Nawet zupa jest za droga

Kryzys ekonomiczny dopiero się zacznie - twierdzą ekonomiści

Kryzys ekonomiczny dopiero się zacznie — twierdzą ekonomiści. Zubożenie Polaków widać chociażby w lombardach, gdzie zastawiane są biżuteria, sprzęt elektroniczny, dzieła sztuki, a nawet samochody czy nieruchomości. Sporo osób już po nie nie wraca. Częściej też wchodzimy do małych sieciowych sklepów, bo tam podstawowe produkty można czasem kupić nieco taniej. Placówki te notują znaczny wzrost obrotów (w czerwcu o przeszło 13 proc.). Rzadziej za to zaopatrujemy się w sklepach osiedlowych. Powód? Mamy coraz mniej pieniędzy. Jak to się dzieje, że w tym samym czasie, gdy miliony osób szuka jakiegokolwiek zatrudnienia, a warunki bytowe powodują staczanie się w hierarchii społecznej na zupełne dno, wiele osób ma się coraz lepiej?

Skrajna bieda jak sęp dopada coraz większą liczbę Polaków. Aż 6,7 proc. gospodarstw domowych egzystuje za mniej niż 1370 zł miesięcznie (na cztery osoby). Na koniec ubiegłego roku odsetek ten wzrósł o 1 punkt procentowy w stosunku do roku 2010 (dane GUS). Zatem w najcięższej sytuacji materialnej znalazło się już 2,5 mln Polaków. Tymczasem ekonomiści niemal zgodnie ostrzegają, że najgorsze dopiero przed nami. Jeszcze w tym miesiącu, gdy zakończą się prace sezonowe, wzrośnie bezrobocie. Na koniec grudnia być może nawet co siódmy dorosły Polak będzie skazany na emigrację zarobkową albo życie z zasiłku socjalnego. Symptomy nadchodzącego bezrobocia obserwowaliśmy w sezonie letnim. Zwykle odsetek niezatrudnionych lekko spadał na okres od maja do września. W tym roku trend ten jest ledwo zauważalny. W lipcu bezrobocie wynosiło 12,3 proc. Jak podaje GUS, stopa bezrobocia w czerwcu br. wyniosła 12,4 proc., wobec 12,6 proc. w maju. Przed rokiem w analogicznym okresie było to 11,9 oraz 12,4 proc., a więc różnica wynikająca z podjęcia prac sezonowych wynosiła 0,5 proc. W tym roku zmiana (przy wyższym bezrobociu) wyniosła zaledwie 0,2 proc.

Warto także wziąć pod uwagę, że dane te dotyczą całego kraju. Są jednak regiony, gdzie praca jest towarem tak dostępnym, jak woda na Saharze. Regionem o największej stopie bezrobocia jest południowa część Mazowsza — notabene najbogatszego województwa w Polsce. W powiecie szydłowieckim stałej pracy nie ma blisko 40 proc. mieszkańców! Powiat wpisuje się w większy obszar kryzysowy, jakim jest centralna i północna część staropolskiego okręgu przemysłowego, znajdującego się obecnie na pograniczu województw mazowieckiego i świętokrzyskiego. Obejmuje ona powiaty: radomski (29,9 proc. bezrobocia), przysuski (26,6), skarżyski (25,7), konecki (22,7) oraz miasto Radom (21,4), które pod względem stopy bezrobocia jest na pierwszym miejscu wśród polskich miast liczących powyżej 100 tys. mieszkańców.

Oczywiście dane te dotyczą tzw. bezrobocia rejestrowanego. Należy pamiętać, że wiele osób żyjących w skrajnej nędzy po prostu nie zgłasza się do okienka w urzędzie pracy. Zwykle pomaga rodzina, znajomi. Barierą nie do pokonania okazuje się wstyd i obawa przed reakcją otoczenia.

Pogłębiająca się zapaść finansowa rodzin w Polsce wynika nie tylko z rosnącego bezrobocia. To także efekt galopującego wzrostu cen towarów i usług. Jednocześnie zarobki i inne świadczenia nie zwiększają się na tyle, aby zrekompensować różnicę. W wyniku wzrostu cen paliw drożeją niemal wszystkie produkty. Nie bez znaczenia są także rosnące podatki. Skutki ostatniej podwyżki, wprowadzonej dwa lata temu, stają się coraz boleśniejsze. Kolejne grupy Polaków coraz mocniej odczuwają spadek dochodów. Przed dwoma miesiącami siła nabywcza wynagrodzeń pracowników zatrudnionych w firmach więcej niż dziesięcioosobowych była o 1,5 proc. niższa niż rok temu. Z powodu obowiązującej od roku tzw. rekomendacji C trudniej uzyskać pożyczkę w banku.

Od kilku miesięcy nie szukamy już towarów luksusowych, raczej zachwycamy się reklamą obiadu za 2 złote. Z taką propozycją wychodzą sieci dyskontów. Jedna z nich reklamuje swoje produkty, podając nie cenę jednostkową, jak to zwykle się robiło, ale koszt posiłku dla jednej osoby. Tracą za to małe lokalne sklepiki, których nie stać na kosztowne bilbordy i kampanie marketingowe. Zyski muszą przeznaczać na podstawowe opłaty — pensje pracowników, podatki i składki. Prawdopodobnie wiele z tych punktów nie przetrwa tej fali kryzysu, pozostawiając na bruku kolejne osoby.

Tymczasem wielkie zagraniczne sieci handlowe nie mają takich trudności — podatki to problem, który dotyczy ich w mniejszym stopniu, a to za sprawą obowiązującego prawa. Tymczasem okazuje się, że kosztem biedniejącej części społeczeństwa Polska powoli staje się rajem do rozkręcania nie do końca uczciwych interesów. Na przykładzie Amber Gold czy OLT Express widać, że pewne osoby zyskują możliwość rozwinięcia skrzydeł. Wątpliwe marki mają szansę rozrastać się w siłę podobnie jak w rajach podatkowych za oceanem. Jeśli wziąć pod uwagę także stale rosnące uposażenia urzędników, przy jednoczesnym braku widocznych efektów ich pracy, nasuwa się tylko jeden wniosek: nasza ojczyzna zaczyna powoli przypominać okręt z kazań ks. Piotra Skargi!

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama