Kopać studnie czy dialogować?

W mówieniu o tym, że Kościół misyjny jesteśmy całkiem dobrzy. Pytanie, co z faktami? Czy tę misyjność widać w naszej kościelnej codzienności?

"Słudzy nieużyteczni jesteśmy; wykonaliśmy to, co powinniśmy wykonać"». Jeśli pełnimy jakąś służbę w Kościele ze względu na jakąkolwiek gratyfikację, w tym także emocjonalną, licząc na to że ludzie będą nas chwalili, podziwiali, kochali, to możemy się srodze zawieść. I szczególnie jest to prawdziwe na misjach, ponieważ często ludzie, wśród których żyjemy,  się nami nie interesują i  nie wiedzą po co właściwie do nich przyjechaliśmy, a czasami interesują ich tylko nasze pieniądze. Dlatego św. Paweł, który był największym misjonarzem wszechczasów,  jako swój testament pozostawił nam słowa Jezusa: Więcej szczęścia jest w dawaniu aniżeli  w braniu. I dotyczy to tak misjonarza, jak matki czy babci i w ogóle każdego człowieka. Tylko pełna bezinteresowność przynosi prawdziwą radość.

Kogo trzeba przede wszystkim ewangelizować? Siebie. Pierwszą naszą troską powinna być troska o nasze życie duchowe, nasze relacje z Bogiem, bo można całe życie chodzić w niedzielę do Kościoła, a w ogóle nie znać Jezusa. Z pustego i Salomon nie naleje. Jeśli nie mamy doświadczenia Boga, to nie możemy go przekazać innym. Ewangelizacja jest dzieleniem się z innymi radością poznania i bliskości Boga. Jeśli sami nie jesteśmy zewangelizowani, to będziemy tylko moralizatorami, ideologami lub handlarzami świętościami. Następnie pierwszymi adresatami Dobrej Nowiny są wszyscy chorzy, słabi, doświadczenie przez życie, samotni, cierpiący, odrzuceni, grzesznicy, ponieważ Jezus jasno powiedział, że lekarza potrzebują chorzy, a nie zdrowi. I dlatego mówi nam żeby do Niego przyszli wszyscy obciążeni i utrudzeni. A kogo nie należy ewangelizować? Swoich najbliższych, swojej rodziny. Oni znają nasze poglądy, oni wiedzą że biegamy do kościoła. Tutaj pomoże tylko świadectwo, miłość, cierpliwość, przebaczenie i modlitwa. Przykładem jest dla nas św. Monika, która całe lata modliła się o nawrócenie swojego syna Augustyna.

Mówienie, że Kościół zawsze jest misyjny to w dzisiejszych czasach oczywistość, którą się bez końca powtarza. W mówieniu jesteśmy dobrzy, gorzej z faktami. Pierwsze wieki chrześcijaństwa to czas ewangelizacji najpierw imperium rzymskiego, a potem takich krajów jak Armenia, Etiopia, Mezopotamia, Persja, Indie. Następnie przyszła kolej na ludy celtyckie, Germanów, Słowian. W późnym średniowieczu, kiedy Europa była otoczona przez islam, działalność misyjna osłabła i znowu w czasach wielkich odkryć geograficznych Kościół rozpoczął wielką akcję ewangelizacyjną: Ameryka, Indie, Chiny, Japonia, Filipiny. Od XIX wieku do połowy XX ogromna ilość misjonarzy z Belgii, Francji, Holandii, Hiszpanii, Włoch, Irlandii rusza na cały świat, a szczególnie do Afryki. To właśnie ich wysiłkom zawdzięczamy dynamiczne, młode Kościoły, które teraz mamy np. w Afryce.

Tymczasem po soborze Watykańskim II, który tak bardzo chciał obudzić ducha misyjnego, nastąpiło coś zupełnie odwrotnego. Deklaracja o stosunku Kościoła do religii niechrześcijańskich „Nostra aetate” to dokument, który miał na celu pokazać, że ziarna Ewangelii rozsiane są również w innych religiach i miało to pomóc w ewangelizacji. Jednak często intencja ojców soborowych został bardzo źle zinterpretowana. Zaczęło wzrastać przekonanie, że jeśli w buddyzmie, hinduizmie czy nawet animiźmie jest tyle dobrego, to właściwie po co prowadzić działalność misyjną? I tutaj pojawiły się odmieniane przez wszystkie przypadki słowa dialog, tolerancja, inkulturacja. Misjonarz już nie jedzie głosić Chrystusa ukrzyżowanego i zmartwychwstałego, lecz jedzie poznawać drugie kultury, prowadzić dialog z ludźmi innych religii, wręcz nie jedzie uczyć, lecz uczyć się od innych. Równocześnie pojawiły się pewne ciekawe, ale zarazem wątpliwe koncepcje teologiczne, np. koncepcja anonimowego chrześcijaństwa mojego współbrata Karla Rahner, który dowodził, że nawet ludzie niewierzący, nie wiedząc o tym, mogą żyć wartościami ewangelicznymi. I to doprowadziło do rozmycia się misyjności Kościoła, no bo po co głosić Ewangelię człowiekowi, który i tak już nią żyje?

W Kościele często popadamy w skrajności. Kiedyś misjonarze myśleli tylko o zbawieniu duszy, a mniej troszczyli się o inne potrzeby ludzi do których byli posłani. Święty Franciszek Ksawery, patron misji katolickich, hiszpański jezuita, który w połowie XVI ewangelizował między innymi Indie oraz Japonię i sam osobiście ochrzcił dziesiątki tysięcy ludzi, pisał dramatyczne listy do studentów w uniwersytetach Europy, że tracą czas na robienie doktoratów, a tysiące dusz, które mogłby by być zbawione idzie do piekła, bo nie ma komu ich ochrzcić. W ramach przygotowania do chrztu uczył tubylców w formie piosenek Wierzę w Boga, Ojcze nasz, 10 przykazań i zaraz potem chrzcił. I trzeba powiedzieć, że na tle innych misjonarzy był jeszcze wybitnym katechizatorem — inni od razu chrzcili. Liczyło się wyłącznie zbawienie duszy poprzez chrzest. Teraz na odwrót często widzimy tylko materialne potrzeby ludzi i jakby zapominamy, że niechrześcijanie też mają duszę i nie mniej niż inni potrzebują Chrystusa.

Na tym tle, powiedzmy pewnego zamieszania doktrynalnego, pojawiła się też wielka pokusa prowadzenia wyłącznie działalności socjalnej: wykopać studnię, wybudować szkołę, pomagać inwalidom. Łatwiej też jest zdobyć pieniądze na dom dla dzieci inwalidów niż na kursy ewangelizacyjne — wystarczy popatrzeć na strony internetowe wielu organizacji wspierających misje: na pierwszym miejscu są projekty rozwojowe i edukacyjne. Jednak Jezus nie powiedział idźcie na cały świat i dialogujcie, ani nie powiedział idźcie na cały świat i kopcie studnie. Problemy świata są problemami duchowymi, moralnymi. Bieda materialna ma swoje korzenie w biedzie duchowej i moralnej. I jeśli jakaś kultura jest pierwotna, to nie znaczy, że jest doskonała. Trzeba umieć docenić to, co w danej kulturze jest cenne i warte ochrony i a to co niszczy człowieka eliminować.  Socjalna czy charytatywna praca często zajmuje się skutkami, a nie przyczynami. Np. Kirgizja, gdzie pracuję, jest dosyć biednym krajem, a główną przeszkodą w rozwoju ekonomicznym jest korupcja, korupcja zaś jest problemem moralnym, który zakorzeniony jest w bałwochwalstwie pieniądza i rodziny oraz w egoizmie indywidualnym i grupowym.  A to są problemy duchowe. I tutaj niezbędna jest dobra Nowina, aby zmienić serce człowieka, a poprzez jego nawrócenie zmieniać społeczeństwo i chore struktury społeczno-ekonomiczne.

Jakie jeszcze problemy mają misjonarze? Wielką pokusą jest telewizja i internet. Bo można być na misjach  i przez cały czas oglądać polską telewizję lub od rana do wieczora śledzić wydarzenia w Polsce przez internet. Znam takie placówki misyjne, gdzie misjonarze przez cały czas rozmawiają tylko o tym, co się dzieje w Polsce. I wtedy jest się na misjach tylko jedną nogą. Bo misjonarz powinien zapomnieć o swojej ojczyźnie i żyć wyłącznie sprawami tego kraju, dokąd go Pan Bóg skierował. Dlatego kiedyś misjonarzom było lżej, bo drogi odwrotu nie było. Człowiek przed wyjazdem na misje żegnał się  z bliskimi na zawsze — zobaczyć ich mógł już  tylko w niebie. Byli i tacy, którzy przed wyjazdem na misje wyrywali sobie wszystkie zęby, bo wiedzieli, że w tropikach białym zęby szybko się psują, a dentysty tam nie ma.

Jest wiele sposobów ewangelizacji: pantomima, filmy, książki, czasopisma, ale tym podstawowym jest spotkanie z drugim człowiekiem i świadectwo naszego życia. Taki był sposób ewangelizowania w Kościele pierwszych wieków . Zamysłem Boga jest aby Dobra Nowina rozchodziła się w taki mało zauważalny, ubogi sposób, a nie poprzez spektakularne wydarzeni i bogate środki. Ile jest w nas Chrystusa, tyle możemy go zanieść innym.  Bardzo ważnym środkiem ewangelizacji  jest Pismo święte, jeśli tylko przepuścimy go przez siebie i będzie ono częścią naszego doświadczenia wiary. Prowadzę ostatnio zajęcia z Biblii dla Ajnury, co po kirgisku oznacza „promień księżyca”, która  wyrosła w rodzinie muzułmańskiej. Po kilku spotkaniach powiedziała mi: „Okazuje się, że w Biblii jest cała prawda o naszym życiu! Wiele lat temu, kiedy pracowałem w Nowosybirsku Olga, ochrzczona żydówka, często mówiła: „Eto rabotajet”, to znaczy, że Ewangelia działa, a jest siłą mogą zmienić nasze życie, a nie tylko tekstem lub doktryną.  Nam wyrosłym w kraju katolickim, często brakuje takiego świeżego spojrzenia na Pismo Święte.  I nie ma ewangelizacji bez wspólnoty. Tylko wspólnota żyjąca miłością, gdzie ludzie uczą się jak nieść swój krzyż, jak kochać nieprzyjaciół, może być miejscem budzenia i wzrostu wiary. Anonimowa niedzielna Msza do ewangelizacji nie wystarczy.

Dziś nie trzeba jechać na koniec świata, żeby być misjonarzem. W Polsce większość ludzi nie chodzi do kościoła, nie wie co to jest Dobra Nowina, nie zna Chrystusa. I to jest ogromne wyzwanie dla polskiego katolika, w tym księży i zakonników. Bo łatwo jest żyć za parafialnym murem, gdzie wszyscy nas lubią i popierają. Nawet różne akcje ewangelizacyjne robi się w kościele. I kto na nie przyjdzie? Ci, którzy i tak już do kościoła chodzą. Trudniej wysunąć nos dalej w świat, gdzie słowo ksiądz często łączy się zaraz ze slowem pedofil. Przed Kościołem w Polsce stoi jeszcze wielka przebudowa, aby stać się Kościołem misyjnym, który potrafi nieść ewangelię do ludzi, którzy już Ewangelii nie znają. Wielu rzeczy musimy się od nowa uczyć.

I tu mamy problem, bo Kościół bez wątpienia jest dzisiaj w kryzysie, który zresztą jest permanentny od 2000 lat. W zeszłym roku w jednej z ważniejszych polskich diecezji był rekord wystąpień księży: 12. Kryzys, który mamy teraz w Kościele, to sprawy wiele głębsze niż tragedia pedofilii księży. Myślę, że szczególnie dotyka to nas duchownych. Duchowieństwo jest często zagubione i nie może się odnaleźć we wrogim, niechętnym Bogu świecie. Ale każdy kryzys ma i dobre strony. Przez wieki kler stał się izolowaną, swego rodzaju oddzielną kastą, na którą spadła prawie cała odpowiedzialność za Kościół. Świeccy zaś byli w dużej mierze niemymi widzami tego, co ksiądz mówi i robi. Popatrzmy jak niewiele osób świeckich było kanonizowanych do Soboru Watykanskiego II. A teraz gdy duchowieństwo w pewnym sensie słabnie, tworzy się ogromna wolna przestrzeń dla świeckich. I to właśnie świeccy w moim przekonaniu będą odgrywać coraz większą rolę w ewangelizacji tak w kraju, jak i na misjach.

Brat Damian Wojciechowski TJ, jezuita, misjonarz w Kirgistanie

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama