwoju” i „cywilizacje przetrwania”. Wspólną odpowiedzialnością wszystkich ludzi jest niedopuszczenie do „zderzenia” tych cywilizacji: rozpalenia fali konfliktów, wojen, terroryzmu. Potrzeba olbrzymiego zaangażowania wszystkich, aby poprzez współpracę, przestrzeganie norm międzynarodowych i roztropną pomoc dla uboższych zmniejszać przepaść między cywilizacyjnymi skrajnościami. Autor otwarcie mówi jednak, że do unowocześnienia zacofanych gospodarek potrzeba nieraz wszechstronnych zmian w kulturze, mentalności, w systemie wartości, a to budzi moralne opory u wielu ludzi odnoszących się z szacunkiem do innych tradycji kulturowych i religijnych. „Można skutki biedy łagodzić, ale nie sposób jej przezwyciężyć bez zmiany cywilizacji, która ją zrodziła. (...) Pojawia się pytanie, czy wolno nam zmieniać styl życia i obyczaje innych ludzi, czy mamy prawo narzucać im proces modernizacji, nowy rytm życia i nową skalę wartości. Czy nie powinni oni iść własną drogą, choćby miało to pociągać za sobą długi okres stagnacji?”

Lekarstwem na niektóre przynajmniej bolączki życia we współczesnej cywilizacji może być zwolnienie tempa działania, spokojniejsze i bardziej wyważone zaangażowanie w różne dziedziny aktywności i cierpliwość, skoro „syndrom przyspieszenia stał się wręcz zjawiskiem chorobliwym”. Autor namawia do czujności wobec zagrożenia konsumpcyjnym podejściem do świata, zwiększenia ekologicznej odpowiedzialności, rezygnacji z „konsumpcji demonstracyjnej” oraz wzbogacania życia duchowego. Niewierzący nie mają powodu, by wzdrygać się przed tym pojęciem. I oni mogą zaczerpnąć niektóre elementy ze skarbca chrześcijańskiej duchowości.

Punktem spotkania wierzących i niewierzących, odpowiedzialnych za przyszłość ludzkości, może być debata moralna wokół możliwości ingerencji w naturę ludzką, jaką dają lub mogą dać w bliskiej przyszłości nauki przyrodnicze. Hryniewicz przestrzega wierzących i Kościoły przed postawą odgórnego potępiania i zakazu. Zamiast niej „Kościół powinien, podobnie jak wielu rozsądnych i ostrożnych badaczy, starać się raczej określić warunki posługiwania się nowoczesną techniką genetyczną”. Namysł nad istotą życia ludzkiego w kontekście nowych możliwości nauk biologicznych może zbliżyć chrześcijaństwo i świecki humanizm, dotychczas często różniące się w definiowaniu życia ludzkiego i jego godności.

Hryniewicz jest przedstawiany jako „teolog nadziei”. Wynika to z jego optymistycznego spojrzenia na człowieka, świat i chrześcijaństwo. Utożsamia się ze słowami ks. Józefa Tischnera: „Mam takie przekonanie, że chrześcijaństwo — Ewangelię — mamy nie tyle za sobą, ile przed sobą”. Jego nadzieja obejmuje wizję pojednania wszystkich ludzi z Bogiem w życiu przyszłym — życiu, w które wierzą wierzący, a wielu innych przeczuwa w duchowej intuicji. Lubelski teolog od lat 70. podtrzymuje i rozwija nadzieję zbawienia powszechnego, czerpiąc głównie z myślicieli chrześcijańskiej starożytności, na czele z Orygenesem, oraz z dorobku prawosławia. W „Chrześcijaństwie nadziei” kontynuuje ten wątek. Przez mało uważnych czytelników Hryniewicz bywa postrzegany — i odrzucany — jako zwolennik łatwego i powszechnego pośmiertnego „rozgrzeszenia”, zagrażającego racji bytu etyki. To błędne i krzywdzące opinie. Hryniewicz nie formułuje gwarancji „pustego piekła” ani automatycznej amnestii dla wszelkiego zła. Ma nadzieję, że Stwórca znajdzie sposób na dotarcie do każdego istnienia, z poszanowaniem jego wolności, i doprowadzi do jego wewnętrznej przemiany umożliwiającej przyjęcie zbawienia. Ta przemiana może odbywać się w bólach; może oznaczać przejście gehenny. Hryniewicz przekonuje, według mnie skutecznie, że jego nadzieja powszechnego zbawienia wypływa z głębokich pobudek, wprost z samego rdzenia wiary i humanizmu. Ciekawe jest to, jak Hryniewicz ocenia wypowiedzi Jana Pawła II odnoszące się do nadziei powszechnego zbawienia. W swej poprzedniej książce „Nad przepaściami wiary” Hryniewicz mówił: „Widzę jego wolę. On się zmaga wewnętrznie sam ze sobą. Jego wiara się zmaga, jego nadzieja się zmaga. To się wyczuwa. Z jednej strony chce pozostać w długiej tradycji swoich poprzedników, w nurcie eschatologii tradycyjnej. Z drugiej strony widzi sensowność pytań tych, którzy tę nadzieję głosili w ciągu wieków. Z jednej strony próbuje otworzyć małą bramkę do pedagogii nadziei i większego zaufania do Boga. Z drugiej strony, bardziej jako etyk, broni ostatecznej sankcji piekła. I widzę w nim mimo wszystko rozdarcie”.

Hryniewicz należy do najbardziej zaangażowanych ekumenistów w Polsce. Najwięcej „dialoguje” z prawosławnymi, choć jego wizja Kościoła jest w wielu punktach bliska duchowi reformacji. Dialog zmierzający do usunięcia nieporozumień i obniżenia barier jest według niego przyszłością wszystkich chrześcijan, gdyż — jak twierdzi Hryniewicz — w swojej najgłębszej istocie Kościół, obejmujący wszystkich uczniów Chrystusa, pozostał niepodzielony. W okresie, gdy mówi się o zastoju w kontaktach ekumenicznych, zwłaszcza między katolikami i prawosławnymi, Hryniewicz przypomina o osiągnięciach minionego stulecia, „wieku ekumenii”. Niepokoi go jednak, że wciąż wielu chrześcijan nie podziela przekonania, iż ekumenizm jest ważnym i pilnym zadaniem, imperatywem sumienia. Zniechęcająco wygląda powolność procesów decyzyjnych we władzach poszczególnych kościołów, które potrzebują niekiedy wielu lat, aby odnieść się do uzgodnień wypracowanych przez komisje teologów, i nierzadko po takim czasie te ustalenia odrzucają. Można popaść w rozgoryczenie, gdy prawie każda śmielsza inicjatywa ekumeniczna — zamiast nadziei i entuzjazmu — wzbudza podejrzenia o odchodzenie od ortodoksji w łonie własnego kościoła. Hryniewicz posuwa się do postawienia pytania, czy wszyscy chrześcijanie nie są „niewolnikami” swoich wyznaniowych doktryn, z którymi zdaje się przegrywać ewangeliczny apel „aby byli jedno”. Angażuje się też w dialog z niewierzącymi, czego świadectwem jest książka „Co nas łączy?” (Wydawnictwo WAM, Kraków 2002).

W swojej książce Hryniewicz odnosi się też do sprawy ważnej nie tylko we współczesnej teologii, ale w bezpośrednim i „medialnym” doświadczeniu: jak rozumieć wielość i trwałość tylu religii wobec wiary chrześcijan w wyjątkowość i kompletność objawienia Boga w osobie Chrystusa? A także: jak na co dzień odnosić się do wyznawców innych religii nie tylko w relacjach osobistych, ale w wymiarze społecznym, politycznym, w stosunkach międzynarodowych? Strach wywołany falą terroryzmu w ostatnich kilkunastu miesiącach skłania wielu do przyjęcia logiki zbiorowej odpowiedzialności, do obwiniania muzułmanów za zbrodnie popełniane przez grupy fanatyków. W takim środowisku jesteśmy bliżej „zderzenia cywilizacji”, podczas gdy potrzebna jest „duchowość wzajemnego uznania i dialogu”. Najtrudniejsze pytania — czy wszyscy teiści wierzą w jednego Boga i jaka jest rola wielu religii w zbawieniu ich wyznawców — zdają się ustępować pod presją doraźnych ocen, w których motywacje polityczne trudno oddzielić od religijnych. Hryniewicz nie ulega naciskowi bieżących wydarzeń i stawia jasne tezy o wielości religii. Sobór Watykański II dokonał przełomu uznając, że religie niechrześcijańskie zawierają elementy „prawdy i dobra” i kreśląc perspektywę zbawienia dla ich wyznawców. Nasz autor uważa, że — podobnie jak w ekumenii — potrzebne są dalsze poszukiwania i wskazuje znanego teologa, jezuitę Jacquesa Dupuis jako tego, który postawił kolejne kroki. Hryniewicz pisze jasno: „Wyznawcy innych religii zbawiają się za pośrednictwem tradycji religijnych, które wyznają. Zbawcza moc ich własnych dróg nie stanowi konkurencji dla zbawczej mocy Chrystusa. Różne religie prowadzą do tego samego Boga. Choć drogi się różnią, cel ostateczny jest wspólny dla wszystkich. Jest nim zjednoczenie z Bogiem takim, jaki objawił się w Jezusie Chrystusie.” Chrześcijańska teologia pluralizmu religijnego, mimo pojawiających się zastrzeżeń, jest przedstawiona jako droga na przyszłość. Jak się wydaje, i ona jednak nie jest w stanie całkowicie zgłębić i wyjaśnić zjawiska wielości religii w ludzkiej historii. Świadomość ograniczonych możliwości poznawczych ludzkiego rozumu — i człowieczej wiary — to stały motyw myśli Hryniewicza.

Autorowi bardzo zależy na tym, aby współczesny Kościół katolicki oraz inne wspólnoty chrześcijańskie także w swoim wymiarze instytucjonalnym lepiej odpowiadały oczekiwaniom ludzi naszych czasów; aby formy organizacyjne nie przesłaniały optymistycznego przesłania wiary. Widząc wyraźny spadek zaufania do kościelnych instytucji w świecie zachodnim i tendencję do bardziej indywidualnego przeżywania spraw wiary Hryniewicz przestrzega przez absolutyzowaniem tego, co w kościelnych instytucjach jest tylko ludzką tradycją. Jego ideałem jest Kościół bliższy codziennemu doświadczeniu ludzi, bardziej współczujący, niosący nadzieję — wspólnota, w której ma się „poczucie obdarowania”. Autor kilkakrotnie podkreśla, że nie wolno przemilczać lub „upiększać” negatywnych stron historii Kościoła. „Trzeba mówić prawdę, gdyż stanowi ona niezbędny element edukacji ukierunkowanej na przyszłość. Historyczna odpowiedzialność wymaga, aby uznać prawdę i winę, zrozumieć to, co się stało, żałować tego i nie powtarzać tych samych błędów”. Pozytywnie należy więc patrzeć na wyznanie historycznych win Kościoła, zainicjowane przez Jana Pawła II, chociaż Hryniewicz wskazuje, że jest to jeszcze proces niedokończony, podając przykład historii relacji między wiarą chrześcijańską a nauką. Przychylnie ocenia też proces historycznych rozrachunków podejmowanych przez państwa i społeczeństwa, w tym debatę związaną z ujawnieniem szerszych informacji o mordach ludności żydowskiej z udziałem Polaków w latach 40-tych XX wieku.

Oczyszczone z trudnego dziedzictwa „sojuszu ołtarza z tronem” chrześcijaństwo jest dzisiaj lepiej przygotowane do odczytywania, co Ewangelia oznacza dla ludzi naszych czasów, i dawania o tym świadectwa. Hryniewicz podkreśla, że wiara chrześcijańska potrafi rozświetlać najtrudniejsze ludzkie sprawy, wzmocnić człowieka w cierpieniu, zobojętnieniu, rozpaczy, chociaż nie stanowi magicznego lekarstwa; nie uwalnia od wszystkich trudów i wątpliwości. Niewiara jest jeszcze bardziej bezradna wobec cierpienia niż wiara. Podsumowaniem tej ważnej książki niech będą następujące słowa: „Chrześcijaństwo zdane jest coraz bardziej na dyskretne promieniowanie duchowe. Nie musi rezygnować z roli dobrego zaczynu. Powinno wnosić inspiracje we wszystkie dziedziny życia, nie dążąc jednak do zewnętrznego wpływu na świecką społeczność. Najbardziej istotny jest wpływ wewnętrzny, poprzez umysły i serca ludzi. Chrześcijaństwo nie musi walczyć przeciwko sekularyzacji. Jego zadaniem jest przyczyniać się do tego, aby ludzie stawiali sobie pytania o ostateczny sens istnienia, aby mogli znaleźć odpowiedź, która wniesie duchowe rozświetlenie w ich życie. Chrześcijaństwo jest religią wielkiego sensu”.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama