Znak sprzeciwu, czy "przemycanie Boga"?

Dyskusja w redakcji Znaku nt. katechezy w szkole, z udziałem Agnieszki Hennel-Brzozowskiej, Doroty Dobroczyńskiej, o. Marka Kosacza, ks. Bogusława Mielca, Janusza T. Skotarczaka i ks. Zbigniewa Zięby

REDAKCJA: Czy środowisko szkolne sprzyja, czy raczej przeszkadza w głoszeniu Ewangelii? Jak oceniają to katecheci, a jak rodzice?

KS. ZBIGNIEW ZIĘBA: Na te pytania nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Szkoła czasem sprzyja, a czasem przeszkadza... Jeśli mowa o zaletach środowiska szkolnego, to - po pierwsze - dzięki niemu łatwiej nam dotrzeć do osób, które pewnie nie znalazłyby się w salce katechetycznej. Ponadto w szkole dochodzi do spotkania katechetów z nauczycielami - uważam ów kontakt za korzystny dla obu stron. A co przeszkadza? Katechizuję od 11 lat - przez rok uczyłem w salce przy kościele i uważam tamtą katechezę za bardziej przewidywalną. Wiedziałem wówczas, gdzie się odbędzie, właściwie nic nie mogło mnie zaskoczyć. Szkoła, w której obecnie uczę, jest przeładowana, czasem mam problem ze znalezieniem wolnej sali.

JANUSZ T. SKOTARCZAK: W szkole na pewno jest trudniej, ale chyba sensowniej. Moich uczniów widuję codziennie, i to w bardzo różnych sytuacjach. Sporo rozmawiamy - w czasie przerwy albo po lekcjach. Najważniejsze rzeczy, które od nich usłyszałem - niemalże ich spowiedzi - mówili mi wtedy, kiedy w ogóle nie mieliśmy zajęć.

KS. BOGUSŁAW MIELEC: "Bóg jest skałą, na którą się chronię" - to zdanie przestaje być abstrakcyjne, gdy mówię je na przykład dziewczynie, która właśnie oblała egzamin kompetencyjny. Czy ona by z tym do mnie przyszła, gdyby nie szkoła? Salka katechetyczna była jednak czymś w rodzaju getta, szkoła jest naturalnym środowiskiem tych młodych ludzi.

O. MAREK KOSACZ OP: Do bilansu korzyści dodałbym i to, że dzięki katechezie w szkole pojawiła się tak wielka rzesza metodyków i katechetów świeckich. To w sumie kilka tysięcy osób! Ci ludzie swój czas, zdrowie, talenty, po prostu kawał życia, poświęcają Kościołowi. Ich obecność, poświęcenie i zaangażowanie trzeba zauważyć i uszanować. Niestety, nie wszyscy w Kościele to doceniają.

JANUSZ T. SKOTARCZAK: Ja, na szczęście, nie mogę narzekać, choć sporo nasłuchałem się od innych katechetów. Na pewno trudniej jest kobietom-katechetkom - one nieraz się skarżą na swoje relacje z proboszczem. Problem świeckich jest zresztą o wiele szerszy. Zdarzają się dekanaty, w których przez szereg lat nie było żadnego spotkania dla katechetów świeckich - oni się czują zostawieni sami sobie.

O. MAREK KOSACZ OP: Dla mnie, księdza, katecheza w szkole jest wyzwaniem. Nie pozwala zatrzymać się na tym, czego uczono mnie w dominikańskim kolegium. Szczerze mówiąc, niczego mnie tam nie nauczono, jeśli chodzi o katechezę. Zajęcia z katechetyki wyglądały tak: przyszła siostra zakonna, pokazała parę podręczników, powiedziała, że AC/DC (nazwa mojego ulubionego zespołu) to skrót szatański. Zobaczyliśmy też kilka sfilmowanych katechez, z których wynikało, że dzieci są grzeczne i chętnie pracują w grupach. Z tą wiedzą poszedłem do szkoły. Stanąłem przed ekipą z zawodówki czy z liceum i dostałem w tyłek. Wtedy dopiero zrozumiałem, że nie potrafię przekładać wiary i teologii na język codzienności. Sądzę, że ogromną szansą dla księdza jest możliwość zetknięcia się z "samym życiem". To także próba i wyzwanie dla mojej wiary. Spotykam się również z chamstwem...

KS. BOGUSŁAW MIELEC: Tu, w Krakowie, zdarzają się sytuacje rzucania w księdza podstawkami od kwiatów.

O. MAREK KOSACZ OP: W jednego z moich braci uczniowie rzucali zeszytami. To kolejne wyzwanie: jak zareagować na agresję? Jak reagować na niewiarę, a przynajmniej na obojętność?

JANUSZ T. SKOTARCZAK: Gdy prowadziłem katechezę parafialną, było dużo prościej - w jednej z klas miałem siedem osób. A teraz? Zdarza się, że przychodzą niewierzący albo ci, którzy po jakimś czasie dopiero wracają do Kościoła. I pojawia się problem: jak poprowadzić katechezę, żeby była dla wszystkich? Niektórzy uczniowie, zwłaszcza ci zbuntowani, nieraz opowiadali, że w czasie pierwszej lekcji dawali mi pięć minut - i te pięć minut decydowało o tym, czy zostaną, czy odejdą z katechezy. Całe szczęście, że nie wiedziałem tego na początku, bo bym się pewnie załamał.

O. MAREK KOSACZ OP: Ktoś mi niedawno powiedział, że szkoła to taki zakład pracy, gdzie uczniowie patrzą, jak nauczyciele pracują. Na katechezie bardzo często jest podobnie: uczniowie patrzą, jak ksiądz mówi o Bogu albo rozwiązuje wielkie dylematy moralne. Niektórzy przynajmniej rozumieją, o co chodzi (i wcale nie jest ich tak mało. Bo ludzie często zgrywają się, a jednocześnie... uważnie słuchają).
Nigdy nie uczyłem w salce przy kościele. Z tego, co pamiętam - jako uczeń - mieliśmy wówczas kontakt z liturgią: ksiądz brał dzieciaki do kościoła i na przykład urządzał im nabożeństwo Drogi Krzyżowej. W szkole to niemożliwe. Tu katecheza polega przede wszystkim na odpowiadaniu na pytania młodych ludzi, na rozwiązywaniu dylematów moralnych młodzieży - co wolno? Czego nie wolno i dlaczego nie wolno?... W związku z tym bardzo się boję i uważam, żeby moje katechizowanie nie zamieniło się w naukę, wykładanie tylko pewnego systemu etycznego. Chcę, żeby było świadectwem wiary.

REDAKCJA: Szkoła, jak gdyby z natury, utrudnia kontakt z Tajemnicą...

JANUSZ T. SKOTARCZAK: Myślę jednak, że - pomimo wszelkich trudności - można w szkole katechizować, a nie tylko przeprowadzać lekcje religii. Kiedy na początku roku wspólnie z uczniami zastanawiamy się nad celem naszych spotkań, to ja im mówię, że jest nim próba odnalezienia się w świetle wiary.

REDAKCJA: Katecheci się rozgadali, czas oddać głos rodzicom!

AGNIESZKA HENNEL-BRZOZOWSKA: Przypomina mi się wprowadzenie religii do szkół, dziesięć lat temu. Wówczas też nikt nas o nic nie pytał...

KS. ZBIGNIEW ZIĘBA: Nikogo nikt nie pytał. Zaistniała szansa i ją wykorzystano.

REDAKCJA: Jak Panie postrzegają katechezę w szkole?

DOROTA DOBROCZYŃSKA: Moje doświadczenie jest bardzo krótkie, bo syn ma dopiero 9 lat i przystąpił w tym roku do I Komunii św. Z tej okazji my, rodzice, mieliśmy wiele spotkań z katechetą, który jest rozumnym i wrażliwym człowiekiem i chciał nas jak najlepiej przygotować do tej uroczystości. I jakie było pierwsze pytanie rodziców, kiedy ksiądz skończył swą mądrą i głęboką katechezę?

REDAKCJA: O ubranka?

DOROTA DOBROCZYŃSKA: No właśnie.

AGNIESZKA HENNEL-BRZOZOWSKA: Na początek małe dopowiedzenie. Bardzo Pana, świeckiego katechetę, przepraszam za to, co powiem, ale jako matka życzyłabym sobie, żeby moje dzieci katechizował ksiądz lub siostra zakonna. Sutanna czy habit to dla mnie taki dodatkowy znak Innej Rzeczywistości. Nosi się mini, a tu zakonnica w habicie - to jest szokujące, niesamowite!

O. MAREK KOSACZ OP: A dla mnie człowiek świecki składa czasami o wiele bardziej przekonujące wyznanie wiary niż ksiądz. Ileż to razy słyszałem: ty jesteś ksiądz, ty musisz tak mówić...

KS. BOGUSŁAW MIELEC: Wcześniej mówił Ojciec o tym, że nie wszyscy w Kościele doceniają świeckich katechetów. Być może kurie pozostają pod naciskiem rodziców albo dyrektorów szkół, którzy wolą księdza lub zakonnicę?

AGNIESZKA HENNEL-BRZOZOWSKA: Kiedy wprowadzano katechizację do szkół, byłam przerażona: co będzie z wiarą moich dzieci? Czy ona się utrzyma? Zadawałam sobie takie pytania, ponieważ szkoła, generalnie, jest miejscem nieprzyjemnym, przymusowym. Dla mnie zaś ideałem, punktem odniesienia, jest katecheza ks. Mieczysława Turka z krakowskiego kościoła św. Anny - katechety, który sam jest dowodem nie tylko na istnienie Boga, ale i na to, że Bóg jest dobry, a to znacznie trudniej udowodnić. Ja sama korzystałam z katechez ks. Turka. Miałam możliwość wyboru: przestałam chodzić na religię w parafii, bo w którymś momencie zaczęła mnie denerwować. Aż kiedyś koleżanka mi powiedziała: przyjdź, znamy fajnego księdza. Moje dzieci nie mają takiego wyboru. Na szczęście dobrze trafiły, ale gdyby było inaczej?!
W klasie są często osoby walczące z katechetą, prowokujące go. On musi się do tego odnieść i - w rezultacie - zostawia na boku tych wrażliwych, których nurtują pewne pytania. Gdyby można było wybrać, oni mogliby pójść gdzie indziej, choćby na drugi koniec Krakowa. Teraz nie mogą tego zrobić. Szkoda!

KS. ZBIGNIEW ZIĘBA: Radzę unikać tak ostrej polaryzacji: na tych, którzy przychodzą do kościoła i są dobrzy, wrażliwi etc., oraz tych, którzy do kościoła nie chodzą i są całkowicie źli. Bywa tak, że człowiek nie przychodzi, bo nie miał dotąd przekonywającego świadectwa. W warunkach katechezy w szkole pojawia się szansa nawiązania z nim kontaktu.

AGNIESZKA HENNEL-BRZOZOWSKA: Ja to rozumiem i coraz wyraźniej widzę, że katecheta w szkole to ktoś w rodzaju misjonarza, kto jedzie do "dżungli peruwiańskiej" i zajmuje się tymi, którzy sami nie przyszliby do kościoła. Ale co z tymi "wierzącymi"?

JANUSZ T. SKOTARCZAK: Może jakimś rozwiązaniem byłaby dla nich dodatkowa - i w pełni dobrowolna - katecheza w parafii?

AGNIESZKA HENNEL-BRZOZOWSKA: Kluczowa jest tu osoba katechety. Jeśli dziecko albo młody człowiek trafi na nieudanego katechetę, to się zniechęci. Wówczas nie sposób go namówić, żeby szukał jakiejś alternatywy...

REDAKCJA: Z tego, co wiemy, wychowankowie dominikańskiego duszpasterstwa szkół średnich "Przystań" często kontestują religię w szkole. Są zniechęceni - szukają i znajdują. To, oczywiście, jest możliwe jedynie w wielkim mieście.

O. MAREK KOSACZ OP: Krakowscy dominikanie mają czas na prowadzenie takiego duszpasterstwa. Gdyby któryś z nich musiał iść na sześć lekcji do szkoły, to potem nie miałby już na nic siły. Ale ja nie o tym. Powiedziała Pani, że kluczowa jest osoba katechety. Zgoda. Jednak wiemy wszyscy, że najważniejszy jest Chrystus. Nawet katecheta, który jest kiepski, który sobie nie radzi, może być narzędziem w rękach Pana Boga. Wiem to z własnego doświadczenia.

AGNIESZKA HENNEL-BRZOZOWSKA: Ja się nie boję nieporadnego katechety. Ja się boję katechety, który funduje uczniom doświadczenie traumy. Są tacy nauczyciele, mogą być i katecheci. Pół biedy, gdy uczeń z winy nauczyciela znienawidzi geografię. Ale co będzie, gdy znienawidzi religię?

O. MAREK KOSACZ OP: Uwielbiam chwile, gdy przeżywam pewne swoiste "uwolnienie". Na czym ono polega? Odprawiam Mszę św., na głowie mam 500 tysięcy spraw, ludzi, problemów, niepokojów w związku ze szkołą. Patrzę na Najświętszy Sakrament i mówię: Jezu, jeśli Ty tu naprawdę jesteś, to po co ja się o to wszystko martwię? Pojawia się dystans...

KS. BOGUSŁAW MIELEC: Nie należy absolutyzować katechezy. Skoro Jezus mówił, że "w domu Ojca mego jest mieszkań wiele", to - mam taką nadzieję - jest również wiele dróg dojścia do tego domu. Niemniej jednak, katecheza jest ważna. A skoro tak, to nie należy unikać stawiania sobie radykalnych, nawet bolesnych pytań. Kiedy dziś, po dziesięciu latach obecności katechezy w szkole, przyglądam się jej, to zastanawiam się, czy ci młodzi ludzie z ostatnich klas szkoły podstawowej i ze szkoły średniej nie traktują religii tak, jak myśmy w latach 70. i 80. traktowali wychowanie obywatelskie - jako ideologię. I kolejne pytanie: na ile przyczyniają się do tego katecheci? Katecheza w szkole rodzi wiele problemów. Ot, pierwszy z brzegu: skrzyżowanie ewangelicznego orędzia z instytucją. Od katechety - głosiciela Ewangelii - wymaga się konspektu, ocen, zapisu w dzienniku; jako nauczyciel musi walczyć o mianowanie itd.

DOROTA DOBROCZYŃSKA: Odnoszę wrażenie, że w szkole jest za mało Ewangelii. Za to jest dużo innych rzeczy, najczęściej związanych z Kościołem jako instytucją. Przed naszym spotkaniem poszłam na katechezę mojego syna i postawiłam dzieciom jedno pytanie: Czego najważniejszego nauczyliście się podczas lekcji religii? Sześć odpowiedzi sprawiło mi satysfakcję. Oto one: "Na lekcjach religii nauczyłem się dobrości i kochać Boga"; "Nauczyłem się kochać i szanować wszystkich ludzi i aniołów, i Trójcę Świętą"; "Miłości do Pana Boga i wiary w Pana Boga"; "Nauczyłam się kochać Pana Boga, kochać miłość i nie grzeszyć"; "Nauczyłam się kochać Pana Boga i przyjąć godnie Komunię świętą", "Kochać Pana Jezusa i Pana Boga". Jednak większość udzielała odpowiedzi bardziej - czy ja wiem - formalistycznych, na przykład: "Dla mnie najważniejsze są przykazania". Były i takie głosy: "Najważniejsze, co nauczyłam się na lekcjach, to różne modlitwy i piosenki".

KS. BOGUSŁAW MIELEC: Państwo mówili tutaj o alternatywie dla katechezy szkolnej. Tak się składa, że przez kilka lat prowadziłem taką katechezę - dla chętnych. Pytałem tę młodzież, dlaczego przychodzi również do parafii - większość bardzo krytycznie wypowiadała się na temat katechezy w szkole. Boję się, że za kilkadziesiąt lat stwierdzimy, iż wszystko jest w porządku, zastępy młodzieży karnie idą do szkoły, w jej strukturach obecna jest katecheza, tyle że... ze szkół, po 12 latach katechizacji, będą wychodzić młodzi niewierzący. W książce Przekonać Pana Boga ks. Józef Tischner mówił o katechezie jako "teorii nadrzeczywistości, która z rzeczywistością ma niewiele wspólnego". I dalej: "Katecheza często zamyka się w tej nadrzeczywistości, która ma swoje pojęcia i tezy, swój zamknięty świat".

O. MAREK KOSACZ OP: Myślę, że przyszedł czas na postawienie pytania o cel i sens katechezy w szkole. Jeśli moim celem jest to, żeby ludzie w szkole średniej nie stracili wiary, to na tym poziomie będę prowadził katechezę. Ale to przecież jest cel minimum. A gdyby tak coś więcej...

DOROTA DOBROCZYŃSKA: To w gruncie rzeczy jest pytanie o sens Ewangelii. Gdyby tak natchnąć młodych ludzi pragnieniem, żeby ich życie było inne, dobre... Oczywiście, ich niepokoje nie znikną, ale jeśli nauczymy ich odpowiedzialności za siebie wypływającej z Ewangelii...

KS. BOGUSŁAW MIELEC: Znów chciałbym oddać głos ks. Tischnerowi - "Katecheza ma między innymi uczyć religijnego rozumienia samego siebie". Z tym ciągle jest bardzo krucho. Weźmy sytuację cierpienia albo śmierci kogoś bliskiego. Nie nauczyliśmy młodych ludzi religijnego spojrzenia na życie. Nawet nie wiemy, czym jest katecheza - przede wszystkim teorią czy wtajemniczeniem?

REDAKCJA: No właśnie, czym jest dziś katecheza? Przede wszystkim lekcją religii, swobodną gawędą przy dźwiękach gitary, dyskusją o dylematach moralnych czy elementem chrześcijańskiego wtajemniczenia? Jakie są warunki realizacji zalecenia, zawartego w "Dyrektorium o katechizacji", by katecheza "sprzyjała spotkaniu z Bogiem i utwierdzała stałą więź komunii z Nim"?

AGNIESZKA HENNEL-BRZOZOWSKA: Była już o tym mowa, że katecheza przeradza się w dyskusję na tematy moralne: co wolno, a czego nie wolno? To jest łatwiejsze niż mówienie o rzeczach bardzo głębokich, na przykład o modlitwie.

KS. BOGUSŁAW MIELEC: Zwolennicy teorii odpowiedzą, że trzeba ludziom podbudować wiarę wiedzą religijną. Dać im do ręki różne narzędzia intelektualne. Ale czy to na pewno jest tylko teoria? Czy to nie jest element "religijnego rozumienia siebie"?

KS. ZBIGNIEW ZIĘBA: Z tą teorią to jest wyważanie otwartych drzwi. Wiadomo, że młodzi nie są zainteresowani przyjmowaniem teorii. Oczywiście, trzeba dokonywać jakichś wyłomów. Ale nie zapominajmy o konkretach: 40-osobowa klasa ściśnięta w jakiejś niewielkiej salce, być może tego dnia była - albo będzie - klasówka z matematyki. Niedobrze uczyć na pierwszej godzinie - bo przygotowują się do następnych lekcji, niedobrze na ostatniej - bo są rozluźnieni itd. Proszę, nie przeteoretyzujmy tej rozmowy, stawiając jakieś dalekosiężne cele.

O. MAREK KOSACZ OP: Jeśli będę widział cel, to go przełożę na konkret codzienności.

KS. ZBIGNIEW ZIĘBA: Cel generalny to podprowadzić młodzież pod doświadczenie wiary.

JANUSZ T. SKOTARCZAK: Przeglądam programy i podręczniki, napisane 30 lat temu (niektóre obowiązują do dzisiaj!), i widzę, że dawna katecheza bazowała na tym, czego dziecko nauczyło się w domu. Dziś już tak nie można: nasi uczniowie często niewiele wynoszą ze swoich domów. Katecheta, który chce doprowadzić młodego człowieka do jakiejś osobistej więzi z Jezusem, musi sam znaleźć odpowiedzieć na pytanie, jak to zrobić. Sam, bo tu nie może być żadnej ogólnopolskiej urawniłowki. W programach katechetycznych są obecne trzy wyraźne elementy: nauczanie, wychowanie i wtajemniczanie. Problem w tym, jak wyznaczyć pomiędzy nimi granice.

KS. ZBIGNIEW ZIĘBA: W pytaniu postawionym przez redakcję "Znaku" pojawiła się też swobodna gawęda. Ja bym z niej do końca nie rezygnował. Kilka razy byłem z młodzieżą na wycieczce i tam - przy ognisku, gitarze, pieczeniu kiełbasek - wywiązywały się niesamowite rozmowy, nawiązywałem kontakt z tymi, którzy w czasie lekcji notorycznie mi przeszkadzali. Czasem trzeba sobie pozwolić i na gawędę. Na katechezie bardzo ważna jest atmosfera.
REDAKCJA: Jak mówić młodym ludziom o Panu Bogu?

O. MAREK KOSACZ OP: Katecheza musi być znakomicie przygotowana, ciekawa, prowadzona "z jajem", czyli z osobistym zaangażowaniem. Obmyślenie tematu, zastosowanie metod aktywizujących uczniów, kserowanie materiałów - każda 45-minutowa lekcja zabiera mi co najmniej 2-3 godziny pracy w domu.

JANUSZ T. SKOTARCZAK: Sianie ziarna Ewangelii nie powinno się zakończyć na katechezie. Każdy z nas, katechetów, powinien dzieciom i młodzieży coś jeszcze zaoferować. Dam przykład: największym łobuzom oczy się zaświeciły, kiedy przyniosłem do klasy gitarę. No to zaproponowałem im lekcje gry. Zaczęliśmy od kolęd... Z innymi grałem w ping-ponga. Jeszcze innych interesowało oglądanie filmów albo czytanie Biblii. I, oczywiście, mieliśmy naukę tańca. I wyjazdy. I specjalny czas na osobiste rozmowy. Dla malkontentów organizowałem spotkania z ciekawymi ludźmi i koncerty. Z jednymi odmawiałem różaniec, wystawiałem sztuki i redagowałem gazetkę, a z drugimi piłem herbatę i chodziłem na spacery lub pizzę. A zimą i latem były wypady po Polsce i Europie.

KS. BOGUSŁAW MIELEC: Z tego wynika, że katecheta powinien być twórczy, a tutaj leżymy. Księża w Polsce są przepracowani. Namnożyło się ostatnio różnych dodatkowych zajęć, związanych z rozwojem duszpasterstwa specjalistycznego. Może jednak powinniśmy iść w kierunku wyodrębnienia funkcji księdza-katechety?

JANUSZ T. SKOTARCZAK: Do młodych ludzi trzeba podchodzić bardzo różnie i metodami niekonwencjalnymi. Oni dziwią się na przykład, że mają czytać Ewangelię - przecież praktycznie nic nie czytają. I wtedy pomyślałem, żeby im zorganizować... nocne podchody ewangelistów, z pytaniami z Ewangelii. Dla chętnych. Przyszli niemal wszyscy. Warunek uczestnictwa był jeden: przeczytanie zadanej Ewangelii. To właśnie z niej pochodziły wszystkie pytania na trasie...

O. MAREK KOSACZ OP: Skąd Ty masz takie pomysły?
JANUSZ T. SKOTARCZAK: Myślę, że pomysły przychodzą gdzieś tam z Góry. Najlepsze z nich rodziły się w czasie modlitwy. Jestem wdzięczny mojemu katechecie, który - gdy już sam zacząłem katechizować - wziął mnie na spacer i powiedział: zapamiętaj, zanim zaczniesz im mówić o Bogu, najpierw powiedz Panu Bogu o nich.

REDAKCJA: Świecki katecheta, który poświęca swój czas i po południu - zamiast zarabiać! - pracuje z młodzieżą za darmo, to znak chyba jeszcze bardziej szokujący niż zakonnica w habicie?

AGNIESZKA HENNEL-BRZOZOWSKA: To prawda. Jestem pełna podziwu. Widzę w tym element Bożego szaleństwa.

O. MAREK KOSACZ OP: Jak mówić młodym ludziom o Bogu? Bywa, że przez całą lekcję to oni mówią, a ja słucham. I tylko na końcu próbuję dać im do myślenia, zamykając dyskusję: "Pamiętajcie, przez cały czas nie padło tutaj ani jedno zdanie, które byłoby zgodne z nauczaniem Kościoła". Albo proszę, żeby napisali pytania do "wywiadu z Panem Bogiem". Te ich pytania są dla mnie najlepszym programem katechetycznym na cały rok.

DOROTA DOBROCZYŃSKA: Doświadczenie psychologa mówi mi, jak ważna jest umiejętność słuchania...

REDAKCJA: "Każdy dobry katecheta stara się wciąż być katechizowany". To cytat z Jana Pawła II.

DOROTA DOBROCZYŃSKA:...chodzi mi o to, żeby każdy najpierw odnajdywał siebie i siebie takiego, jakim jest, oddawał.

REDAKCJA: I jeszcze jeden cytat z Papieża: "Głos nauczyciela jest świadomym niejako echem pytania ucznia, a odpowiedź ucznia - echem nauczyciela". Nie należy zapominać, że greckie słowo "katecheó" oznacza również: "wywołać echo".

O. MAREK KOSACZ OP: Wracając do języka katechezy - istnieją na ten temat dwie szkoły. Jedna powiada, że język katechezy powinien uwznioślać katechizowanych. Druga szkoła mówi o radykalnej inkulturacji - używaniu tego samego języka co wychowankowie. Nierzadko jest to język ulicy. Ja jestem zwolennikiem tej drugiej opcji, uważam, że Ewangelię należy sprowadzić do padołu. Nie boję się powiedzieć, że "Jezus jest zajebisty" (co u wielu ludzi wywołuje dreszcz zgorszenia!). Jestem przekonany, że używając ich języka, mogę być dobrym "przemytnikiem": pod tym, jak mówię, przemycam Boga i świat wartości.

AGNIESZKA HENNEL-BRZOZOWSKA: A gdzie się ma podziać młodzież, która nie używa takich słów?! I dlaczego Ojciec przemyca, a nie mówi wprost? Oczekuję, że katecheza będzie znakiem sprzeciwu, a nie przemytem.

KS. BOGUSŁAW MIELEC: Ewangelię trzeba sprowadzać do padołu, ale nie do rynsztoka.

JANUSZ T. SKOTARCZAK: Czasami trzeba przełożyć Ewangelię, żeby w ogóle była zrozumiała. Jednak katecheta musi rozeznać, do kogo mówi. W jednym środowisku użycie mocnego słowa jest konieczne, w drugim - żałosne.

O. MAREK KOSACZ OP: Zdarza się, że czasem mnie poniesie i muszę moich uczniów przepraszać za jakieś słowa. Ale to, co mówię, jest autentyczne. Ufam, że oni widzą, iż ja sobie tego nie przestudiowałem, nie wyuczyłem się na pamięć, ale że to płynie ze mnie. I jeśli popełniam błędy, liczę z ich strony na wybaczenie. Oczywiście, są sposoby na to, żeby rozeznać, z kim mam do czynienia. Do każdej klasy podchodzę nieco inaczej.

REDAKCJA: Jak Państwo oceniają przygotowanie katechetów do pracy?

KS. BOGUSŁAW MIELEC: Seminarium duchowne wtłacza kleryka w pewien system. Z punktu widzenia regulaminu czy - szerzej - systemu kształcenia w Kościele, autentyczne osobowości mogą być problemem. A potem młody ksiądz idzie do szkoły, gdzie wymaga się od niego, żeby był osobowością, liderem. To jakaś niekonsekwencja. Może trzeba byłoby, pod tym właśnie kątem, raz jeszcze przemyśleć system formacji?
AGNIESZKA HENNEL-BRZOZOWSKA: Katechetom, i w ogóle nauczycielom, przydałoby się solidne przygotowanie pedagogiczne. Tym bardziej, że sytuacje, o których słyszę (te podstawki rzucane w księdza), mają charakter patologiczny. Pracy z taką młodzieżą trzeba się uczyć.

O. MAREK KOSACZ OP: Katecheza potrzebuje mistrzów. Są nimi starzy katecheci-praktycy! Są nimi metodycy służący radą i pomocą. Można się wybrać na kursy, szkolenia prowadzone na przykład przez Polskie Stowarzyszenie Pedagogów i Animatorów KLANZA. Mój pomysł na dobrych katechetów to współpraca, wymiana doświadczeń, spotkania, Internet.

REDAKCJA: Czy istnieje jakiś bank pomysłów i doświadczeń?

JANUSZ T. SKOTARCZAK: Jest pismo "Katecheta", powoli zaczynają się pojawiać różne książki. Ogromną rolę spełnia tu wspomniane stowarzyszenie KLANZA. Osobiście jednak brakuje mi ogólnopolskiego centrum katechetycznego, które by gromadziło wszystkie pomysły i przekazywało je dalej.

O. MAREK KOSACZ OP: Brak kontaktu z rodzicami to osobisty dramat wielu katechetów. Może Państwo mają pomysł: jak skutecznie zaprosić rodziców do współpracy?

DOROTA DOBROCZYŃSKA: Zapraszając ich na spotkanie - nie do szkoły, ale na przykład do ogrodu parafialnego. Zadając dzieciom tak zwane trudne pytania, na które trzeba odpowiedzieć po rozmowie z rodzicami. Przynajmniej niektórych może to, prędzej czy później, zainteresować.

JANUSZ T. SKOTARCZAK: Niedawno zadałem taką pracę domową: Zapytaj rodziców, dlaczego Cię ochrzcili.

REDAKCJA: O czym marzy katecheta, kiedy myśli o swojej pracy? Co chciałby zmienić: w programie, w nastawieniu młodych ludzi, w postawie rodziców? Jaka jest katecheza jego marzeń?

KS. ZBIGNIEW ZIĘBA: Myślę o tym, żeby wystarczyło mi sił i determinacji i żeby katecheci napotykali odrobinę więcej wyrozumiałości i akceptacji ze strony uczniów, i odrobinę więcej woli współpracy. Generalnie nie jest źle: warto być katechetą, warto siać Ewangelię - również poza katechezą. A poza tym... "słudzy nieużyteczni jesteśmy".

KS. BOGUSŁAW MIELEC: Marzenie minimum - aby każdy z nas, katechetów, zostawiał po sobie przynajmniej dobre wspomnienie; i marzenie maksimum - żebyśmy rzeczywiście ukazywali, że wiara, pozostając tajemnicą, uczy religijnego rozumienia siebie. Myślę też o programach katechetycznych - marzę, żeby zostały wreszcie napisane w duchu "nowego personalizmu", jaki od przeszło 20 lat głosi Jan Paweł II. Marzę również, żeby etyka seksualna w szkołach średnich była wykładana na podstawie katechez Papieża (Mężczyzną i niewiastą stworzył ich), przełożonych na język codzienności. I ostatnie marzenie: aby przynajmniej dwa rozdziały rozmów z ks. Tischnerem z Przekonać Pana Boga (o katechezie i o wychowaniu) stały się przedmiotem solidnej analizy teoretyków i praktyków katechezy.

O. MAREK KOSACZ OP: Marzy mi się centrum katechetyczne z prawdziwego zdarzenia i mnóstwo stron w Internecie, z których można by ściągać gotowce. I - mówię to w imieniu świeckich - szacunek ze strony księży. I ogromne pieniądze za ciężką pracę, które można by zainwestować w siebie, w rodzinę; żeby na nauce religii można się było dorobić, by nakupić sobie książek i rozmaitych urządzeń, które pomogą katechizować. I żeby po tej ciężkiej pracy można było sensownie odpocząć. A moje osobiste marzenie? Czuję się jak ojciec, który patrzy na rozwój swoich dzieci. Chciałbym się cieszyć ze wzrostu ich wiary.

JANUSZ T. SKOTARCZAK: Kilka lat temu, na początku roku szkolnego, poprosiłem młodzież o pytania. Pamiętam do dziś dziewczynę, która rąbnęła prosto z mostu: Czy wierzę w Boga? Zamurowało mnie. Nie przypuszczałem, że w ogóle można sobie wyobrazić niewierzącego katechetę. Okazało się, że można, że dla nich to wcale nie jest oczywiste. I w związku z tym mam takie marzenie, żebym karmił ich tym, czym sam żyję; żebym najpierw sam siebie budował, a dopiero potem próbował im to przekazywać. Drugie marzenie biorę od ks. Jana Twardowskiego: "Przyszli do mnie dawni uczniowie. Bałem się ich przyjąć, bo nie zawsze dobrze uczyłem. Schowałem się przed moimi uczniami. A oni dalej przychodzą. Pamiętają. Okazuje się, że inna jest ocena tych ludzi. Uczniowie nie pamiętają tego, czego uczył katecheta, tylko jaki był. Nie pamiętają, czy uczył dobrze czy źle, tylko to, jaki dla nich był". Tego pragnę - żebyśmy się odnajdywali na płaszczyźnie ludzkich spotkań. No i trzecie marzenie, bardziej globalne: marzą mi się referenci katechetyczni, którzy byliby pasjonatami, a nie tylko urzędnikami. Marzą mi się biuletyny, z których mógłbym się dowiedzieć, co i gdzie się dzieje - w skali diecezji, albo i całej Polski. Marzy mi się duszpasterstwo nauczycieli, którym Kościół ma dziś tak niewiele do zaproponowania. Marzą mi się sale katechetyczne, w których byłoby wszystko: od gitary po wideo, egzemplarze Biblii, książki, gazety, mapy...

O. MAREK KOSACZ OP: Dywan, na którym moglibyśmy sobie siedzieć...

JANUSZ T. SKOTARCZAK: Chciałbym, żebyśmy już nigdy więcej nie uczyli w świetlicy czy w piwnicach, salach bez okien, co przecież zdarza się tak często. Marzy mi się też mnogość programów i podręczników - żeby było z czego wybierać.

REDAKCJA: A o czym marzy rodzic, kiedy myśli o katechezie swoich dzieci?

AGNIESZKA HENNEL-BRZOZOWSKA: Może najpierw powiem, czego się boję. Lękam się takiej sytuacji, kiedy religia będzie wprawdzie wszędzie obecna, ale niewiele będzie z tego wynikać dla życia ludzi. Znakomitą ilustrację tego, o co mi chodzi, znalazłam w książce Ludzie Lasek, w tekście o s. Katarzynie (Zofii) Sokołowskiej. Oto fragment pamiętnika jej rodzonej siostry: "Leżąc w łóżku zauważyłam, że Zosia stoi pod oknem. (...) »Co ty robisz? Dlaczego się nie kładziesz?« (...) Musiałam jej dość dobrze dokuczyć, by w końcu, jakby pokonując wewnętrzny opór, odpowiedziała, że się modli. Wszystkiego prędzej spodziewałabym się niż tego. W szkole było wprawdzie dużo modlitw, ale szkoła to taka urzędówka ze swoimi fantastycznymi i nieżyciowymi wymaganiami. Będąc w domu, jeździłyśmy do kościoła, ale to nie miało charakteru religijnego (...). W ogóle nie przychodziło mi do głowy, żeby ktoś się modlił z własnej woli". Nie chciałabym, żeby dziś zaczęto myśleć podobnie. I drugi lęk: o katechetów, którzy w obecnych warunkach mogą się fizycznie i duchowo wypalić.
A teraz marzenie: chciałabym dla moich dzieci takiej katechezy, jakiej miałam szczęście doświadczyć dzięki ks. Turkowi. Żeby katecheci byli tacy jak on - pełni modlitwy, dobroci i pasji.

DOROTA DOBROCZYŃSKA: Dziękuję za to, że w naszej rozmowie ani razu nie padło słowo "grzech". Przez dwa lata katechezy mojego syna tak wiele mówiło się o grzechach... Dekalog jest ważny, ale są przecież jeszcze Błogosławieństwa. Więc moje marzenie jest takie, żeby na katechezie dzieci uczyły się przede wszystkim tego, co najważniejsze: "dobrości i kochać Boga".

REDAKCJA: W tym katalogu życzeń ujawniła się nie wprost rzeczywistość polskiej katechezy: jej teologia i infrastruktura, to, jacy bywają katecheci, jaka bywa katechizowana młodzież i jej rodzice. Bo przecież Państwo - katecheci i rodzice, uczestniczący w tej rozmowie - nie są, niestety, reprezentatywni. Szkoda.
A oto nasze marzenia. Życzymy Kościołowi w Polsce takich katechetów: wierzących, twórczych, lubiących dzieci, młodzież i swoją pracę. Życzymy też takich rodziców: zatroskanych o wiarę swoich dzieci i zainteresowanych kontaktem z katechetą. A poza tym marzy nam się szkoła przyjazna dla uczniów - i dla katechezy. Dziękujemy Państwu za udział w dyskusji.

Dyskusję prowadzili: Marek Kita i Janusz Poniewierski



AGNIESZKA HENNEL-BRZOZOWSKA, psycholog kliniczny, terapeuta rodzinny, nauczyciel akademicki (Akademia Pedagogiczna w Krakowie), matka dwóch synów (21 i 14 lat).

DOROTA DOBROCZYŃSKA, z wykształcenia psycholog, z zawodu prywatny przedsiębiorca, matka 9-letniego Maksymiliana, publikowała w kwartalniku "Po lekcjach".

O. MAREK KOSACZ, ur. 1966, dominikanin, duszpasterz młodzieży, pracował jako katecheta w przedszkolu, szkole podstawowej i średniej. Stażysta Polskiego Stowarzyszenia Pedagogów i Animatorów KLANZA. Współautor książek o tematyce katechetycznej. Publikuje w miesięczniku "Katecheta". Obecnie mieszka i katechizuje w Tarnobrzegu.

KS. BOGUSŁAW MIELEC, ur. 1964, ksiądz archidiecezji krakowskiej, doktor teologii moralnej (PAT). Były katecheta w szkole, ostatnio przez 6 lat prowadził katechezę dodatkową (przy jednej z krakowskich parafii) dla uczniów szkół średnich.

JANUSZ T. SKOTARCZAK, katecheta i nauczyciel wychowania do życia w rodzinie, doktorant na Wydziale Teologicznym UAM w Poznaniu, inicjator i animator ŚREMSONGU - Wielkopolskiego Przeglądu Piosenki Religijnej; publikował m.in. w "Tygodniku Powszechnym", "W drodze" i "Katechecie". Współautor pracy zbiorowej Szkolne rekolekcje wielkopostne. Teoria i praktyka. Mieszka i katechizuje w Śremie.

KS. ZBIGNIEW ZIĘBA, ur. 1965, wikariusz parafii św. Anny w Krakowie, obecnie katechizuje w dwóch krakowskich liceach.

opr. mg/mg



« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama