Nieusuwalny kod polskości

Próby forsowania w świadomości społecznej odwrócenia się od naszej tradycji narodowej jako "wyrazu nowoczesności" muszą spotkać się z reakcją odwrotną - i już się spotykają

Próbuje się Polakom wmówić, że powinniśmy odwrócić się od naszej tradycji narodowej, która ma być jakoby jednym wielkim pasmem utrapień i wstydu. A gdy już odrzucimy „ciemnogród” tradycji chrześcijańskiej, a zwłaszcza nasz katolicyzm „nieotwarty”, to wtedy będziemy mogli stać się tak nowocześni jak reszta Europy. To rozumowanie jest nie tylko błędne, ale także wytworzyło nieoczekiwaną dla jego zwolenników reakcję. Nazywam to wynurzaniem się Archipelagu Polskości — tysięcy oddolnych inicjatyw patriotycznych

Od powstańca styczniowego do „młodego, wykształconego z dużego miasta” — czy tak w wielkim skrócie wygląda ewolucja polskiego patriotyzmu?

Dla socjologa patriotyzm to zespół idei, który otrzymuje paliwo w pewnych sytuacjach historycznych, ale w innych okolicznościach może mu tego paliwa najzwyczajniej w świecie zabraknąć. Ludzie przyjmują postawy patriotyczne z dwóch głównych powodów. Pierwszy to przekazywanie patriotyzmu w rodzinie z pokolenia na pokolenie, niejako „wysysanie go z mlekiem matki”. Poczynając od wierszyka „Kto ty jesteś? Polak mały”, ludzie mają wytworzone pewne nawyki reagowania na sytuacje społeczne oraz sposób interpretowania świata — z perspektywy właśnie Ojczyzny, jej potrzeb i interesów. Ponieważ jednak te nawyki w konfrontacji z ciśnieniem rzeczywistości bywają osłabiane, dlatego też występuje jeszcze drugie źródło patriotyzmu w postaci tego, co socjologowie nazywają mechanizmami kontroli społecznej.

Na czym polega owa kontrola?

Przykładowo, jeżeli młodzi ludzie zgłaszali się na ochotnika do wojska w sytuacji zagrożenia militarnego kraju, to ci, którzy tego nie robili, czuli się nieswojo, tracili reputację w oczach kobiet i reszty społeczeństwa, byli postrzegani jako niemęscy, jako osoby tchórzliwe. Taki mechanizm odfiltrowywał i negatywnie sankcjonował postawy ludzi obojętnych wobec spraw swojej Ojczyzny. Tymczasem po dekadach komunizmu, po szoku naszej transformacji ustrojowej i przejściu do społeczeństwa konsumpcyjnego ten mechanizm osłabił się na obu polach.

Coś się zacięło?

Sporo mówią nam preferencje polityczne, gdy uwzględnimy geografię Polski. Okazuje się, że środowiska najpierw SLD-owskie, a w ostatnich latach także te związane z Platformą Obywatelską, mają najwyższe poparcie w województwach, które leżą na ziemiach uzyskanych po II wojnie światowej, a znacznie niższe np. w rejonie podkarpackim. Zazwyczaj w tym kontekście wskazuje się, że tam, gdzie więzi społeczne były okrzepłe, a w rodzinach przekazywano wzorce kultury narodowej, to partie, które w swoim działaniu nie kładą nacisku na troskę o Ojczyznę, mają znacznie mniejsze poparcie. Natomiast tam, gdzie ludzie zostali wrzuceni w nieznane otoczenie, gdzie więzi społeczne są płytkie lub wręcz porozrywane, gdzie nie ma zakorzenienia i zakotwiczenia w tradycji, tam osłabł również patriotyczny przekaz.

Ale teoretycznie wszędzie powinna przecież zadziałać wspomniana kontrola społeczna?

Tutaj dochodzą jeszcze czynniki ekonomiczne i polityczne. Bo pomimo że nie tak mała część naszego społeczeństwa żyje w nędzy, to znacznie więcej Polaków funkcjonuje w warunkach dostatku. Co więcej, jest to dostatek historycznie bezprecedensowy. Nie zapominajmy także, że od dekad nie mieliśmy do czynienia w naszej części kontynentu z międzynarodowymi konfliktami militarnymi.  Presja społeczna istotnie osłabła również dlatego, że system jest pluralistyczny i dynamiczny — oznacza to, że jednostka nieakceptowana w jakiejś zbiorowości może się przenieść do innej zbiorowości, do innej części kraju albo nawet zupełnie wyemigrować. I często bez większego kłopotu znaleźć pracę, zapewnić sobie byt bez konieczności bycia identyfikowanym, rozpoznawanym jako „swój”, jako członek pewnej wspólnoty. A zatem dwa, wcześniej historycznie uformowane, mechanizmy generujące patriotyzm osłabły.

I to wystarczyło?

Na to nakłada się jeszcze gra wpływowych środowisk opiniotwórczych i grup interesu, np. tych skupionych wokół „Gazety Wyborczej”. W mojej ocenie środowiska te zachowują się tak, jakby korzystne dla nich było, że postawy patriotyczne słabną, zanikają albo są spychane na zupełny margines, do jakiegoś cywilizacyjnego zoo. Na przykład do stref określanych mianem pseudokibiców.

Tak, ten tytuł prasowy musiał tutaj prędzej czy później paść.

Nietrudno zauważyć, iż „GW” atakuje chrześcijaństwo i polski Kościół katolicki, który jest depozytariuszem naszej tradycji patriotycznej. By zrozumieć strategie „GW”, warto ponownie przeczytać ważną, zbyt słabo nagłośnioną, książkę prof. Grzegorza Kucharczyka Strachy z Gazety (wydaną przez Frondę). To, co środowiska liberalno-kosmopolityczne oferują Polsce, prof. Zdzisław Krasnodębski nazwał projektem modernizacji przez depolonizację. Dodałbym, że jest to wizja modernizacji przez dechrystianizację. Próbuje się bowiem Polakom wmówić, że powinniśmy odwrócić się od naszej tradycji narodowej, która ma być jakoby jednym wielkim pasmem utrapień i wstydu. A gdy już odrzucimy „ciemnogród” tradycji chrześcijańskiej, a zwłaszcza nasz katolicyzm „nieotwarty”, to wtedy będziemy się mogli szybko modernizować i stać tak nowocześni jak reszta Europy. Ale to rozumowanie jest nie tylko socjologicznie błędne, ale także wytworzyło pewną nieoczekiwaną dla jego zwolenników społeczną reakcję.

Myśli Pan o „patriotyzmie oddolnym”?

Tak. Nazywam to wynurzaniem się Archipelagu Polskości — tysięcy inicjatyw patriotycznych — z bagna bylejakości i obojętności. Otóż, niezależnie od tego, że nasz patriotyzm został osłabiony w wielu regionach i środowiskach, to w wielu innych poprzez przekaz rodzinny i kulturowy — nawet w wariantach tak kontrowersyjnych jak środowiska kibicowskie — pozostaje nadal dość silny. Nie da się go całkowicie wyeliminować ze świadomości zbiorowej. A ludzie sięgają po aktywność obywatelską, gdy widzą, że coś, co jest ważną częścią ich tożsamości, jest przedstawiane jako rzecz paskudna i „obciachowa”.

Typowa reakcja obronna?

Oczywiście, tzw. drugi obieg mediów nie rozwinąłby się w ostatnich latach, a szczególnie po tragedii smoleńskiej, w takiej skali, gdyby wielu z nas nie miało poczucia, że atak na kod polskości to atak na naszą godność. Ludzie bronią swojego poczucia tożsamości i wartości polskiej historii. To jest reakcja na ponawiane stosowanie wobec społeczeństwa pedagogiki winy, na domaganie się nieustannego przepraszania za to, że jesteśmy Polakami.

Albo pedagogiki obśmiewania, by wymienić tylko pamiętną flagę w psiej kupie...

Na tę kwestię warto spojrzeć dwupoziomowo. Wszystkie społeczeństwa, mają swoich kontestatorów, buntowników czy obrazoburców; samo to nie jest niczym nadzwyczajnym, bo nie wszyscy muszą rozumieć, że są częścią dziedzictwa powstańców warszawskich i społeczników, którzy prowadzili pracę organiczną pod zaborami. Powstaje jednak pytanie: kto i w jaki sposób wzmacnia i nadaje rezonans tym „kupo-twórcom”? Bo wystarczy, że „artystka” ma pomysł zawieszenia obrazu męskich genitaliów na krzyżu, aby pojawiała się w mediach, była w nich lansowana. Sądzę, że takie działania są — mając pewną spontaniczną dynamikę — inspirowane właśnie przez środowiska, które wywierając wpływ na naszą świadomość, nie czują się częścią polskiej historii i tradycji. W tym kontekście owi buntownicy to w istocie jedynie marionetki pewnego szerszego projektu kulturowego, którego celem jest budowa Europy federacyjnej i zdechrystianizowanej.

I stąd też ta swoista moda na antypatriotyzm wśród części młodych Polaków?

To jest efekt wpompowywania przez ostatnich 25 lat w świadomość, nie tylko młodego pokolenia, ale całego społeczeństwa, chaosu normatywnego, braku spójnych norm i wartości. Przejście w 1989 r. od PRL-u do wolnej Polski nie zostało odznaczone, odtańczone żadnymi rytuałami przejścia — ludzie nie mieli poczucia, że zamykają za sobą przestrzeń komunistycznego pozoru i łajdactwa. Trudno zresztą mieć to poczucie, skoro nie przeprowadzono lustracji i dekomunizacji we właściwym czasie i skali. Społeczeństwo widziało, że ci, którzy zawdzięczali karierę donosicielstwu w PRL lub uniżoności w wysługiwaniu się namiestnikom Moskwy, dalej mieli pole do robienia karier. Co więcej, przestrzeń symboliczną III RP próbowano ułożyć tak, aby beneficjenci dawnego systemu nie odczuli jakiegoś moralnego dyskomfortu i nie musieli chodzić z opuszczonymi głowami.

„Drugi obieg” ma szanse zmienić to nasze zainfekowane myślenie?

Mam wrażenie, że coraz większa część Polaków już widzi, na czym polega ów atak na kod polskości. Natomiast nie jest jeszcze dostatecznie rozpowszechniona świadomość tego, że naród pozbawiony swojej godności i zdolności do obrony wartości symbolicznych, wspólnotowych, ma zawężone możliwości zabiegania o swoje interesy, o rację stanu. Niemal każde pragmatyczne podejście musi mieć podglebie ufundowane na wartościach, które wykraczają poza bieżące tu-i-teraz. Mądrze redefiniowane zasoby tradycji, chrześcijaństwa, wspólnotowości, mogą być istotnym elementem wspomagającym współczesną grę biznesową i polityczną.

Pańska definicja patriotyzmu — taka „na dziś”?

Sformułowałbym to inaczej: jeśli patriota ma obowiązki polskie, to jakie obowiązki są w dzisiejszej sytuacji priorytetowe? Obecnie miernikiem patriotyzmu jest stosunek do tragedii smoleńskiej. I nie chodzi o to, że jeśli wierzysz w zamach, to jesteś patriotą, a jeśli ufasz w raport komisji Millera, to jesteś zdrajcą. Rzecz w tym, że państwo polskie okazało się niezdolne do spokojnego, rzeczowego wyjaśniania tego tragicznego wydarzenia. A to wyraźna oznaka, że w trzeciej dekadzie nowego ładu mamy państwo niebezpiecznie chore. I patriota musi się do tej choroby — której brutalnym i dramatycznym symptomem jest tragedia smoleńska — w jakiś sposób odnieść.

A w praktyce?

Nie pozwolić, żeby problem tragedii smoleńskiej — czyli kondycji polskiego państwa — został rozmazany w szumie, w jazgocie informacyjnym i w próbach ośmieszania. Jest to szczególnie ważne w sytuacji, gdy Polacy — a pokazały to badania — w ostatnich latach coraz mniej rozmawiają o polityce. Dzisiaj patriota przeciwstawia się odpolitycznianiu Polaków. Bo odpolitycznianie Polaków to jest pozbawienie nas zdolności rozumienia sytuacji, zdolności rozumienia zagrożeń i zdolności do przeciwdziałania. Zatem dzisiejszy patriota uczy się nowoczesnych technik komunikacji, żeby umieć rozmawiać z tymi, których zmanipulowano tak, że jedni uwierzyli w wymyślone stereotypy, a drudzy w reakcji na zgiełk informacyjny wyłączyli się z zainteresowania sprawami publicznymi. Patriota ma przywrócić Polsce i polskości swoich rodaków do rozmowy o polityce, ocalić w nich zdolność krytycznego myślenia.

To zadanie na 2018 rok, czyli obchody stulecia niepodległości Polski?

Powinniśmy przygotować się do tej rocznicy tak, żeby Polacy się mądrze upolitycznili, żeby interesowali się losami swojego kraju, by trudniej było nimi manipulować. Żeby w roku 2018 nie było sytuacji, w której ludzie o wątpliwych życiorysach mają decydujący głos w sprawach państwa. Wspomniany już przeze mnie prof. Krasnodębski powiedział kiedyś, że znaczna część establishmentu III RP nie mogła znieść faktu, że w osobie Lecha Kaczyńskiego prezydentem został porządny człowiek — pierwsza w Polsce głowa państwa od 1989 r., która nie była zarejestrowana jako tajny współpracownik komunistycznych służb. Nie możemy sobie pozwolić, żebyśmy w odniesieniu do kolejnych kandydatur nie wiedzieli, kto ma na nich haki i od kogo są uzależnieni (nie tylko agenturalnie, ale także np. biznesowo). I dotyczy to wszystkich rządzących naszym krajem — teraz i w przyszłości. Jeśli więc mamy się w jakiś sposób przygotować do obchodów 2018 r., to m.in. właśnie tak. Musimy w procesie otwartej debaty nauczyć się samodzielnie oddzielać ziarno od plew.   

 

Andrzej Zybertowicz — polski socjolog, doktor habilitowany, profesor Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, kierownik Zakładu Interesów Grupowych Instytutu Socjologii UMK. Założyciel i kierownik Podyplomowego Studium Socjologii Bezpieczeństwa Wewnętrznego przy Instytucie Socjologii UMK. W latach 2006—2007 był doradcą Komisji Weryfikacyjnej Wojskowych Służb Informacyjnych. Od lipca do listopada 2007 był głównym doradcą ds. bezpieczeństwa państwa premiera Jarosława Kaczyńskiego. Od 1 stycznia 2008 do 10 kwietnia 2010 r. był doradcą ds. bezpieczeństwa państwa prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego. Autor licznych publikacji na temat socjologii wiedzy, transformacji ustrojowej oraz „zakulisowych” wymiarów życia społecznego (w tym roli tajnych służb).

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama