Wybrać odpowiedzialnie

Ocena pięcioletniej kadencji Aleksandra Kwaśniewskiego

Sondaże przedwyborcze wskazują na możliwość sukcesu wyborczego Aleksandra Kwaśniewskiego w pierwszej turze wyborów. Czy wyborcy Kwaśniewskiego zastanowili się, kogo chcą mieć przez najbliższe pięć lat na pierwszym urzędzie Rzeczypospolitej? Kto ma nas reprezentować na międzynarodowym forum? Kto ma określać podstawowe standardy w życiu publicznym?

Leniwa kadencja

Koniec prezydenckiej kadencji to dobra pora do sporządzenia jej bilansu. Kwaśniewski w czasie poprzedniej kampanii wyborczej swoje przesłanie adresował głównie do młodego elektoratu. Obiecywał młodym wszystko: pracę, awanse, karierę, nowe mieszkania. W sposób oczywisty łgał, ponieważ rozwiązanie tych spraw nigdy nie znajdowało się w kompetencjach prezydenckiego urzędu, tylko premiera i jego rządu. Pokrycia w czynach nie znajdowały także jego inne deklaracje z 1995 r., jak zapowiedź decentralizacji administracji, czy kontynuowania reformy gospodarczej. W pierwszym okresie prezydentury Kwaśniewskiego, gdy rządził SLD, proces centralizacji administracji państwowej przybierał na sile, nastąpiło gwałtowne spowolnienie lub wręcz zatrzymanie wszystkich niezbędnych reform, mieliśmy również do czynienia z niejednoznaczną polityką zagraniczną oraz powrotem „wypróbowanych kadr partyjnych” na znaczące funkcje państwowe. Kwaśniewski ani przez moment nie próbował zdystansować się od własnego obozu politycznego, był i pozostał politykiem SLD. Natomiast po 1997 r., gdy jego obóz polityczny stracił władzę, skrzętnie wykorzystywał wszystkie możliwości, aby chronić jego podstawowe interesy, m.in. poprzez zawetowanie ustawy z 1 lipca 1998 r. o wprowadzeniu trójstopniowego podziału terytorialnego państwa. Kwaśniewskiemu chodziło o takie skrojenie mapy kraju, aby istniały na niej okręgi, w których SLD ma tradycyjnie duży elektorat, m.in. Kieleckie i Pomorze Środkowe. Fakt, że z logiką nowego podziału kraju nie miało to nic wspólnego, nie miał dla Prezydenta żadnego znaczenia.

Pomimo że Prezydent RP dysponuje inicjatywą ustawodawczą, Kwaśniewski nie zrobił nic, aby aktywnością na polu legislacyjnym tworzyć warunki sprzyjające realizacji jego programu wyborczego. Jak ognia unikał wszystkich konfliktów społecznych, a gdy musiał zajmować stanowisko, robił to w taki sposób, aby przede wszystkim nie narazić się swemu zapleczu politycznemu. Uczynił to m.in. wetując ustawę z 11 grudnia 1997 r. o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach przerywania ciąży. Uniemożliwiło to m.in. wprowadzenie do szkół edukacji przygotowującej do życia w rodzinie oraz dawało dalsze przyzwolenie na zabijanie dzieci nienarodzonych. Postawa proaborcyjna jest jednym z „żelaznych” punktów w programie SLD i Kwaśniewski dokładnie spełnił oczekiwania tego elektoratu.

Na chwiejnych nogach

Jednym z podstawowych obowiązków prezydenta jest reprezentowanie kraju w międzynarodowych kontaktach. Kwaśniewski miał w tej dziedzinie kompromitujące wpadki, związane — jak informowały media — z nadużywaniem alkoholu.

Tak było m.in. przy okazji jego wizyty na Białorusi i spotkania z prezydentem Łukaszenką. Także pobyt na okrętach floty wojennej zakończył się podobnymi kłopotami. Najgłośniejszym skandalem było jednak zachowanie podczas uroczystości na cmentarzu polskich oficerów w Katyniu. Prezentowany tylko w jednej prywatnej stacji telewizyjnej widok chwiejącego się na nogach i bełkoczącego prezydenta był dramatyczny. W każdym normalnym kraju takie zachowanie byłoby powodem publicznego skandalu i zgorszenia. U nas, gdy szefem publicznej telewizji jest Robert Kwiatkowski, autor poprzedniej kampanii Kwaśniewskiego, incydentu w ogóle nie pokazano, a Kancelaria Prezydenta wydała komunikat, że niedyspozycja prezydenta spowodowana była zapaleniem goleni.

W tę prezydenturę wkorzeniony jest także gen nieprawdy. Zaczęło się od godnych pożałowania krętactw Kwaśniewskiego w sprawie rzekomego wyższego wykształcenia, którego nie posiada, następnie ujawniono jego nieprawdziwe zeznania majątkowe dotyczące udziałów w „Polisie”. Później doszły kłamstwa związane z firmą meblową szwagra, reklamowaną przy okazji oficjalnych podróży, oraz nieprawdziwe wyjaśnienia na temat rosyjskiego szpiega Władimira Ałganowa, którego podobno nigdy nie widział na oczy, dopóki prasa nie opublikowała ich wspólnych zdjęć.

Na szczególną uwagę zasługuje także sprawa oświadczenia badanego przez sąd Lustracyjny. Sąd wydał wyrok stwierdzający, że Kwaśniewski złożył prawdziwe oświadczenie lustracyjne, w którym zadeklarował, że nie był tajnym współpracownikiem SB. Jednocześnie Sąd potwierdził autentyczność dowodów dostarczonych z archiwum UOP. „ Z dokumentów tych — czytamy w uzasadnieniu orzeczenia w sprawie Aleksandra Kwaśniewskiego — zwłaszcza z dziennika rejestracyjnego — wynika, że w 1982 r. dokonano zabezpieczenia wskazanej osoby pod pozycją 72 204, a w 1983 r. zmieniono kwalifikację, przyjmując, iż jest to tajny współpracownik o pseudonimie Alek”. Wszystkie wątpliwości w tej sprawie Sąd Lustracyjny zinterpretował na korzyść Kwaśniewskiego, zwłaszcza że kontaktujący się z nim w latach 80. oficer SB zeznał, że odbywał z nim jedynie rozmowy oficjalne. Pozostaje jednak otwarte pytanie, co w procedurze lustracyjnej jest najważniejsze, stwierdzenie, czy ktoś był tajnym współpracownikiem, albo ocena, czy są wystarczające dowody, aby kogoś za takiego uznać. Praktyka lustracji pokazuje, że skupiono się na tej drugiej kwestii, w oczywisty sposób zmieniając istotę procesu lustracyjnego.

Bez pamięci

Po 1989 r. postkomunistyczna lewica nie była skora do rozrachunku z przeszłością, gdyż musiałby się on skończyć pytaniami o odpowiedzialność polityczną, moralną i prawną za lata PRL, popełnione wówczas zbrodnie i bezprawie. W miarę jak bezkarnie przetrwano pierwszy wstrząs, po odsunięciu od władzy, liderzy SLD zaproponowali społeczeństwu ucieczkę w przyszłość. „Wybierzmy przyszłość” — głosiły slogany wyborcze Aleksandra Kwaśniewskiego w czasie poprzedniej kampanii wyborczej. W rzeczywistości był to program narodowej amnezji, gdzie nikt za nic nie odpowiada, gdyż „wszyscy byliśmy uwikłani w system”.

Jak słusznie zauważyli recenzenci opublikowanej na potrzeby kampanii wyborczej książki Kwaśniewskiego, wynika z niej, że komunizm w Polsce przez 50 lat był podtrzymywany przez krasnoludki, gdyż wszyscy — włącznie, a może nawet przede wszystkim z członkami aparatu PZPR — byli przeciwnikami tego ustroju. Kryje się za tym projektem aksjologiczna pustka, którą można zabudować dowolnymi gadżetami, wyciąganymi niczym króliki z kapelusza przez zręcznego maga. Skutki takiej postawy są dla kondycji moralnej narodu i jego tożsamości tragiczne. Bohaterom narodowym z lat 1945—1956 stawiamy już wprawdzie pomniki, lecz jednocześnie zbrodniarze bezpieki, mający na swoim sumieniu zabijanie i torturowanie ludzi, cieszą się, poza nielicznymi wyjątkami, bezkarnością i nadal spokojnie — jak np. komendanci stalinowskich obozów koncentracyjnych — pobierają wysokie renty. Podobnie jak aparatczycy z nomenklatury pezetpeerowskiej oraz wyżsi oficerowie SB, m.in. generałowie oskarżeni o współudział w porwaniu i zamordowaniu ks. Jerzego Popiełuszki. Prezydent Kwaśniewski odegrał ważną rolę w tym procesie, wetując ustawę o waloryzacji niektórych uposażeń, emerytur i rent mundurowych, która miała zmienić ten stan rzeczy i odebrać uprzywilejowane emerytury byłym ubekom. W podobny sposób postąpił w przypadku ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej, Komisji Ścigania Zbrodni Przeciwko Narodowi Polskiemu z 4 grudnia 1998 r., kiedy proponował, aby dostęp do akt miały zarówno osoby pokrzywdzone przez komunistyczną tajną policję, jak i oprawcy z UB.

Tylko w pejzażu bez historcznych realiów może Kwaśniewski kreować się na partyjnego opozycjonistę, opowiadać, że w młodości był czytelnikiem paryskiej „Kultury” lub publikacji „drugiego obiegu”. W rzeczywistości był jednym z wielu aparatczyków, którzy całe swe dorosłe życie związali z PZPR, czerpiąc wszystkie profity z faktu przynależności do partyjnej nomenklatury. Tym bardziej cynicznym, że — jak wielokrotnie oświadczał — nigdy nie wierzył w komunizm. Jako członek rządu w latach 80. ponosi także moralną i polityczną odpowiedzialność za wszystkie niegodziwości, jakie się wówczas wydarzyły. Niedawno na forum ONZ wiele mówił o fenomenie „Solidarności”, która zburzyła „żelazną kurtynę”. Nie można zapominać, że Kwaśniewskiego nie było wśród tych, którzy tego dokonali. Wręcz przeciwnie, on był wśród strażników tego muru.

Kwaśniewski wiele mówi o potrzebie jednoczenia społeczeństwa i likwidacji historycznych podziałów. Z pewnością taki proces jest pożądany, jednak nie on może go zainicjować. Wspólna Polska z Kwaśniewskim nie istnieje i nic nie wskazuje na to, aby historyczne podziały mogły zostać zakopane w czasie jego ewentualnej drugiej kadencji.

Trudno kwestionować prawo społeczeństwa o lewicowych poglądach do wysuwania własnego kandydata. Wśród działaczy SLD jest wielu takich, którzy pomimo odmiennych poglądów zasługują na szacunek ze względu na dokonania życiowe czy konsekwentną obronę pewnego systemu wartości. Ktoś taki mógłby z pewnością liczyć na szacunek społeczeństwa i możliwość przełamania wielu uprzedzeń i animozji. Wykazując jednak nawet maksimum dobrej woli, trudno w jakikolwiek sposób utożsamiać się z osobą Kwaśniewskiego.

Jest jeszcze jeden ważny aspekt najbliższych wyborów, który nie powinien być zapomniany. Ewentualny sukces Kwaśniewskiego, zwłaszcza osiągnięty w pierwszej turze, stanowiłby tak silne wzmocnienie obozu lewicy, że oznaczałoby to całkowite zachwianie równowagi na polskiej scenie politycznej. Znajdziemy się wówczas w sytuacji, gdy cała władza polityczna oraz znakomita większość „czwartej władzy”, czyli mediów, będzie w posiadaniu jednego obozu — postkomunistów. Byłoby to rozstrzygnięcie dla kraju nadzwyczaj niekorzystne.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama