Lekcja do odrobienia

Lekcja, jaka płynie z USA jest oczywista: nie można opierać polityki odnoszącej się do najważniejszych wartości dotyczących życia ludzkiego tylko na partyjnym elektoracie

Pisząc artykuł wstępny w minionym tygodniu, nie zwróciłem uwagi na jedną jeszcze rzecz, która jest na tyle istotna, że warto do niej powrócić. Przypomnę, że było o odchodzącym Donaldzie Trumpie i Joe Bidenie obejmującym władzę w USA. Nowy prezydent bardzo szybko po złożeniu przysięgi podpisał dokumenty, które zmieniły bieg nadany wielu sprawom przez jego poprzednika. Między innymi USA powróciły do pakietu klimatycznego z Paryża, odnowiły zerwane relacje z WHO, wtrzymały budowę muru na granicy z Meksykiem. Zmianie uległa niestety także polityka związana z obroną życia dzieci nienarodzonych: na nowo popłynęły miliony do klinik aborcyjnych.

Rzecz, na którą warto zwrócić uwagę, w tym co się wydarzyło w USA, to tempo zmian. Wystarczył jeden dzień urzędowania Joe Bidena, aby radykalnie odmienić bieg historii. Bo trudno przecenić skalę konsekwencji, jakie popłyną z powodu tych decyzji.

Lekcja, jaka płynie ze Stanów Zjednoczonych, jest oczywista: nie można opierać polityki odnoszącej się do najważniejszych wartości dotyczących życia ludzkiego na partyjnym elektoracie. Nie można obrony życia i godności ludzi, zresztą nie tylko w kontekście nienarodzonych, na tyle związać z jakimś projektem politycznym, że każdy, kto będzie się od tego projektu dystansował, automatycznie wykluczy się z grupy obrońców życia. Mówiąc inaczej, nie można forsować zmian prawnych dotyczących tak ważnych spraw dla ludzkiego życia, tylko opierając się na chwilowej przewadze jakiejś politycznej opcji. Bo jeśli tak właśnie się zrobi, efektem będzie radykalna zmiana prawa przy zwycięstwie opcji przeciwnej. Właśnie z tym mieliśmy i aktualnie mamy do czynienia w USA. Scenariusz jest jasny i niestety powtarzalny: najpierw nastąpiła bardzo silna polaryzacja stron politycznych, następnie propaganda polityczna przypisała program obrony życia jednej ze stron sporu, aby w trzecim etapie podzielić naród na pół: albo jesteś z nami, a więc po stronie życia, albo po stronie przeciwnej i wówczas przykładasz się do śmierci niewinnych.

Episkopat amerykański, o czym już nieraz była mowa na łamach „Przewodnika”, zachował w tym kontekście zdrową równowagę, kierując się zasadami nauki społecznej i bardzo jasno prezentując Amerykanom jej priorytety. Z jednej strony wspierał działania Trumpa, kiedy ten walczył o obronę życia nienarodzonych, ale zarazem jasno wytykał mu na przykład  nieludzką politykę migracyjną czy przywrócenie wykonywania kary śmierci na mocy prawa federalnego. Zarazem jednak biskupi proponowali drogę, na której liczyć się będą ponadczasowe i nienegocjowalne wartości, a nie przynależność partyjna. Wokół nich episkopat amerykański próbował budować społeczny konsensus, który pozwoliłby na osiąganie coraz większego dobra w zakresie ochrony życia oraz kształtowanie prawa, które miałoby siłę przetrwać zmieniające się rządy. Oczywiście USA to nie jest państwo, w którym katolicy stanowią większość. Oddziaływanie Kościoła katolickiego nie jest tak duże, aby ten głos rzeczywiście mógł zadecydować o tym, jak się sprawy potoczyły. Trzeba jednak przyznać, że niezależnie od realnego autorytetu w społeczeństwie amerykańskim katolickich biskupów, ci jasno pokazali, na czym polega propozycja chrześcijan, aby budować lepszy, ludzki świat.

Można by ją streścić w dwóch punktach: po pierwsze — prawo zawsze powinno być stanowione ze względu na dobro człowieka i dobro wspólne, a nie ze względu na czyjeś poglądy religijne czy polityczne; drugie wynika z pierwszego — o tym, że prawo należy uznać za dobre, decydować powinny argumenty wynikające z poprawnie rozumianego dobra człowieka i jego godności, a nie z poglądów aktualnie zdobytej większości w parlamencie. Dlatego niebezpieczne i wpływające na nietrwałość prawa jest powoływanie się na poglądy suwerena. Suweren raz wybierze po lewej, a raz po prawej stronie. Czy ten, kto przejmie władzę po rządach strony prawej, będzie mógł dokonać zmiany prawa zakazującego aborcji, ponieważ odwoła się do wyników wyborów, czyli poparcia suwerena? Czy de facto nie ma miejsca to właśnie niebezpieczne żonglowanie życiem między Trumpem i Bidenem, kiedy obaj powołują się na to, czego oczekuje od nich suweren?

Ktoś może słusznie zapytać, gdzie są w tym wszystkim przekonania religijne? Czy polityk ma udawać, że nie jest katolikiem? Albo nie stosować zasad etycznych wypływających z Ewangelii w życiu publicznym? Oczywiście, że przekonania religijne mają znaczenie, ale tam, gdzie kształtują one sumienia polityków i wyborców. Bycie dobrym politykiem to bycie człowiekiem prawego sumienia, niezależnie od poglądów politycznych czy religijnych. Natomiast na pewno ma znaczenie fakt, że Ewangelia te sumienia kształtuje najpełniej, bo najpełniej objawia prawdę o tym, kim naprawdę człowiek jest i na czym polega jego dobro.

To wszystko wydaje się pozornie dość skomplikowane, a w rzeczywistości jest bardzo proste. Obecność katolików w społeczeństwach pluralistycznych ma dwa wymiary: ochrona godności człowieka i dobra wspólnego oraz świadczenie o wierze w Jezusa Chrystusa. Pierwszy wymiar jest czysto świecki, choć swoimi korzeniami sięga Ewangelii. Drugi jest wyraźnie religijny, choć ma wpływ na sumienia ludzi. Państwo prawa buduje się, opierając na tym pierwszym wymiarze. Ten drugi powinien mieć w tym państwie przestrzeń wolności, a nawet znajdować w państwie życzliwe wsparcie przy zachowaniu autonomii. Religia ma jednak spełniać przede wszystkim rolę budowania kultury chrześcijańskiej. Także z nadzieją, że ukształtowane w tej kulturze społeczeństwo będzie nie tylko religijne, ale także bardziej ludzkie, i że będzie to w jakiejś mierze wpływać także na osoby z Kościołem niezwiązane.

Rozpisuję się tak obszernie w tej kwestii, bo widzę, jak bardzo właśnie ta droga jest drogą słuszną. Czy idąc nią, rozwiążą się wszystkie problemy, szczególnie te związane z obroną życia? Na pewno nie. Relacje społeczne są dużo bardziej złożone. Jest to jednak droga możliwie najlepsza, aby także w Polsce nie przeżywać w przyszłości tego, co widzimy obecnie w USA: była polityka broniąca życia nienarodzonych, ale wystarczyły wybory, aby sytuacja zmieniła się radykalnie. Tę amerykańską lekcję musimy odrobić w naszej ojczyźnie, bo już teraz widać przebłyski nieszczęśliwej zmiany, jaka może się dokonać przy kolejnej zmianie władzy. Związanie tematyki obrony życia z jednym środowiskiem politycznym i uzasadnianie go przekonaniami religijnymi zamiast szukania możliwie najszerszego konsensusu społecznego w oparciu o nienegocjowalne i niepodlegające referendum wartości dotyczące ludzkiej godności jest brakiem odrobienia tej lekcji.

Ks. Mirosław Tykfer, redaktor naczelny „Przewodnika Katolickiego”

opr. mg/mg

>
« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama