Językowy wytrych, czyli kilka słów o slangu na katechezie

Forum "Katechety"

Mój głos w dyskusji na temat używania slangu młodzieżowego na katechezie chciałbym rozpocząć od doświadczenia, które bezpośrednio nie jest związane ze szkołą i z językiem obecnym na katechezie, ale obrazuje pewną rzeczywistość. A mianowicie chodzi mi o doświadczenie muzyki, która - jak się okazuje - jest swoistego rodzaju językiem młodych ludzi.

W mieście, w którym mieszkałem przez ostatnie dwa lata znalazła się grupa szaleńców, która chciała ewangelizować przez muzykę rockową. Osoby te weszły w skład pierwszego założonego przeze mnie zespołu i już po trzech miesiącach były gotowe do tego, aby koncertować. Potem pojawili się inni. Tak oto przy parafii, w której pracowałem, powstało sześć zespołów rockowych, mówiących o Bogu w sposób zrozumiały dla swoich rówieśników. Na koncerty przychodziła młodzież z całego miasta, przychodzili także moi uczniowie, których uczyłem katechezy. Dlaczego?! Może dlatego, że ktoś przemówił w ich języku. Ktoś powiedział im o rzeczach ważnych tak, że zrozumieli. Jakże wielkie było zdziwienie nauczycieli, kiedy zacząłem organizować takie koncerty w szkole. Apogeum zdziwienia nastąpiło wtedy, kiedy na jednym z rockowych szaleństw pojawił się zespół, w składzie którego, obok moich uczniów, byłem ja sam. Już po pierwszym szkolnym koncercie katechezy stały się inne. Było widać, jak padły pewne mury między mną, jako nowym katechetą, a uczniami. Potem przyszedł czas długich rozmów na każdy temat, a także czas spowiedzi. Spowiadałem w szkole, klasztorze, na wspólnych wyjazdach, a nawet na koncertach i dyskotekach. Zauważyłem, że muzyka stała się wytrychem, który pozwolił mi wejść w jakże często skomplikowany świat moich uczniów.

Uważam, że także język używany przez katechetę może być takim wytrychem. Nie chodzi o to, aby sztucznie używać słów, które dla samego katechety są niezrozumiałe, ale o to, aby stworzyć atmosferę przyjazną przekazowi ewangelicznemu. Uczniowie zanim otworzą przed katechetą drzwi do swojego świata, najpierw szukają powodów, dla których mieliby to zrobić. Inaczej mówiąc, młodzież słucha tych, których akceptuje, a akceptuje tych, którzy są jej w jakiś sposób bliscy. Często osoby uczące katechezy już przez sam fakt, że należą do "ciała katechetycznego" traktowane są jak goście z kosmosu lub jak ktoś, kto w willowej dzielnicy próbuje sprzedać stary chleb ze smalcem. I choć jako katecheci wiemy, że jesteśmy w posiadaniu Chleba Życia, to nie zmienia to faktu, że w ich przekonaniu nie mamy nic, co godne byłoby uwagi. Bariera ta powiększa się jeszcze bardziej w chwili, gdy w sali lekcyjnej słychać język z teologicznych wyżyn. W taki sposób katecheta przegrywa bitwę o akceptację już przed jej rozpoczęciem. Strój ze średniowiecza, język z kosmosu i jak tu gościa akceptować? A co dopiero słuchać i robić to, do czego zachęca! W tej sytuacji Liroy ze swoim podwórkowym żargonem wydaje się atrakcyjniejszą osobą. Kiedyś zapytałem uczniów, dlaczego słuchają Liroya. Odpowiedź była krótka. Bo są fajne słowa. Kiedy na jednym z wyjazdów w góry usłyszałem jego piosenki, zrozumiałem, dlaczego te słowa są fajne. To były słowa używane przez młodzież. To był ich slang, ich problemy i świat, w którym żyją! Przecież każdy z nas akceptuje i przyjmuje te rzeczy, które są mu bliskie. I nie jest to jakieś epokowe odkrycie. Dlaczego miałoby być inaczej z katechezą i z tym wszystkim, co ona ze sobą niesie?

Nie tak dawno otrzymałem list od jednej z moich uczennic, która tak pisze: Nie chcę słuchać kogoś, kto wybujałym językiem i jednostajnym, nudnym głosem opowiada mi historię, która wydarzyła się setki lat temu w Cesarstwie Rzymskim. Chciałabym usłyszeć kogoś, kto opowie mi o życiu, o tym co w tej historii dotyczy mnie samej i powie to tak, że będę go mogła zrozumieć. I tu pojawia się pytanie. Jak mówić o Życiu, które ukryte w małym kawałku chleba, zechciało oddać się w ręce ludzi, a rozbijając namiot między nami, stało się jednym z nas? Odpowiedź jest prosta. Trzeba mówić tak, aby być zrozumianym! Patrząc na Jezusa, można zobaczyć jak bardzo starał się być zrozumiały dla tych, wśród których żył. Jego strój, zwyczaje, opowiadane przypowieści były z ludu wzięte i dla ludu ustanowione. Były czymś w rodzaju klucza, który otwierał drzwi ludzkich serc i umysłów, wprowadzając w nie prawdę, piękno i miłość. Ten Cieśla z Nazaretu był jednym z nich, a zarazem Kimś, kto mówił o życiu i życie dawał. Dlatego tak wielu go nie tylko słuchało, ale pod wpływem tego co mówił, zmieniało swoje życie. Nie wiemy, jak brzmiałyby dzisiaj słowa błogosławieństw czy przypowieści ewangelicznych, gdyby Jezus głosił je do osób uczęszczających, na przykład na katechezę w szkołach zawodowych. Jestem przekonany, że z pewnością użyłby innych słów niż dwa tysiące lat temu, słów, które są zrozumiałe dla młodych ludzi w firmowych butach i z kolczykiem w uchu.

Czynić ewangelię zrozumiałą! Do tego właśnie zadania powołany jest każdy, kto staje wśród młodych ludzi po to, aby stać się głosem Słowa, głosem, od którego zależy to, czy ktoś zrozumie i przyjmie ewangelię jako Dobrą Nowinę, czy też potraktuje ją jak niezrozumiały bełkot teologicznych i historycznych prawd.

"Stałem się wszystkim dla wszystkich" - napisał św. Paweł. W tej grze o życie wieczne nie można przegapić żadnej okazji, by dotrzeć do człowieka i pomóc mu w odnalezieniu Boga i siebie. Każdy wytrych może się przydać! Według mnie także mowa może być jedną z tych dróg, którą można dotrze do serc młodych ludzi z ewangelicznym orędziem. Uważam, że - z jednej strony - dzięki mowie używanej przez młodzież, jest możliwe wytworzenie korzystnej atmosfery akceptacji, która jest dobrym punktem wyjścia do głoszenia ewangelii, natomiast z drugiej - taki sposób mówienia może uczynić przekaz wiary bardziej zrozumiałym. Jednym słowem może być cool.

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama