Uzdrowić zranione życie

Człowiek może być zraniony na płaszczyźnie samego życia, i nie jest to to samo co zranienie w sferze psychicznej czy organicznej.

Uzdrowić zranione życie

Philippe Madre

Uzdrowić zranione życie

Wydawnictwo Promic
Warszawa
maj 2010
stron: 88
ISBN 978-83-7502-209-4
Format książki: 105x165 mm


Spis treści
Życie zagrożone
Czym jest życie?
Oś „przyjęcia daru”
Życie nośnikiem tożsamości
Życie – nieustanny rozwój
Zranienie życia. Pojęcia podstawowe
Zarys zranienia
Przyczyny urazów
Kryteria zranienia życia
Zaburzenie samoświadomości
Zgubna samotność
Fałszywa tożsamość
Towarzyszenie życiu. Kilka wskazówek
Czym jest prawdziwe towarzyszenie
Ufne słuchanie
Rozpoznanie owocem decyzji
Pogodzenie się z życiem
Otwarcie na Transcendencję
Sens ciała
Sens życia
Pocieszenie
Posłany, by towarzyszyć życiu

fragment książki

Życie zagrożone

„Nigdy nie spotkałem Ducha Świętego na ostrzu mojego lancetu!”

Tak mawiał w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku wybitny chirurg francuski, profesor Lortat Jacob. To ciekawa refleksja, świadcząca o jak najbardziej naukowym wątpieniu w istnienie Boga i Jego akt stworzenia człowieka.

Można by dziś powtórzyć to słynne (jakkolwiek powierzchowne) oświadczenie wybitnego lekarza, skądinąd darzącego wielkim szacunkiem człowieka, i przypomnieć głos nowszej, bo ledwie kilkudziesięcioletniej mentalności, stwierdzając: „Nigdy nie spotkałem życia ludzkiego na końcu mojego stetoskopu”. To wyraz przekonania, że trudno jest mówić o życiu, a tym bardziej je zrozumieć, ponieważ nie mieści się ono w porządku rzeczywistości ilościowej, „namacalnej”, którą można by zawładnąć za pomocą takiej czy innej technologii. Życie jest tajemnicą, to znaczy rzeczywistością dostępną niewątpliwie – przynajmniej w części – dla umysłu ludzkiego, jednak rzeczywistością wymykającą się wysiłkom samego tylko współczesnego, wciąż bardziej oszałamiającego, postępu naukowego.

Dziś zamiast o życiu mówi się częściej o zdrowiu, co łatwiej zrozumieć i co łatwiej poddaje się ludzkim możliwościom. Spróbujmy otworzyć gazetę i policzyć, ile razy słowo „życie” występuje w identycznym znaczeniu co „zdrowie”. Będziemy zaskoczeni.

Ta zbieżność znaczeniowa nie jest sprawą natury leksykalnej. Odzwierciedla godne ubolewania pomieszanie, zagrażające nawet pojęciu godności człowieka.

Życie ludzkie bowiem nie sprowadza się do stanu zdrowia. Nie ulega nawet wątpliwości, że nie zachodzi między nimi bezpośredni stosunek.

Można ocenić dziś zdrowie człowieka wedle kryteriów obiektywnych i wskazać jego miejsce na wcześniej przyjętej skali. Jednak ludzkie życie nie podlega stopniowaniu. Nie jest się żywym w mniejszym lub większym stopniu: żyje się lub nie żyje!

Jeżeli myślę, że „życie” i „zdrowie” są synonimami, traktuję obie rzeczywistości jednakowo; oceniam je według identycznych kryteriów, które pozwalają mi mówić o „stopniu”. Jeżeli jednak można oceniać w ten sposób ludzkie zdrowie – fizyczne bądź psychiczne – to co powiedzieć o życiu? Jakim kryterium dysponujemy, by twierdzić, że ktoś jest „ledwie żywy”, „niewiele żywszy niż sąsiad” albo „całkowicie żywy”?

Życie to nie to samo co zdrowie, jednak coraz mniej jesteśmy o tym przekonani. Jesteśmy dziś świadkami prawdziwej deformacji patrzenia na człowieka i myślenia o nim, która czyni miejsce temu, co się nazywa obecnie kulturą śmierci. Odpowiada ona najpierw stopniowemu rozpadowi ogólnej mentalności czy sposobu postrzegania i analizowania, jeśli chodzi o tożsamość człowieka. Pojawienie się tej mentalności nie jest przypadkowe i nie wynika ze zwykłego zjawiska społecznego. Należy otwarcie stwierdzić, że jest ona sterowana przez rozmaite ośrodki ideologiczne dysponujące miliardami (dolarów lub euro), które „spiskują przeciwko życiu ludzkiemu”, wytrwale i od dawna (poczynając od zakończenia II wojny światowej) podkopując albo stopniowo wypaczając samo pojęcie godności ludzkiej.

Kultura śmierci stawia sobie za cel zniszczenie etyki życia, inaczej zwanej „wiarą w godność życia ludzkiego”, która kiedyś – niezależnie od wszelkich możliwych niesprawiedliwości, gwałtów, wojen bądź katastrof – kierowała patrzeniem człowieka na siebie samego.

Ta „śmiercionośna” mentalność, której nie można w żadnym wypadku mylić z postępem, okazuje się bardzo agresywna, tym bardziej że łatwo opanowuje nośne media, zwykle podatne na jej idee. W ten sposób nasze społeczeństwa nieświadomie ulegają jej wpływowi. Być może my sami jesteśmy „skażeni” kulturą śmierci, bo argumenty, którymi się posługuje, wydają się nam czasem tak bardzo słuszne, poruszające, przekonujące lub pociągające.

W cywilizacji konsumpcyjnej, gdzie lęk egzystencjalny zapuszcza swe niewidzialne macki, kultura śmierci bez trudu przenika do niektórych naszych przekonań, poglądów i wyborów.

To właśnie owa kultura śmierci – w obszarze światowym – sprawia, że na przykład w Chinach rodziców nakłania się do legalnego zabójstwa drugiego dziecka (aż do szóstego miesiąca po urodzeniu), jeśli jest ono płci żeńskiej. Trudno nie wspomnieć też o masowo przeprowadzanych w niektórych krajach kampaniach sterylizacyjnych, które obejmują miliony mężczyzn.

Czy są to fakty od nas dalekie? Być może jeszcze dalekie, ale już jak najbardziej realne. Każde „zwycięstwo” kultury śmierci ma dwa oblicza: oblicze sprzeciwiania się za wszelką cenę poszanowaniu godności ludzkiej oraz oblicze wzorowości; roztaczają one podobne horyzonty, od polityki „zdrowia” do postaw przeciwnych.

W Europie krajem wiodącym prym w różnych dziedzinach kultury śmierci jest Holandia, słynna w smutny sposób ze swego stanowiska legislacyjnego w kwestii eutanazji oraz małżeństw homoseksualnych i ich zdolności do adoptowania dzieci. To nie tak daleko, i echa tych poglądów daje się słyszeć również we Francji.

Czy znaczy to, że należy zaniedbać zdrowie kosztem życia. Wręcz przeciwnie! Zdrowie należy promować, w zależności od tego, na ile znamy jego potrzeby i perspektywy. Promocja zdrowia to przede wszystkim sprawa postępu społecznego, naukowego i ekonomicznego, i jedną z istotnych cech powołania człowieka jest nieustanne zabieganie o rozwój, wpływający na poprawę bytu człowieka i ludzkości.

Życia ludzkiego nie można traktować jedynie w kategoriach postępu, choć może ono z niego w szerokim zakresie korzystać. Domaga się ono raczej prawdziwej etyki, promocji kultury, spojrzenia człowieka na siebie... tego, co nazywamy kulturą życia. Jej rozwój pozwala lepiej zrozumieć ludzkie życie, a więc przyjąć je i uszanować jego godność.

Pojęcie godności życia jest dziś brutalnie poniewierane przez wiele ośrodków, które tworzą sobie ideę poszanowania życia, zdradzającą upodobanie – mniej lub bardziej wyraźne – do kultury śmierci. To jedno z największych wyzwań naszych czasów.

Papież Jan Paweł II w liście apostolskim Novo millenio ineunte daje z najgłębszym przekonaniem wyraz wielkiemu zatroskaniu dzisiejszej ludzkości, wzywając chrześcijan do zjednoczenia sił w propagowaniu kultury życia:

Szczególną uwagę należy poświęcić pewnym radykalnym nakazom Ewangelii, które czesto spotykają się z niezrozumieniem – do tego stopnia, że wypowiedzi Kościoła na ich temat stają się niepopularne – ale które mimo to muszą być uwzględnione w kościelnej praktyce miłosierdzia. Mam na myśli powinność czynnej troski o poszanowanie życia każdej ludzkiej istoty od poczęcia aż do naturalnego kresu. Podobnie też służba człowiekowi każe nam wołać w porę i nie w porę, że kto wykorzystuje nowe zdobycze nauki, zwłaszcza w dziedzinie biotechnologii, nie może nigdy lekceważyć podstawowych wymogów etyki, powołując się przy tym na pewną dyskusyjną koncepcję solidarności, która prowadzi do różnego wartościowania ludzkiego życia i do podeptania godności właściwej każdej istocie ludzkiej.

To wezwanie łączy się z niniejszym zamiarem uwrażliwienia jak największej grupy na problem zranienia życia, który, jak zobaczymy, może stać się paradoksalnie potężną dźwignią promowania kultury życia, pod jednym tylko warunkiem: że Bóg Życia będzie mógł w niej urzeczywistnić swoje dzieło głębokiego zmartwychwstania.

(…)

Zranienie życia. Pojęcia podstawowe

Zarys zranienia

Człowiek może być zraniony na płaszczyźnie samego życia, i nie jest to to samo co zranienie w sferze psychicznej czy organicznej.

Istnieje dziś wiele metod traktowania zranień uczuciowych i często mówi się o wewnętrznym uleczeniu lub terapii psychologicznej, mającej na celu zaradzenie takim objawom, co ma miejsce również w postępowaniu chrześcijańskim.

To prawda, że psychika ludzka, ze względu na wiele okoliczności raniących, jest często „naruszona” w swej nietrwałej równowadze. Objawy są tu niezwykle liczne; prawdę mówiąc istnieje tyle problemów psychouczuciowych, ile osób, które na nie cierpią. Każdy na swój sposób – świadomie lub nie – doświadcza cierpienia spowodowanego przebytym urazem.

Zranienie życia mieści się na innej płaszczyźnie i środki, jakich należy użyć, by je poddać terapii, a zwłaszcza uśmierzyć, są zupełnie odmienne. Dlatego należy dokładnie określić specyficzne aspekty i przyczyny zranienia.

Zranienie życia mieści się na innej płaszczyźnie niż płaszczyzna psychologiczna, chociaż może ją obejmować. Oznacza to, że przyczyna niektórych cierpień psychicznych nie leży w psychice ludzkiej, lecz znacznie głębiej, w sferze, którą możemy nazwać wymiarem duchowym człowieka, ośrodkiem tożsamości, a dokładniej tożsamością płciową.

W mojej książce na temat „zranienia życia” 1 omawiam obszernie różne pojęcia osobowości duchowej, tożsamości i świadomości tożsamości. Odsyłam do niej tych, którzy są bliżej zainteresowani tym zagadnieniem.

Szczególnie silne urazy mogą zaatakować głęboką płaszczyznę życia człowieka, zwłaszcza gdy z powodu pewnych szczególnych okoliczności lub niepewnego etapu rozwoju życiowego jest on słaby i bezbronny.

Tak więc naruszenie wymiaru duchowego dotyka samej tożsamości z wszystkimi jej charakterystycznymi cechami i możliwościami. W rzeczywistości zniekształcające naruszenie nie podkopuje samej tożsamości, która pozostaje zawsze taką, jaka została nam dana. Życie jest darem, który z punktu widzenia jego godności i własnej tożsamości (zawsze płciowej) sam w sobie nigdy nie jest naruszony.

Natomiast zdarza się, że zostaje naruszona, a więc poniekąd zniekształcona nasza świadomość „bycia samym sobą w procesie stawania się”, świadomość tożsamości płciowej. Mówiąc prościej: z powodu zranienia życia głębokie rozpoznanie tożsamościowe jest wypaczone, co w konsekwencji prowadzi do stopniowych zmian zachowania związanych z tym (nieświadomym) zakłamanym obrazem samego siebie spowodowanym przez zranienie. Cały fragment (czy wiele fragmentów) życia kieruje się w ten sposób w złą stronę, wywołując rozmaite objawy natury psychologicznej, socjologicznej, a nawet biologicznej.

Terapeutyczna próba ucieczki do nauk humanistycznych – cokolwiek o nich sądzić – nie wystarczy, by wyeliminować to nieumyślne spaczenie, gdyż jego źródło znajduje się na skraju wymiaru duchowego, poza światem psychiki. Jest to zranienie życia.

Nie ma „zranień życia”, lecz jest tylko jedno zranienie, gdyż ludzkie życie stanowi jedność, której niepodobna podzielić na wiele części, niczym puzzle, które próbuje się połączyć i stworzyć z nich całość. Jest zranienie albo go nie ma. Nawet jeśli mówimy o życiu fizycznym, psychicznym, społecznym czy nawet duchowym, nie chodzi o różne „porcje życia”, lecz o życie jedno jedyne, dane, święte, które ogarnia wszystkie wymiary człowieka, by znaleźć wyraz i rozwinąć swój własny dynamizm.

Natomiast tam, gdzie występuje, zranienie życia objawiać się będzie w różny sposób, zależnie od osobowości tego, kogo dosięga, czasem przynosząc zaburzenia psychologiczne, fizyczne czy nawet duchowe. Po tych objawach nie rozpoznamy zranienia, ponieważ ich przyczyny mogą być inne. Rozpoznanie będzie możliwe dzięki niektórym szczególnym kryteriom, które omówimy później.

Na razie głównym celem tych uwag jest uwrażliwienie czytelnika, wierzącego lub niewierzącego, na palącą aktualność tego pojęcia – poniekąd mało znanego i ledwie raczkującego – jakim jest zranienie życia. Tylko spojrzenie chrześcijańskie może naprawdę je rozpoznać; nie dlatego, że chodzi o rzeczywistość wiary, ale dlatego, że za podstawę ma ono określoną perspektywę antropologiczną i tylko przez chrześcijaństwo przyjmowaną w pełni wizję człowieka.

Przytoczę przykład (autentyczny) dziewiętnastoletniej Rozalie, która przejawia nasilające się skłonności samobójcze i autodestruktywne (jest ciężko chora na anoreksję). Chciałoby się jej pomóc, odsyłając do dobrego psychiatry. Ale jeżeli słuchając tego, co opowiada o swej przeszłości – o ile może o tym mówić – dowiadujemy się, że przez dłuższy czas, gdy miała dziewięć, dziesięć, jedenaście, dwanaście lat, była obiektem przemocy seksualnej ze strony swego starszego brata? Opierając się na omówionej wyżej triadzie diagnostycznej, można powiedzieć, że chodzi o zranienie życia. Stwierdzenie przypadku jest niestety trudne: pomoc psychiatry, psychoterapeuty czy proces uzdrowienia wewnętrznego nie wystarczą, nawet jeśli znacząco można ulżyć w ten sposób jej cierpieniu.

Tożsamość tej dziewczyny – czy raczej świadomość tożsamości płciowej – uległa tak daleko idącej zmianie, że trzeba albo zrezygnować, albo otworzyć się na inną nadzieję: nadzieję, że dzięki temu, co nazywamy towarzyszeniem życiu, możliwe stanie się swego rodzaju stopniowe wewnętrzne zmartwychwstanie.

W trakcie towarzyszenia odwołanie się do nauk humanistycznych lub medycznych jest czasem uzasadnione czy nawet konieczne, zawsze jednak na sposób uzupełniający. Wobec zranienia życia jedynym ratunkiem staje się to, co nazywamy „towarzyszeniem życiu” 2

(…)

Towarzyszenie życiu. Kilka wskazówek

Czym jest prawdziwe towarzyszenie

Nie sposób oczywiście oddać się pogłębionej analizie towarzyszenia życiu w ramach „krótkiego rozważania duchowego”. Analiza ta jest zbyt ważna i zająłem się nią już gdzie indziej. Co więcej, taka perspektywa kryje w sobie wielką pokusę opracowania czy wynalezienia zrozumiałej i łatwej do zastosowania metody. Chodzi jednak nie tyle o metodę, ile o doświadczenie towarzyszenia, i to nie byle jakiego, bo towarzyszenia życiu!

Towarzyszenie życiu nie polega na towarzyszeniu duchowym, ponieważ, choć dotyka wymiaru duchowego człowieka (w określonym wyżej sensie), nie dotyczy doświadczenia osobistej wiary (czy inaczej mówiąc, świadomie prowadzonego życia duchowego). Wiara pomaga czasem skutecznie poszerzyć drogę życia, czy raczej spowodować wewnętrzne zmartwychwstanie 3, jest jednak czymś całkowicie względnym.

Towarzyszenie życiu nie jest też towarzyszeniem porządku psychologicznego, jakkolwiek mogą się one czasem wzajemnie uzupełniać.

Towarzyszenie życiu nie jest również możliwe w relacji z samym sobą, z czym można się czasem spotkać u osób podejrzewających u siebie zranienie życia. W tej dziedzinie zdecydowanie nie zaleca się samorozpoznania, podobnie jak samotowarzyszenia.

Towarzyszenie życiu możliwe jest tylko w relacji z kimś, wobec kogo przyjmie się owo słynne „pośrednictwo Ojcostwa”, tak delikatne do uchwycenia i niestety zbyt podatne na deformację. Nie znaczy to, że ponieważ ktoś czuje pilną potrzebę towarzyszenia życiu, należy czym prędzej pośpieszyć do pierwszej napotkanej osoby. Należy zwrócić się, jeżeli to możliwe, do kogoś, kogo obdarza się zaufaniem, a zwłaszcza kogoś – towarzysza szczególnego – do kogo nie żywi się jakiegoś szczególnego przesadnego pociągu uczuciowego lub emocjonalnego.

Trzeba oczywiście, by ten ktoś wiedział o samym zranieniu życia i o tym, że może się ono łączyć z cierpieniem, ale też z cierpliwością, rozeznaniem i gotowością.

Formowanie do towarzyszenia życiu jest dziś sprawą bardzo pilną, jednak dotkliwie odczuwa się brak odpowiednich do tego miejsc. Mimo to świadomość istnienia zranienia życia zaczyna wzrastać w różnych środowiskach. Ale jest pewne, że ten, kto zdecyduje się podjąć towarzyszenie życiu, będzie musiał sam czuwać nad własnym rozwojem duchowym i że przyjdzie mu korzystać z towarzyszenia w zakresie duchowym. Zbyt często rozumie się tę radę niewłaściwie czy wręcz źle przyjmuje, jednak bez tego towarzyszenie szybko znajdzie się w stanie zagrożenia.

Od razu trzeba więc zauważyć: jeśli osoba korzystająca z towarzyszenia życiu nie zawsze doświadcza postępu w życiu duchowym (może być nawet niewierząca), to ten, kto jej towarzyszy, powinien zabiegać nieustannie o konieczny rozwój duchowy.

Ufne słuchanie

Relacja towarzyszenia życiu opiera się na cierpliwym słuchaniu, którego to tematu nie będę tutaj rozwijał 4.

Jakkolwiek nie trzeba przypominać w tej publikacji praktycznych elementów tego słuchania, warto przecież podkreślić wagę i znaczenie skutecznego słuchania. Takie (udane) słuchanie, niezależnie od tego, jak długo trwa (czas trwania może wynosić od kilku godzin do kilku miesięcy; klasyczny schemat przewiduje przy tym mniej więcej godzinę i powtarzanie spotkania w miarę potrzeby zgodnie z wcześniej określonym rytmem), stanowi 50 procent procesu towarzyszenia życiu.

Warto zapytać: co to jest skuteczne słuchanie? Ocenia się je po uzyskanym w dłuższym czasie skutku, który nazywamy zaufaniem. Nie chodzi tu o zaufanie emocjonalne czy uczuciowe, ale duchowe, które można nazwać ufnością dziecięcą 5. To ostatnie określenie należy dobrze zrozumieć: ufność dziecięca to rodzaj stopniowego oswajania się z kimś, w kim rozpoznaje się dobrowolnie pośrednictwo Ojcostwa, o którym mowa w niniejszym rozważaniu.

Pojęcie słuchania okazuje się nieużyteczne samo w sobie, przynajmniej wobec zranienia życia, chyba że prowadzi do owej ufności dziecięcej, która staje się głównym punktem oparcia towarzyszenia życiu.

Bez tego zaufania duchowego (to znaczy dosięgającego wymiaru duchowego człowieka) nie da się osiągnąć celu cierpliwego słuchania. Tu także warto postawić pytanie: co jest tym celem?

Rozpoznanie owocem decyzji

Ten, kto korzysta z towarzyszenia, musi dokonać najpierw rozpoznania: jest czy nie jest dotknięty zranieniem życia? Jak widzieliśmy, rozpoznanie to jest możliwe po wykryciu i ocenie triady „zranienia życia”, którą stanowią: zmiana poczucia tożsamości, zgubna samotność i fałszywa tożsamość.

Śledztwo typu policyjnego lub zbyt bezpośrednie zawsze jest ryzykowne i zwykle kończy się niepowodzeniem: osoba niedostatecznie „oswojona” (to znaczy niedostatecznie ufająca) nie będzie w stanie albo nie odważy się odpowiedzieć jasno na to potrójne pytanie. Nie jest jeszcze – bądź jest w niedostatecznym stopniu – dojrzała. Jej odpowiedzi będą powierzchowne, niezbyt jasno wyrażające to, co nosi w swej głębi. Niezbędna do odpowiedzi dojrzałość zależy od zachęcenia jej, by wyraziła spokojnie – bez obaw, że zostanie osądzona, potępiona czy sprawi zawód – okoliczności, które mogły się przyczynić do powstania w niej zranienia życia. Powinno to być wręcz opowiadanie szczegółowe, uwzględniające konkrety nie tylko historyczne (co dokładnie się wydarzyło, w jakich okolicznościach, kiedy itd.), lecz także emocjonalne (co wtedy czuła, jak była traktowana, jak na nią patrzano itd.).

Rozwinięte, stopniowe opowiadanie o urazowych okolicznościach (lub uważanych za takie) jest właśnie wspomnianym wyżej „celem”. Jest elementem kluczowym, warunkującym właściwe rozpoznanie triady „zranienia życia”. To właśnie dzięki temu opowiadaniu (jeśli się do niego doprowadzi) możliwe będzie „dotarcie do serca” osoby dotkniętej jednym z trzech kryteriów wskazujących na zranienie życia. Rozpoznanie polega więc nie tyle na akcie analizy intelektualnej siebie samego, ile na uświadomieniu sobie elementów triady.

Jak zaznaczyłem wyżej, takie rozpoznanie nie może opierać się wyłącznie na argumentach racjonalnych lub racjach natury psychologicznej. Ma w nim udział intuicja, której niepodobna oddzielić od skutecznego słuchania. W rzeczywistości rozpoznanie jest ostatecznym wyborem, zależnym od czasu słuchania. Stwierdziwszy, w miarę możliwości, istnienie charakterystycznej triady, osoba towarzysząca musi dokonać wyboru, to znaczy zdecydować w pełni świadomie, poddając się swego rodzaju poruszeniu modlitwy i wiary, czy istnieje zranienie życia, czy nie. Od tego wyboru (jeżeli będzie pozytywny) zależeć będzie towarzyszenie życiu.

Ci wśród nas, którzy najbardziej cenią rozum, będą nieco rozczarowani tą metodą rozpoznania. Jednak wiedza o życiu nie jest nauką ścisłą, podporządkowaną ścisłym prawom i zadowalającą umysł. Jest to raczej wiedza natury duchowej i jako taka podlega innym perspektywom.

Pogodzenie się z życiem

Określenie wskazuje na nowy etap towarzyszenia życiu, w przypadku gdy nastąpiło pozytywne rozpoznanie.

Osoba towarzysząca, opierając się na relacji coraz większego zaufania, musi obrać teraz inny sposób postępowania. Tak więc powiemy kilka słów o właściwym jej autorytecie duchowym. Określenie to może wzbudzić niepokój w kontekście relacji towarzyszenia, zawsze uważnej, by odnotować zależność uczuciową, nadmierny przepływ emocji lub postawy autorytarne. W rzeczywistości ów autorytet duchowy odpowiada stopniowi zaufania dziecięcego: ponieważ ufa się coraz bardziej, coraz szerzej akceptuje się fakt „bycia prowadzonym” w kierunku ponownego odkrycia własnej tożsamości, i to naprawdę. Oczywiście takie ponowne odkrycie zależy od procesu całkowicie osobistego i dobrowolnie przyjętego, doświadczenie pokazuje jednak, jak bardzo potrzebny jest tutaj ktoś wybrany, czyli zaufany towarzysz. Głównym zadaniem takiego autorytetu jest więc zachęcić tego, komu towarzyszy, i pomóc mu w dokonaniu nowych wyborów, które będą – tym razem – wyborami życia.

Pierwszy wybór to wybór pogodzenia się z życiem.

Odpowiednia sfera jest bardzo rozległa i może dotyczyć różnych płaszczyzn relacyjnych człowieka, których dosięga traumatyzm; jest to stosunek do drugiej osoby (bądź wielu), stosunek do Boga... nie zapominając o słynnym stosunku do siebie samego, o którym często skłonni jesteśmy nie myśleć lub nie pamiętać. Jest to godne ubolewania zaniedbanie, zwłaszcza gdy wiadomo, że odniesienie do siebie samego jest osią rozwoju całej naszej istoty... oczywiście o ile jest zrównoważona.

Jednak pogodzenie się z życiem przekracza te trzy obszary relacyjne, być może zranione. Pragnienie pogodzenia się z własnym życiem jest zwykle pierwszym skutkiem, czasem wiotkim, dojrzałego dziecięcego zaufania. Jednak pragnienie to czasem pozostaje za bardzo pragnieniem; wymaga zachęty 6, by mogło stać się konkretem życia, które pragnie głębokiej odnowy.

Pogodzenie się z życiem odsyła zatem do wyboru życia, własnego życia, tam, gdzie w pewnej chwili od niego się odstąpiło. Zakłada więc minimalną choćby świadomość fałszywej poniekąd tożsamości, wymaga też wyjścia od jakiegoś wydarzenia, które nie zawsze całkowicie wyraźnie się pamięta. Ten „wybór życia tam, gdzie było się martwym”, obejmuje na ogół wybaczenie sobie samemu, do którego osoba towarzysząca, jeśli uzna to za konieczne, będzie bez pośpiechu zachęcać 7.

Sam akt pogodzenia się z życiem jest aktem wolnym i dobrowolnym, poniekąd oficjalnym, zobowiązującym. Polega na wyraźnym odrzuceniu wcześniejszego wyboru śmierci, przewidzianym w procesie towarzyszenia życiu, którego przedłużeniem jest wybór cząstki nowego życia, zgodnie z otrzymaną własną tożsamością. Tego rodzaju odrzucenie jest możliwe nawet wtedy, gdy jeszcze nie „rozgryźliśmy” problemu lub gdy wewnętrzne przekonanie jeszcze nie dojrzało w pełni.

Taki akt, następujący po pierwszym etapie drogi przez życie, jest czymś więcej, znacznie więcej niż postawą psychiczną. Jest to akt o wielkim zasięgu duchowym, nawet jeśli w grę nie wchodzi (lub jeszcze nie wchodzi) wiara, a nad jego przebiegiem czuwa tylko osoba towarzysząca. Ta ostatnia dopilnuje zresztą, by pozostać dostępną i obecną w następnych tygodniach czy miesiącach, aby w miarę potrzeby nadal sprawować ów autorytet duchowy odbierany jako zachęta do pozostania wiernym temu wolnemu i „ożywiającemu” aktowi na płaszczyźnie tożsamości.

Osoba, która, poczynając od tego aktu postępuje drogą wzrostu jeśli chodzi o pogodzenie się z własnym życiem, może bowiem, i jest to wielce prawdopodobne, doświadczać pokus wycofania się. Lecz jeśli ufność dziecięca jest nienaruszona i trwała, oparta na spojrzeniu wiary, jakim osoba towarzysząca obejmuje podmiot, stopniowo pojawia się wewnętrzna pewność. Życie rozwija wtedy swą własną dynamikę, tam gdzie wcześniej była ona stłumiona.


Przypisy:

1 Philippe Madre, Zranienie życia. Odrodzić się w swej tożsamości, Wydawnictwo Księży Marianów, 2005.

2 Zob. rozdz. V tego podręcznika duchowego.

3 Nie chodzi o uzdrowienie tego, co dotyczy zranienia życia, ponieważ pomija się tutaj płaszczyznę fizyczną i psychiczną, by jaśniej ukazać problem tożsamości płciowej.

4 Na ten temat można przeczytać w: P. Madre, Bien- heureux les miséricordieux, Editions des Béatitudes 1995.

5 Autor zdaje sobie sprawę, że określenie to, zapożyczone raczej z teologii moralnej, nie może przybrać tutaj swojego znaczenia. Dlatego mówi o ufności dziecięcej jako synonimie ufności duchowej, czyli ufności dotykającej raczej wymiaru duchowego człowieka niż jego wymiaru uczuciowego, co otwiera na całkowicie oryginalną relację, wydającą własną mocą, w miarę dojrzewania, owoce życia.

6 Stąd prawomocność autorytetu duchowego, który pomaga wzrastać przez zachęcanie w prawdzie.

7 Na temat przebaczenia sobie samemu można przeczytać w: P. Madre, S’aimer soi męme, Editions des Béatitudes, 1998.

opr. aś/aś

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama