Milczenie nie jest złotem

Dlaczego milczymy w kościele? O roli śpiewu w modlitwie i liturgii

Milczenie nie jest złotem

Kiedyś śpiewano bardzo dużo - w domu, w kościele, na spotkaniach. Śpiew wiele wyrażał. Dzisiaj ludzie wolą słuchać. Milczą w świątyni. Dlaczego?

Patrząc na ten problem z perspektywy kilkunastu czy też nawet kilkudziesięciu lat, odkąd to zajmuję się muzyką liturgiczną, zauważam pewną poprawę w tej materii. Był taki czas w dziejach najnowszych (ok. 10-20 lat wstecz), że problem wyglądał znacznie poważniej. Rzeczywiście, w wielu świątyniach miał miejsce wyraźny regres, jeśli chodzi o zaangażowanie wiernych w śpiew wspólnotowy. Dziś - choć jest lepiej - do ideału brakuje niestety bardzo dużo. Nasze życie wypełnione jest dźwiękiem, który stanowi gotowy produkt, odtwarzany za pomocą radia, telewizora, płyty CD, komputera. Jeszcze nie tak dawno w domach śpiewało się nie tylko pieśni religijne, obrzędowe, ale też patriotyczne, szkolne. Dziś, niestety, już nawet małe dzieci nie śpiewają. Od najmłodszych lat jesteśmy nastawieni tylko na odbiór. Zanika ten sposób komunikacji, jakim jest śpiew. Oddzielny problem stanowi pytanie, dlaczego w kościołach się nie śpiewa - są tam przecież i starsi, pamiętający inny model kultury...

Zasada: milczenie jest złotem w liturgii nie sprawdza się...

Zdecydowanie nie! Tutaj milczenie - poza oczywiście przewidywanymi w przepisach liturgicznych sytuacjami - jest jej radykalnym zubożeniem.

Stajemy się biorcami, coraz trudniej dać nam cokolwiek z siebie...

Tak! Głośnik w kościele traktowany jest jak głośnik radia - to oczywiście proces odbioru podświadomy. Proszę zobaczyć, jak słuchamy radia czy telewizora: np. czytamy książkę, a medialny głos nam w tym towarzyszy. Myślę, że od strony psychologicznej, w wyniku tych przyzwyczajeń, każdy głos przefiltrowany przez aparaturę elektroniczną jesteśmy skłonni traktować w taki sam sposób. Wyłącza nas - nie tylko w sytuacji śpiewu, ale także w odbiorze słowa. Nastawia jedynie na odbiór, a nie dawanie z siebie czegokolwiek.

Tylko że mikrofony i głośniki to już dziś konieczność, nie potrafimy się bez nich obyć.

Korzystają z nich celebransi, kantorzy, lektorzy - bo nie umiemy mówić tak, by nasz głos był wyraźny i słyszalny z dalszej odległości. Nagłośnienie jest też potrzebne ze względu na ludzi starszych, często niedosłyszących. Ważne jest jednak, aby używanie systemów nagłaśniających było rozsądne i umiarkowane.

Czy mógłby Ksiądz wskazać przyczyny takiego stanu rzeczy?

Jest ich wiele. Na pewno są to przemiany obyczajowe, kulturowe. Myślę też, że ich źródłem są też pośrednio zmiany posoborowe w Kościele. Sobór postawił sobie za zadanie - poprzez wprowadzenie do liturgii śpiewów ludowych (wcześniej nie były on traktowane jako śpiew liturgiczny - jego rolę pełnił tylko chorał gregoriański) - przybliżenie wiernym treści liturgicznych. Problem był taki, że wierni nie dysponowali odpowiednim repertuarem. Owszem, funkcjonowały śpiewy obrzędowe, paraliturgiczne, katechizmowe, trzeba było jednak zastanowić się, które z nich wprowadzić do liturgii. Sobór wymagał urozmaicenia ich, tego, by na każdą niedzielę był inny zestaw pieśni. Tak się nie stało. Olbrzymi repertuar ludowy zredukowano do małej grupy utworów.

Jaki był tego skutek?

Taki, że dzisiaj śpiew w wielu naszych kościołach ograniczony jest do kilku lub co najwyżej kilkunastu pieśni w danym okresie liturgicznym! Owszem, podjęto próbę utworzenia nowego repertuaru śpiewów liturgicznych. Wymagało to jednak czasu, aby nowe śpiewy przyjęły się i zakorzeniły. Musieli się ich nauczyć wierni, a to nie jest proces, który trwa rok. Trzeba lat kilkunastu czy nawet więcej. Nie wszystkie pieśni zostały też zaakceptowane przez wiernych. Próba wprowadzenia nowych form muzycznych, np. śpiewów opartych na recytatywnych tonach psalmowych, nawiązujących do chorału gregoriańskiego, okazały się początkowo zbyt trudne do wykonania. Lud wolał śpiewy rytmizowane, z rymowanym tekstem. Obserwuję jednak często, że w ośrodkach parafialnych, gdzie prowadzono systematyczną naukę nowych śpiewów liturgicznych, przyniosło to spodziewane efekty. Nie brakuje jednak miejsc, gdzie są one zbyt mało urozmaicone, a wierni angażują się niezbyt chętnie, zostawiając „problem” organiście.

Znamy dwie - trzy zwrotki pieśni - dotyczy to nawet kolęd. Wstyd...

Ciągle się nam śpieszy. Chcemy zredukować czas liturgii - zamknąć ją w godzinie czy 45 minutach. To cecha współczesnego świata i nas wszystkich: pośpiech i spłycanie całej rzeczywistości. Pieśni liturgiczne mają być swego rodzaju „zapchajdziurą”, tłem, mają wypełnić określoną chwilę, np. moment, kiedy ksiądz przygotowuje dary; gdy ową czynność zakończy, natychmiast śpiew jest przerywany. Podobnie z procesją wejścia - skraca się ją maksymalnie. Aby szybciej...! Tymczasem śpiew ma ważną rolę do spełnienia. Kiedy zostaje ona zamazana, staje się nieczytelny, ograniczony, nudny.

Często wiele psuje nagłośnienie...

Owszem, bywa, iż jest ustawione zbyt głośno lub niewłaściwie wykorzystane. Śpiewa ksiądz, śpiewa organista, a ludzie nie mają szans, by siebie usłyszeć, by stać się podmiotem śpiewu. Dlatego milkną. Nawet bardzo duża grupa wiernych nie wygra z elektronicznym głośnikiem. Również preferowane ostatnio wśród organistów bardzo szybkie wykonywanie śpiewów, nieuwzględniające swego rodzaju „oddechu nawy kościelnej” oraz faktu, że zgromadzeni wierni nie są wyszkoloną grupą śpiewaków, powoduje, że ci ostatni po prostu sami się wyłączają, ponieważ i tak nie dadzą rady nadać własnego tempa czy przebić się przez głośniki. Wiele, szczególnie nowych świątyń cechuje fatalna akustyka, co także ma niebagatelny wpływ na odbiór słów i muzyki. Można to sprawdzić w prosty sposób: śpiewa organista, kiedy się na chwilę wyłącza, w kościele robi się cicho - ludzie nie śpiewają...Nie biorą odpowiedzialności za śpiew.

Czy nie jest tak, że Msza św. coraz bardziej staje się „theatrum”, a wierni publicznością?

Msza św. jest swego rodzaju „theatrum” w pozytywnym znaczeniu. Liturgia też jest swoistym „theatrum”, w którym wszyscy są zaangażowani, wszyscy są „aktorami”, przy czym nie chodzi tu o odtwarzanie fabuły, ale realną rzeczywistość, która staje się nam dostępna przez znaki. Jeżeli potraktujemy obrzędy liturgiczne jako występ jedynie tych, którzy są przy ołtarzu, a wszystkich wiernych - jako widzów, publiczność, to wtedy dochodzi do spłycenia tej świętej rzeczywistości. I dlatego tak ważne są wspomniane znaki, odpowiednio poprowadzony śpiew. Nie mogą one zatrzymywać na sobie, ale prowadzić ku rzeczywistości, którą wyrażają. Sprawowanie liturgii i jej poszczególnych elementów szybko i powierzchownie powoduje, że nie tylko nie dochodzi do głębokiego spotkania, ale nawet to przysłowiowe „theatrum” staje się bardzo marne...

Podczas Mszy św. śpiewamy wiele pieśni, a właściwie piosenek, oazowych, pielgrzymkowych, kanonów Taizé. Mają różną treść, jakość. Jak traktować ów repertuar w liturgii?

Na początek pewne rozróżnienie. Buntuję się trochę przeciwko postawieniu w jednym szeregu pieśni oazowych, pielgrzymkowych, kanonów z Taizé. Takie jest obiegowe rozumienie, ale u podstaw Ruchu „Światło-Życie” leżała bardzo głęboka troska o liturgię jego założyciela - sługi Bożego ks. Franciszka Blachnickiego. Śpiewniki oazowe zawierają olbrzymi zbiór bardzo wartościowych śpiewów liturgicznych. Użycie określenia „piosenka oazowa” jako synonimu piosenki obozowej jest z pewnością krzywdzące.

Problemem są pieśni, które z założenia nie były komponowane dla liturgii. Istnieje nurt muzyczny, zapoczątkowany przez o. A. Duvala we Francji, a znany także u nas, piosenek katechetycznych, przybliżających w bardzo współczesny, ciepły sposób Boga, Ewangelię, ale nie są to pieśni do wykorzystania podczas Mszy św. Niekiedy idziemy po najmniejszej linii oporu, zgromadzenie liturgiczne traktujemy jako miejsce, czas i przestrzeń, gdzie ma być miło, fajnie, a wszyscy się będą dobrze czuli. Często sprowadza się to do wręczenia młodzieży do ręki gitary i komendy: śpiewajcie, byle było ładnie... Msza św. zamienia się w koncert, a wierni w publiczność. Kanony z Taizé mają specyficzny charakter: są to śpiewy uwielbienia, teksty krótkie, utworzone nie na potrzeby liturgii Kościoła rzymskokatolickiego, ale z myślą o spotkaniach medytacyjnych. Prawdopodobnie można je zastosować w liturgii, np. jako uwielbienie czy dziękczynienie, ale ich nadużywanie jest zupełnie niepotrzebne. Co ciekawe, wspólnota z Taizé nierzadko odchodzi od tych śpiewów, a wprowadza chorał gregoriański.

Gdzieś nam się zagubiła modlitwa psalmami - mam tu na myśli Jutrznię, Nieszpory. Chyba wymagają one ponownego „odkrycia”?

Nieszpory to przed laty bardzo popularna modlitwa, nie było parafii, w której by ich nie śpiewano. Istniały różne tłumaczenia psalmów: poetyckie, rymowane, jak też różne melodie. Coś się stało w latach 70, po Soborze Watykańskim II, że zaczęto rezygnować z tych nabożeństw - być może dlatego, że uważano, iż Msza św. jest najważniejsza i inne nabożeństwa niedzielne są już niepotrzebne? Kościół zachęca wszystkich do modlitwy Liturgią Godzin. Jest to wielkie jego bogactwo - praktyka pokazuje, że ludzie chętnie włączają się w tę modlitwę, bo w sposób bardzo uniwersalny pokazuje ona kondycję ludzką: ból, radość, przemijanie, grzech i powstawanie z niego.

Dziękuję za rozmowę.

Echo Katolickie 19/2015

opr. ab/ab

Echo Katolickie
Copyright © by Echo Katolickie

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama