Lekcje dane przez rekolekcje

Rzecz o szkolnych rekolekcjach

REKOLEKCJE  WIELKOPOSTNE  '99

Powiedzmy sobie prawdę: nigdy chyba dzieci i młodzież nie potrzebowały rekolekcji tak bardzo jak teraz. ALE ONI O TYM NIE WIEDZĄ! Nie wiedzą, że w czas wszechobecnego, ogłuszającego wrzasku i łomotu - potrzeba im ciszy i milczenia. W czas emocjonalnego rozedrgania, rozkojarzenia, rozerotyzowania, stymulowanego podniecenia - potrzeba im uspokojenia, skupienia, zharmonizowania i choć minimalnego opanowania. W czas panoszącej się bezmyślności i głupoty - potrzeba im namysłu, sięgnięcia myślą wstecz, wybiegnięcia w przód, zejścia w głąb, uniesienia myśli wzwyż, zrozumienia siebie. W czas niepowagi, klaunady i rozchichotania - potrzeba im poważnego potraktowania siebie, drugiego, swojego życia, rodzącej się miłości. W czas niewiary i pleniących się wiar pogańskich - potrzeba im oparcia o wieczną prawdę, zawierzenia wiernemu Bogu, wejścia w krąg tajemnicy, świętości, celebracji. W czas lansowania zoologicznej koncepcji człowieka i takich zachowań - potrzeba im doświadczenia (umysłem, sercem i wolą) wyższych pięter człowieczeństwa na obraz i podobieństwo Boże...

Oni tego w większości nie wiedzą, ale czy dowiedzą się tego tam, gdzie odbywają się coroczne zgrupowania pod hasłem "rekolekcje wielkopostne"? Idą przecież tam tak, jak na kolejną masówkę, spęd, obowiązkową imprezę kulturalną - z odziedziczoną po rodzicach z czasów socjalizmu, niechęcią do oficjalnych uroczystości, pochodów i manifestacji. Większość z nich nawiedza kościół przy wielkich dzwonach i czuje się tam nieswojo, pokrywając to hałaśliwością, lekceważeniem czy kpiną. Być może dla tej części trzeba byłoby wskrzesić pradawny "przedsionek dla pogan"... A co zastają w kościele? Czasem liturgię, do której nie dorośli. Czasem naukę, na którą od razu się "zatrzaskują". Czasem namiastkę muzyki, której słuchają wszędzie. Czasem czyjąś prelekcję, która musi być "nudna" (bo w kościele). No i nieustanne uciszanie, strofowanie, stresowanie, przywoływanie do porządku ich, których głównym urokiem jest luz, spontan i swobodna ekspresja. Ta część nadaje zwykle ton całej grupie. Ta inna, mniejsza zwykle grupka stałych bywalców kościoła, liturgii, modlitwy - jest wtedy stłamszona, niepewna i bezradna. To głównie oni wiedzą po co przyszli; to do nich można mówić, ich spowiadać, z nimi się modlić. To jest ta "trzódka mała". Ale czy ona otrzyma wtedy to, co powinna i chce?

Wiem, że wielu proboszczów robi wszystko, aby to, co można ocalić z rekolekcji - odbyło się i przeżyło. Szukają dobrych rekolekcjonistów, sprowadzają muzyczne zespoły, prelegentów, filmy... Sami stają się "porządkowymi" (wzywając czasem policję)... Sami chcą jak gdyby to wszystko przeżyć za tych, co nie chcą lub nie potrafią. Niektóre próby są naprawdę udane: dobrze przygotowane religijne musicale, przedstawienia, misteria; konkursy plastyczne, dyskusje, spotkania; wspólne programy z nauczycielami i wychowawcami itp. Chwała za to dobrym ojcom parafii, katechetom, siostrom, niektórym nauczycielom, dyrektorom szkół! Ale czy wtedy nie trzeba byłoby tego nazwać np. "dniami kultury chrześcijańskiej", a nie koniecznie rekolekcjami?

Trzeba bowiem powiedzieć sobie przykrą prawdę: u sporej części młodzieży mamy do czynienia z ochrzczonymi poganami, z zaprogramowanymi profanami, tworzonymi przez popkulturę coraz prymitywniejszymi hominidami. Oni po prostu nie dorośli. Ich raczej trzeba uczłowieczać niż ewangelizować. Im właśnie jest tak łatwo zniszczyć ciszę, zasłuchanie, piękno liturgii - ot, tak dla sportu, dla zwrócenia na siebie uwagi. Im tak łatwo zastraszyć innych, traktując to, co ich przerasta, a co dla innych jest święte i wielkie. Może ten i ów katecheta cieszy się z tego, że i tacy trafili do kościoła, ale ja nie. Do nich trzeba byłoby trafiać, ale gdzie indziej. Prowadzę różne rekolekcje od kilkunastu lat. Trafiam zwykle do dobrze prowadzonych parafii, gdzie wspólnie robimy co tylko możliwe, aby coś ocalić z ducha rekolekcji. Ale ta szkolna masowość, spędowy charakter i obecność profanów - niszczą te owoce, które mogłyby być w obfitości. Bo szkoda mi nieraz tego czasu Łaski, wielkiej pracy przygotowujących i tej dobrej woli "trzódki małej", no i tych Bożych pereł rzucanych przed...

Doświadczyłem też czym mogą być rekolekcje dla jednej, małej grupy, wyjeżdżającej na kilka dni do domu rekolekcyjnego w ciszę, sakralność, w przestrzeń rozmów, spotkań, zamyśleń, wzruszeń, celebracji... Zwykle nie wystarczało nam na to całych trzech dni. W ten czas odkrywało się jakby nieznane sobie twarze tych, których z pozoru znało się od lat. Człowiek bowiem w milczeniu, w modlitwie, blisko Boga - zaczyna się spełniać, rozwijać wymiary duszy sobie dotąd nieznane... To były właśnie takie spotkania u źródeł lub u studni (takiej jak w "Małym Księciu"). Niektórzy nawet chcieli tam pozostać dłużej...

Ale również zwyczajne rekolekcje parafialne, na które przychodzi się od lat, mają w sobie (także podczas spotkań z młodzieżą i z dziećmi) swój spokój, ład i charakter. Czy już nie lepiej pozostać przy nich, niż przenosić do kościołów to, co jest żywym naśladownictwem barbarzyństwa publicznych szkół z USA (ponoć jednym z najgorszych na świecie)?

Myślę, że w związku z reformą edukacji, jest okazja, by z rekolekcjami wejść w potrzeby, głody i spustoszenia dzieci i młodzieży bliżej i prawdziwiej, a nie tylko pędzić ich stadami na rekolekcje, które tak naprawdę nimi nie są. Chodzi o to, by zaspokojenia trafiały w potrzeby, odpowiedzi trafiały w pytania, terapie - w choroby, a Pan Bóg w przestrzeń dla Niego dostrojoną... A wtedy On, Prawda i Łaska będą mogły zrobić swoje.

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama