Między duszpasterską racją a relacją

Duszpasterz musi umieć pogodzić wierność Słowu Bożemu z autentyczną troską o słuchacza, tak aby zawsze "z cierpliwością podnosić go na duchu"

„Choćbyście mieli bowiem dziesiątki tysięcy wychowawców w Chrystusie, nie macie wielu ojców” (1Kor 4,15)

Zastanawiając się nad siłą i słabością duszpasterstwa nie można patrzeć jedynie na jego metody. Trzeba zaczynać od pytań fundamentalnych: Jaka jest misja Kościoła? Jakie jest zadanie duszpasterza? Czy chodzi przede wszystkim, aby osądzić świat, czy aby pojednać ludzi z Bogiem? Odpowiedź, jakiej udzielimy na te pytania, wyznacza kierunek duszpasterstwa. Problem duszpasterskiego podejścia, języka oraz metod jest jednak także ważny, choć nie pierwszorzędny.


Jaka jest więc misja Kościoła i zasadniczy kierunek duszpasterstwa? Są one jasno określone przez samego Chrystusa:

„A jeżeli ktoś posłyszy słowa moje, ale ich nie zachowa, to Ja go nie sądzę. Nie przyszedłem bowiem po to, aby świat sądzić, ale aby świat zbawić. Kto gardzi Mną i nie przyjmuje słów moich, ten ma swego sędziego: słowo, które powiedziałem, ono to będzie go sądzić w dniu ostatecznym.” (J 12, 47-48)

Misją Kościoła jest kontynuowanie misji Jezusa — niesienie Jego słowa wszystkim ludziom i doprowadzanie ich do spotkania z Chrystusem-Zbawicielem. Tak tę misję rozumieli apostołowie:

Wszystko zaś to pochodzi od Boga, który pojednał nas z sobą przez Chrystusa i zlecił nam posługę jednania. Albowiem w Chrystusie Bóg jednał z sobą świat, nie poczytując ludziom ich grzechów, nam zaś przekazując słowo jednania. Tak więc w imieniu Chrystusa spełniamy posłannictwo jakby Boga samego, który przez nas udziela napomnień. W imię Chrystusa prosimy: pojednajcie się z Bogiem. (2Kor, 18-20)

To, co uderza w obydwu fragmentach, to twardość, niezmienność Słowa Bożego przy jednoczesnej „miękkiej” postawie osoby głoszącej to Słowo. Sam Jezus powstrzymuje się od osądzania człowieka: konfrontuje go natomiast ze Słowem Bożym, które ma moc, aby przemówić w głębi serca słuchacza. Paweł, mając świadomość misji powierzonej od Boga, pisze „prosimy, pojednajcie się z Bogiem”. Prosimy, a nie nakazujemy! Czerpiąc przykład od Chrystusa i św. Pawła, duszpasterz jest więc zawsze wezwany do głoszenia niezmienionego, czystego Słowa Bożego, a jednocześnie do postawy bycia „sługą wszystkich”, do powstrzymania się od osądów i do poszukiwania zagubionej owcy, a nie potępiania faktu, że oddaliła się od stada.

Nie jest to tylko teoria. Myślę, że wielu duszpasterzy nie rozumie zasady, że można mieć (obiektywnie) rację, a jednocześnie komunikować ją w zły sposób, wyciągając te swoje racje w niewłaściwym momencie i niewłaściwym kontekście oraz przedstawiając je w niewłaściwy sposób, prowokując czy raniąc innych. Chodzi tu zarówno o duszpasterską roztropność, jak i zwykłą wrażliwość na to, jak moje słowa odczyta ich adresat. Jeśli zwracam się do osoby obciążonej grzechem, muszę brać pod uwagę, że grzech osłabia wolę, jasność rozumienia, a przede wszystkim — zrywa relacje, w tym także relację umożliwiającą wysłuchanie duszpasterza i przyjęcie jego słów jako mających istotne znaczenie w moim własnym życiu.

Zastanawiam się, czy problem braku duszpasterskiej wrażliwości na odczucia odbiorcy nie jest po części skutkiem tego, że zazwyczaj duszpasterze nie mają rodzin. Gdybym ja (lub moja żona) korzystał z każdej okazji do wyciągania swoich racji, to przypuszczalnie nasze małżeństwo nie przetrwałoby roku. Jak to ktoś celnie zauważył, „możesz mieć rację albo relację - wybieraj.” Relacja z odbiorcą jest kluczowa dla przekazania danej prawdy w taki sposób, aby rzeczywiście przekonać do niej odbiorcę. Żelazna logika dobra jest w publikacji naukowej, ale nie w rozmowie z drugą osobą. Miażdżenie drugiej strony argumentacją nie prowadzi do zmiany poglądów i postaw życiowych, ale zazwyczaj — do usztywnienia postaw i odrzucenia argumentacji. Dlatego zarówno w relacjach rodzinnych, wychowawczych, jak i duszpasterskich konieczne jest ciągłe schodzenie do poziomu odbiorcy, nie tylko pouczanie z góry, ale wsłuchiwanie się w jego racje i spotkanie z nim na takim poziomie życia i dojrzałości, na jakim się aktualnie znajduje.

Można zadać sobie pytanie, czy taka pełna wrażliwości, skłonna do zniżania się do poziomu odbiorcy postawa obowiązuje tylko w „łatwych przypadkach” duszpasterskich, czy we wszystkich? Czy raczej nie należy w tych trudniejszych wstrząsnąć odbiorcą, zmiażdżyć go i niejako przymusić do zmiany życia? Obawiam się, że jest to pytanie typu: „jak długo mogę się powstrzymywać, aby nie przylać swojemu dziecku”? Albo „ile razy mam przebaczyć?” (Mt 18,21). Jezus odpowiada na to pytanie jednoznacznie: nie ma miary liczbowej dla łagodności i przebaczenia. Nawet w obliczu bardzo ciężkich i licznych grzechów, słabości czy błędów zasada duszpasterska jest zawsze ta sama: głosić nieskażone Słowo Boże, ale czynić to cierpliwie i z łagodnością. Niejednokrotnie cytując wskazówkę duszpasterską udzieloną przez św. Pawła Tymoteuszowi zatrzymujemy się tylko na jej pierwszej części, nie zauważając drugiej:

„Głoś naukę, nastawaj w porę, nie w porę, (w razie potrzeby) wykaż błąd, poucz, podnieś na duchu z całą cierpliwością, ilekroć nauczasz.” (2Tm 4,2)

Pierwsza część polecenia, aby głosić naukę „w porę i nie w porę”, aby wykazywać błędy musi być zawsze brana wspólnie z drugą: „podnieś na duchu, z całą cierpliwością”. Celem nauczania nie może być miażdżenie, kruszenie, czy przygwożdżenie do ziemi, ale podniesienie na duchu.

Jako duszpasterz (zarówno duchowny, jak i świecki — katecheta, moderator czy animator) muszę mieć w pamięci, że to, co głoszę, musi zgadzać się z tym, jak głoszę. Jeśli głoszę Słowo Boże mówiące o pojednaniu, jedności, a jednocześnie traktuję odbiorcę z góry, nie mogę się spodziewać właściwego przyjęcia Słowa. Nawrócenie duszpasterskie oznacza, że muszę sobie zadać pytanie, czy jako duszpasterz nie utrudniam moim braciom i siostrom przyjęcia Słowa Bożego poprzez sposób, w jaki to słowo głoszę albo przez moje własne życie niezgodne z tym, co głoszę.

Im więc surowiej potępiam w swym nauczaniu jeden rodzaj grzechu, tym bardziej powinienem mieć świadomość, że tym samym osądzam samego siebie. „Taką miarą, jaką wy mierzycie, i wam odmierzą” (Mt 7,2). Nieraz wyjmujemy z katalogu grzechów jeden z nich i pastwimy się nad odbiorcą w poczuciu własnej moralnej wyższości. Św. Paweł jednak pisze:

„Czyż nie wiecie, że niesprawiedliwi nie posiądą królestwa Bożego? Nie łudźcie się! Ani rozpustnicy, ani bałwochwalcy, ani cudzołożnicy, ani rozwięźli, ani mężczyźni współżyjący z sobą, ani złodzieje, ani chciwi, ani pijacy, ani oszczercy, ani zdziercy nie odziedziczą królestwa Bożego” (1Kor 6,9).

Im surowiej potępiam praktyki homoseksualne, tym ostrzejszą miarę wyznaczam dla swojego własnego nieopanowanego języka (oszczerstwo), zamiłowania do pieniędzy (chciwość, zdzierstwo), nadużywania alkoholu (pijaństwo) czy przywiązania do rzeczy materialnych (bałwochwalstwo).

Można wręcz zadać pytanie: czy alkoholizm, nieuczciwość lub znęcanie się nad rodziną są mniejszymi grzechami niż praktykowany homoseksualizm? Jak to zmierzyć? Jeśli miarą społecznej szkodliwości, to według mojej wiedzy alkoholizm, nieuczciwość i przemoc domowa są o parę rzędów wielkości bardziej rozpowszechnione w naszym społeczeństwie niż praktyki homoseksualne. Czy duszpasterska fiksacja na grzechach seksualnych nie jest przypadkiem ucieczką od mówienia słuchaczom o ich własnych problemach — zawsze łatwiej osądzać innych niż przyjrzeć się sobie samemu?

Jeszcze raz powtórzmy pytanie: czy Kościół ma osądzać ludzi, czy docierać do ich serc, skłaniać do nawrócenia? Jeśli to drugie, to sposób komunikowania prawd jest bardzo istotny. Wiele grzechów jest skutkiem „odziedziczonego po przodkach złego postępowania” (1P 1,18) — są to złe nawyki (na przykład, topienie swoich problemów w alkoholu), błędne modele zachowania (takie jak reagowanie agresją na problemy w relacjach), błędne sposoby myślenia (np. niedostrzeganie skutków własnej nieuczciwości), których nie da się usunąć jednym cięciem duszpasterskiego miecza, ale które wymagają długotrwałej współpracy z łaską. Duszpasterska cierpliwość i umiejętność podnoszenia na duchu są niezbędne, aby nie tylko nazwać grzech, ale rzeczywiście doprowadzić do zerwania z nim. Jest to kwestia zarówno języka, jak i mojego nastawienia do drugiej osoby. Jeśli traktuję ją po bratersku czy ojcowsku, to niejako „utożsamiam się” z nią, z bólem i trudem noszenia jej ciężarów. Nie znaczy to, że lenistwa nie mam nazywać lenistwem albo nieczystości — nieczystością, ale że będę zawsze umiał oddzielić grzech od grzesznika, jak chorobę od osoby chorej, której trzeba pomóc przezwyciężyć chorobę, a nie klasyfikować samej osoby jako „zboczeńca”, „oszusta” czy „pijaka”.

„Niech przeto ten, komu się zdaje, że stoi, baczy, aby nie upadł.” (1Kor 10, 12).

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama