Test kozy

Dlaczego Rosja wprowadza zakazy importu produktów rolnych z Polski?

Polityka zagraniczna nowego polskiego rządu zaczęła się od konieczności pokonania bardzo wysokiej przeszkody. A w gruncie rzeczy kilku wysokich przeszkód. Pierwszą z nich postawili przed Kazimierzem Marcinkiewiczem Rosjanie. W dniu sejmowego głosowania nad nowym gabinetem dowiedzieliśmy się, że Moskwa wprowadziła zakaz importu polskiego mięsa. Kiedy nie zrobiło to dostatecznego wrażenia, od poniedziałku Rosjanie zamknęli granice dla polskich produktów roślinnych. l zaczęła się awantura.

W skali roku polski eksport żywnościowy do Rosji to około pół miliarda dolarów (w tym ponad 300 milionów to wyroby, dla których zamknięto granice). Co ważniejsze, uderzenie jest wymierzone przede wszystkim w ludzi, którzy głosowali na PiS, a po części w tych, którzy wybierali partie głosujące za rządem Kazimierza Marcinkiewicza. I wprawdzie premier oraz minister spraw zagranicznych zarzekają się, że liczą, iż nie chodzi o politykę tylko o gospodarkę, to polityczny motyw decyzji jest absolutnie oczywisty.

Manipulowanie zakazami importu żywnościowego jest zresztą w polityce światowej zjawiskiem absolutnie normalnym. Dwa miesiące temu Rosjanie zakazali importu mięsa z Litwy, a kiedy Komisja Europejska ujęła się za Litwinami, z Moskwy popłynęły groźby zamknięcia granic dla importu z całej Unii. Już wtedy można było odebrać sygnał alarmowy, gdyż Litwinom zarzucono reeksport mięsa amerykańskiego i chińskiego, a na Litwę miało to mięso docierać właśnie przez Polskę. Rosjanie nie mogą sobie pozwolić ze względu na umowy międzynarodowe na całkiem dowolne zakazy eksportu. Jeśli jednak mają na to dokumenty, to bardzo trudno jest polemizować. Tyle tylko, że zwykle zakazy są poprzedzane różnymi ostrzeżeniami, okresami przejściowymi itd. Jeśli wprowadza się je z dnia na dzień, to można być prawie pewnym, iż chodzi o powody polityczne.

Moskiewskie scenariusze

Wydaje się, że są trzy możliwe przyczyny, dla których Moskwa doprowadziła do kryzysu rolnego w kontaktach z Polską. Wszystkie te trzy przyczyny nie wykluczają się wzajemnie. Pierwsza jest czysto polityczna. Obserwując formowanie się zaplecza rządu Kazimierza Marcinkiewicza, władze rosyjskie dostrzegły, że najgłębsze różnice pomiędzy PiS a LPR i Samoobroną są w polityce zagranicznej. Prawo i Sprawiedliwość od lat podkreślało, iż potrzebna jest twarda i zdecydowana polityka zagraniczna państwa: oparcie się na strategicznym sojuszu ze Stanami Zjednoczonymi i wyraźne „nie" wobec prób zdominowania nas przez Rosję. Tymczasem partie, które poparły w parlamencie rząd PiS, głoszą sceptycyzm wobec naszego zaangażowania w sojusz z Ameryką, a tłumaczą konieczność zdecydowanego ocieplenia wobec Moskwy. Na dodatek uderzenie w eksport rolny na Wschód to straty dla rolników i mieszkańców miasteczek tzw. ściany wschodniej, a więc w miejsca, gdzie PiS i LPR (także Samoobrona) uzyskały najwyraźniejsze poparcie wyborcze. Sygnał jest jasny - jeśli wykonacie program uległości wobec Rosji, to się to wam opłaci. Jeśli nie, to wasz elektorat zapłaci za to bardzo wysoką cenę. Na dodatek rząd zderza się teraz z bardzo trudnymi decyzjami dotyczącymi pozostania naszych wojsk w Iraku i budowy wspólnej z USA tarczy antyrakietowej. A żeby było jeszcze trudniej, to w prasie międzynarodowej rozkręca się afera dotycząca przetrzymywania w Polsce „tajnych więźniów" CIA. Można się spodziewać, iż parlamentarni sojusznicy rządu Marcinkiewicza zaczną krzyczeć w niebogłosy, że wchodzimy w niepotrzebny konflikt z Rosją, a w jednocześnie zachowujemy się jak satelita USA.

Krótko mówiąc, afera z polskim eksportem rolnym do Rosji może być sygnałem, że Rosjanie usiłują grać na polskiej wewnętrznej scenie politycznej, uderzając w miękkie podbrzusze rządu, jakim jest słabość zaplecza parlamentarnego połączona z poważnymi różnicami dotyczącymi strategii politycznej.

Powód drugi to przyczyna, którą można nazwać metodą „na kozę". Stary dowcip opowiada o mądrym rabinie, do którego przyszło kłócące się młode małżeństwo. Rabin poradził

im: „Kupcie sobie kozę". „Ależ nie mamy miejsca w naszym małym mieszkaniu" - zakrzyknęli. Rabin z uporem powtórzył: „Kupcie". Po kilku tygodniach małżonkowie przyszli do niego w rozpaczy, że teraz jest już nie do wytrzymania. Rabin pozwolił im kozę sprzedać. I młodzi ludzie doszli do wniosku, że mieszkają w obszernym domu i są bardzo szczęśliwi. Taką kozą jest zakaz eksportu. Rosjanie mają do wynegocjowania z Polską podwyżkę cen gazu oraz parę innych trudnych kwestii i mogą przygotowywać się do negocjacji, eskalując spory, a potem wycofując się z nałożonych na Polskę sankcji. Zapłacimy więc więcej za gaz, ale osiągniemy sukces negocjacyjny, bo Rosjanie wycofają się z ograniczeń importu. Zaś usłużni przedstawiciele rosyjskiego lobby w Polsce wyliczą, że wprawdzie płacimy o kilkaset milionów dolarów więcej za gaz, ale te pieniądze zyskaliśmy na zniesieniu „ograniczeń" w eksporcie produktów rolnych.

Najgroźniej wygląda trzeci możliwy powód rosyjskich ograniczeń. To teoria czarnej owcy. W tym samym czasie co embargo wobec Polski Rosjanie wprowadzili zakaz eksportu prądu elektrycznego do Mołdawii, a także dopuścili się niebywałego afrontu wobec Estonii, odmawiając wydania wizy wjazdowej do Rosji ministrowi spraw zagranicznych tego kraju.

Trudno nie zauważyć, że wszystkie te rzeczy działy się w czasie, gdy w Moskwie przebywała delegacja najwyższego szczebla Unii Europejskiej, z panią komisarz Ferrero-Waldner i Javierem Solaną. Kraje UE: Polska i Estonia oraz wspierana przez Brukselę Mołdowa dostały solidnego kuksańca, (jeśli nie policzek). I nic. Delegacja unijna nie zmieniła rytmu rozmów i nie zareagowała. To zaś może oznaczać kolejny test wiązany z realizacją strategicznego celu rosyjskiej polityki, jakim jest podzielenie krajów Europy na lepszą - „starą" Unię i gorszą - „nową". Jeśli by taki podział został zaakceptowany, to cała nasza nadzieja na to, że Unia będzie wspierała politykę wschodnią Polski - szczerze mówiąc i tak wątłą - rozsypie się w gruzy.

Dyplomatyczne wagary

Nie jest przypadkiem, że test wytrzymałości nowego rządu następuje z tego kierunku i że jego materią jest polityka zagraniczna. Problematyka międzynarodowa była ledwie widocznym marginesem kampanii wyborczej i zdawała się być marginesem zainteresowania ekipy rządzącej. Tymczasem istnieją co najmniej dwa czynniki, które powinny skłonić premiera Marcinkiewicza do stwierdzenia „przede wszystkim dyplomacja". Jeden, to fakt, że jako członek Unii Europejskiej ponad połowę decyzji Rady Ministrów będziemy musieli harmonizować z dyrektywami i decyzjami Brukseli. Drugi wynika z narastającego sporu wewnętrznego pomiędzy trzema partiami: euroentuzjastyczną, moskiewską i atlantycką. Sam PiS jednoznacznie przypisany był do partii atlantyckiej. Tak się jednak złożyło, że w Sejmie poparła rząd grupa posłów kojarzonych z partią rosyjską, zaś kierownictwo wszelkich instytucji uprawiających politykę zagraniczną znalazło się w rękach euroentuzjastów. Premier znalazł się w sytuacji „zderzaka" pomiędzy opcjami, które bardzo trudno pogodzić. Sposób rozwiązania kryzysu rosyjskiego może być więc czymś znacznie ważniejszym, niż załatwienie sprawy mięsa i produktów zbożowych. Może on określić możliwości skutecznego działania rządu w najbliższych kilku latach. Dyplomatyczne wagary premiera nie wchodzą w rachubę. Rząd, deklarujący, iż jego priorytetem są sprawy wewnętrzne, od pierwszego dnia urzędowania będzie zmuszony do stawiania jako priorytetu problematyki międzynarodowej.

Autor był dyrektorem Ośrodka Studiów Międzynarodowych Senatu, w latach 1997-2001 podsekretarz stanu i główny doradca premiera ds. zagranicznych, obecnie komentator międzynarodowy tygodnika „Wprost".

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama