Bieda po polsku - jak łatwo spaść na dno egzystencji

Jest jedno miejsce, gdzie łatwo można zobaczyć "sukcesy III RP" po 25 latach wolności. Tam przychodzą ludzie, którzy nie z własnej winy znaleźli się na dnie egzystencji

Bieda po polsku - jak łatwo spaść na dno egzystencji

Jest jedno miejsce, gdzie można zobaczyć wszystkie rzekome „sukcesy” III RP po „25 latach wolności”. To skupy złomu i makulatury. I chociaż zdecydowana większość jej klientów to nałogowi alkoholicy, to coraz większy odsetek, dochodzący już do jednej trzeciej klientów to ci, którzy przez całe życie ciężko pracowali i z różnych przyczyn, ale nie z własnej winy znaleźli się na samym dnie biedy. I którym w żaden sposób nie pomogły żadne instytucje państwowe.

Miejsce ludzi wykluczonych

Na skupach złomu, jak nigdzie indziej widać życia ludzi najuboższych i wykluczonych. Bezdomnych, alkoholików, ale także tych, którzy z nałogami nic wspólnego nie mają. W przypadku tych ostatnich zdecydował zły los, choroba, albo wypadek. Żyją nie poniżej minimum socjalnego, ale poniżej egzystencji biologicznej.

Za ile można przeżyć...?

Kilogram makulatury to 22 grosze karton, 32 książki i gazety. Złom drobny to 50 groszy, gruby - około 60 groszy. Łatwo policzyć ile ktoś musi codziennie przynieść, żeby zarobić na bochenek chleba — mówi Andrzej Jarczyński, który od kilku lat pracuje na skupach złomu.

Pani Józefa ma 89 lat, ale porusza się niczym żwawa 70-latka. Na skupie jest 3-4 razy dziennie. Za każdym razem przynosi aluminiowe puszki po piwie, jakiś znaleziony kawałek blachy, czy żelaza. Zarabia na tym za każdym razem od 10 do 20 zł, czyli od 40 do 100 zł dziennie. - Emeryturki mam 1200 zł. Jak zapłacę mieszkanie i kupię leki to zostaje mi niecałe 100 zł na życie. Więc muszę chodzić, najgorzej jest po dniu wracać i wchodzić na trzecie piętro po schodach. Młodzi człowiekowi nie pomogą, a jak pomogą to tylko patrzą, żeby im zapłacić. Zresztą nie raz, jak wychodziłam ze skupu to mnie okradli. Ciężko się żyje, a pani Śmierć jeszcze nie chce po człowieka przyjść, chociaż już powinna — mówi.

Sprzedany przez własną córkę

Pan Janusz ma 60 lat i jest wdowcem. Swoje mieszkanie przepisał na córkę, a ta je sprzedała przed swoim wyjazdem do Anglii, wraz z ojcem. Utrzymuje się z niewielkiej renty i mieszka w schronisku dla bezdomnych. Na złomie pojawia się codziennie - trochę żelaza, trochę makulatury.

Bez pracy bez chleba

Adam ma 43 lata. Dwa lata temu miał poważny wypadek na budowie. Miał zmiażdżoną dłoń i poważny uraz kręgosłupa. Na budowę już nie wróci. Jest sam — po wypadku żona się z nim rozwiodła i wyprowadziła. Utrzymuje się jedynie z niewielkiej renty, w granicach 600 zł. Jak sam mówi na nic nie starcza. Ani na opłaty, ani na jedzenie, ani na leki. Ma ogromne problemy z poruszaniem się, ale musi to chodzi. I szuka: puszek, złomu, makulatury, butelek. - Nie jestem menelem, nie piję, ale nigdzie pracy nie dostanę. O takich jak ja państwo zapomniało, najlepiej, żebyśmy zdechli pod płotem — mówi z goryczą.

Bezrobotny bezdomny wyrzucony

Andrzej ma 59 lat. Po tym, jak stracił pracę po likwidacji zakładu, żona wniosła o rozwód i wyrzuciła go z domu. Rok był bezdomny. Spał po parkach, noclegowniach, dworcach. Nigdy nie pił. Jego jedynym źródłem utrzymania jest zbieranie złomu i makulatury. Jak sam mówi, długo zastanawiał się nad samobójstwem. Ostatnio ulitował się nad nim sąsiad i za niewielkie pieniądze podnajął mu u siebie pokoik. Ale pracy nadal nie może znaleźć, zbiera zatem, co się da i przynosi na skup. Ostatnio znalazł dwa stare telewizory kineskopowe. Po rozebraniu było prawie pół kilo miedzi, czyli 10 złotych.

Na codzienny chleb

Pani Stefania — 49 lat. Straciła pracę, bo zlikwidowali jej zakład. Nie ma wyrobionych lat, więc żadne świadczenia jej nie przysługują. Mąż jest na rencie. Chodzi codziennie. - Rzadko kiedy ma złom — mówi Andrzej Jarczyński - ale dzień w dzień przynosi ze 20 kg makulatury. To 5-6 złotych. Jak sama mówi: „Akurat, żeby kupić chleb i ziemniaki, smaku mięsa już od dawna nie pamiętam”.

Od domu dziecka do bezdomności z dzieckiem

19 — letnia Joanna półtora roku temu wyszła z domu dziecka. Mieszkanie jej nie przysługiwało. Trzy miesiące później zaszła w ciążę z chłopakiem, który ją zostawił, gdy dowiedział się, że jest brzemienna. Teraz ma prawie półroczne dziecko, a ponieważ nie miała gdzie mieszkać, więc pomieszkuje z kilkoma bezdomnymi w opuszczonym domu. Sama nie pije, ale o jej towarzystwie nie można tego powiedzieć. Na złomowisku jest codziennie. Parę kilo makulatury, jakiś drobny złom. Najbardziej boi się, że opieka zabierze jej dziecko. Dlatego nigdzie nie szuka pomocy. Jak mówi, przejadła jej się „opieka” tego państwa w domu dziecka i nie chce tego dla swojego syna. Nawet mieszkanie z menelami uważa za lepsze od państwowego „bidula”.

Emerycka bezdomność

Pan Józef dostał siedem miesięcy temu świadczenia emerytalne. Po ponad 40 latach fizycznej pracy na budowach - łącznie trochę poniżej 1000 zł. Nie wystarczało nawet na opłaty za mieszkanie, a co dopiero na jedzenie i leki. Po trzech miesiącach narósł mu dług w spółdzielni, która go eksmitowała na bruk. Mieszkanie wzięła córka członka zarządu spółdzielni. On za to tuła się bezdomny. Poszedł do Opieki Społecznej. Chciał mieszkanie socjalne. Instytucja odpowiedzialna za pomoc ludziom stwierdziła, że nie może dostać mieszkania socjalnego, bo z takich pieniędzy go nie utrzyma.

To możesz także być ty...

Wszystkich bohaterów łączy jedno — chociaż nigdy nie pili alkoholu, ani nie byli od niego uzależnieni, to i tak życie zepchnęło ich do roli złomiarzy, a nikt odpowiedzialny za opiekę społeczną się nimi nie przejmuje, ponieważ przeważnie mają jeszcze na tak głęboko zakorzenione poczucie godności, że o nic nie będą się prosić. Codziennie walczą, żeby mieć chociaż pozory normalnego życia. Zapłacić opłaty, by nie stracić mieszkania i mieć cokolwiek, żeby do garnka włożyć. Wstydzą się tylko jednego — swojej biedy.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama