Przyjaźń ponad przepaścią

Społeczeństwo bardzo się podzieliło. Nawet w rodzinach nie wszyscy potrafią ze sobą rozmawiać. A internet niestety nie służy dialogowi - wręcz pogłębia istniejące podziały

Internet, który ma służyć komunikacji, staje się narzędziem agresji i powodem oddalania się ludzi od siebie.

Mój ojciec miał przyjaciela jeszcze z czasów przedwojennych. Razem dorastali w niewielkiej miejscowości na Pomorzu. Razem byli harcerzami. Nawet podczas niemieckiej okupacji przez jakiś czas razem byli w obozie koncentracyjnym Stutthof. Po wojnie ich drogi się rozeszły. Mój ojciec został w 1948 r. aresztowany przez władze komunistyczne pod zarzutem szpiegostwa na rzecz Stanów Zjednoczonych, a w uzasadnieniu wyroku sądowego jako żołnierzowi Armii Krajowej napisano, że z uwagi na duże doświadczenie z okresu okupacji jest niebezpieczny w okresie odbudowy państwa ludowego. Ojciec podczas wojny służył w wywiadzie zagranicznym AK. Jego przyjaciel po wojnie zapisał się do komunistycznej partii; trudno powiedzieć, czy z autentycznego przekonania, czy też aby robić karierę i wygodniej żyć. Co ciekawe, po wyjściu mojego ojca z więzienia w 1956 r. ich przyjaźń była kontynuowana. Mimo iż nie byliśmy rodziną, razem z siostrą nazywaliśmy przyjaciela naszego ojca wujkiem. Choć dużo różniło ojca z wujkiem, to często się spotykali i spędzali razem dużo czasu. A to na rozmowach, a to na wspólnym kibicowaniu naszym sportowcom oraz na uroczystościach rodzinnych. Sprawy społeczno-polityczne były dla nas bardzo istotne. W rodzinie wszyscy negatywnie ocenialiśmy komunistyczne władze. Żyliśmy informacjami pochodzącymi z zachodnich rozgłośni radiowych, z prasy i książek drugiego obiegu. Towarzyszyła nam nadzieja — chwilami wydawało się wbrew nadziei — że coś się wydarzy i system totalitarny upadnie. A przyjaźń trwała mimo wszystko... Różnice nie tworzyły niepokonalnych przepaści. I nie chodziło o to, aby uznać wszystkie poglądy za równie prawdziwe i dobre — byłoby to zakłamaniem rzeczywistości.

Przypominam sobie tę historię w kontekście różnych zjawisk, które obecnie w Polsce przeżywamy. Społeczeństwo bardzo się podzieliło. Nawet w rodzinach nie wszyscy potrafią ze sobą rozmawiać. Podziały dotyczą spraw politycznych, ekonomicznych, związanych z koronawirusem i tematami z nim pokrewnymi, takimi jak szczepionki, maseczki czy ewentualne covidowe paszporty. Rozdźwięk dotyczy także spraw wiary, moralności i roli Kościoła w życiu społecznym. Najbardziej jednak podziały te są widoczne na portalach społecznościowych w internecie. Pomijam tu generowany z premedytacją hejt, mający na celu atomizację społeczeństwa i, jak się wydaje, przemianę kultury chrześcijańskiej w neomarksistowską. Internet, który ma służyć komunikacji, staje się narzędziem agresji i powodem oddalania się ludzi od siebie. Kilka lat temu doświadczyłem przeniesienia relacji ze świata wirtualnego do realnego. Otóż miałem trudne relacje z pewnym internautą. Po wielu wymianach zdań w świecie wirtualnym spotkaliśmy się podczas pewnej konferencji naukowej. Obaj byliśmy prelegentami. Jak wynikło z późniejszej rozmowy, zastanawialiśmy się przed spotkaniem, jakie będą nasze reakcje podczas bezpośredniego kontaktu. Okazało się, że w świecie realnym potrzebujemy niewiele czasu, aby stać się kolegami. Skutkiem było też pozytywne przeobrażanie relacji wirtualnej. W bezpośrednim spotkaniu trzeba człowiekowi spojrzeć w twarz. Nie można być anonimowym, schowanym za nickiem i awatarem. I dlatego warto budować relacje przede wszystkim poza cyfrowym kontynentem.

A wracając do przyjaciela mojego ojca — wiem, że planował po przejściu na emeryturę pojechać na Jasną Górę, aby przystąpić do spowiedzi oraz pojednać się z Bogiem i Kościołem. Nie zdążył. Zmarł na zawał. Polecam go Bożemu Miłosierdziu i mam nadzieję, że mimo wszystko razem z moim ojcem nadal prowadzą przyjacielski dialog po drugiej stronie życia.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama