Każdy chciał być Małyszem

Co się stanie z popularnością skoków w Polsce?

Wychowywali się w tym samym domu, dopóki jeden i drugi się nie ożenił. To on namówił Adama Małysza na skoki. Orzeł z Wisły wracał do treningów z nim, gdy coś się zacinało, nie szło. Jan Szturc, pierwszy trener Małysza, a prywatnie jego wujek, opowiada o legendzie skoków.

Rozmawia Michał Bondyra

Po drugim konkursie indywidualnym na mistrzostwach świata w Oslo Adam Małysz przed kamerami ogłosił koniec kariery. To było dla Pana zaskoczenie?

– O tym, że po obecnym sezonie Adam zakończy karierę, wiedziałem już wcześniej, nie spodziewałem się jednak, że ogłosi swoją decyzję po finałowej serii drugiego konkursu na dużej skoczni. Takie decyzje trzeba podejmować, a przychodzą one łatwiej, gdy ma się sukcesy, gdy zdobywa się kilka dni wcześniej brązowy medal, który wieńczy 17 lat startów w Pucharze Świata. Gdy w tym pucharze na finiszu jest się na trzecim miejscu. Wtedy jest się zapamiętanym jako ten, co odszedł w formie, notując dobre wyniki.

Od 17 lat sezon zimowy dla Polaków to skoki. Skoki to Adam Małysz, który już od przyszłego sezonu skakać nie będzie. Co się stanie z popularnością skoków w Polsce?

– Adam przyciągał jak magnes przed telewizory miliony kibiców w zimie, gdy skakał w Pucharze Świata, na mistrzostwach świata, na igrzyskach, ale i latem podczas cyklów Grand Prix. Tym milionom widzów będzie go brakowało na skoczni, ale każdy z nich zasiadając przed telewizorem, mimo że jego już nie zobaczy, myślami będzie z Adamem. Będzie też chciał, by nasi zawodnicy wypadali jak najlepiej. To zaszczepił nam Adam przez lata swoich startów. Tylko ktoś będzie musiał go zastąpić.

Kto będzie w stanie udźwignąć schedę po tak wielkim mistrzu?

– Najbliżej tego jest Kamil Stoch. Ogromny talent, który jeśli będzie rozwijał się tak, jak do tej pory, może przybliżyć się do sukcesów Małysza. Wygrał dwa razy w Pucharze Świata, teraz dwukrotnie punktował na mistrzostwach świata. Są też jeszcze Stefanek Hula – skoczek niespełniony, który nie pokazał jeszcze, na co go stać, no i kolejnym mój wychowanek; młody Tomek Byrt. Tacy jak on muszą się nauczyć żyć pod presją i szczebel po szczeblu przechodzić na kolejny poziom rywalizacji. Przed nim jeszcze dużo pracy i wyrzeczeń. Jedno jest pewne, Adama nikt nigdy nie zastąpi. Drugiego takiego skoczka nie będzie. Taki talent jak on nie tylko w Polsce, ale i na świecie rodzi się raz na kilkadziesiąt lat.

No właśnie… także, a może przede wszystkim światowe skoki tracą wielkiego sportowca, człowieka.

– Adam dodawał kolorytu skokom narciarskim. Wszyscy skoczkowie, ale i szkoleniowcy zawsze o Adamie mówili i mówią tylko bardzo ciepło, z sympatią i podziwem. To wielka postać tej dyscypliny obecna w skokach przez 17 lat. Pamiętam, jak stawiał pierwsze kroki w 1994 r. w Pucharze Świata, zdobywał pierwsze punkty w Turnieju Czterech Skoczni, sięgał po pierwsze zwycięstwo w 1996 r. w Holmenkollen.

Lubili go rywale i trenerzy, ale przede wszystkim uwielbiali go kibice, którzy byli z nim nawet wtedy, gdy miał gorsze skoki, zajmował słabsze miejsca. On o nich nigdy nie zapominał i zawsze im dziękował.

Cztery medale olimpijskie, cztery tytuły mistrza świata, wicemistrzostwo świata, brąz z Oslo, cztery Kryształowe Kule, triumf w Turnieju Czterech Skoczni. Adam to człowiek sportowo spełniony?

– Myślę że tak, choć brakuje mu tylko olimpijskiego złota. Poza tym zdobył jednak wszystko. To on z polskiej reprezentacji – kopciuszka w skokach przed rokiem 2001, zrobił jedną ze światowych potęg. Potęg, która oparta była jednak tylko na nim, w której on był zawsze nr 1. Dziś czekamy na jego następcę. Jest wielu młodych, utalentowanych i głodnych sukcesów skoczków, którzy chcą iść w jego ślady, przebijają się przez gęste sito konkurencji, ponoszą wiele porażek, żeby później – miejmy nadzieję – znaleźć się na wyżynach.

Wspomniał Pan o nieprzeciętnym talencie Małysza. Ale sam talent sukcesów nie daje.

– Medale olimpijskie wywalczone na igrzyskach w Salt Lake City i Vancouver zostały poprzedzone ogromnym nakładem pracy. Niezwykle ciężko pracował Adam podczas całej dekady, kiedy przychodziły sukcesy na mistrzostwach świata i w Pucharze Świata. Skoki traktował jak swój zawód. I nie ważne, czy to był trening, start, czy okres roztrenowania po sezonie. Był profesjonalistą w sporcie. Zawodnicy tej klasy co Morgenstern czy Schlierenzauer głośno przyznają, że był lub wciąż jest ich idolem i wzorem. Każdy w pewnym momencie chciał być Adamem Małyszem. Jeszcze przez długie lata w Polsce będą się na nim wzorować także najmłodsi skoczkowie.

Jak to się stało, że przed 17 laty namówił Pan swojego krajana, ale i ucznia do tego, by porzucił kombinację norweską i postawił na skoki?

– Wychowywaliśmy się w domu rodzinnym u Szturców. Mój dziadek, a Adama pradziadek Andrzej Szturc jeszcze po wojnie miał swoją skocznię – nazywała się „u Szturca”. Tam wychowywaliśmy się do momentu, gdy każdy z nas się ożenił i opuścił dom, przenosząc się do swoich małżonek: ja po sąsiedzku 100 m wyżej, Adam do Izy blisko kilometr w dół. Uprawiałem kombinację norweską, a kiedy zaczynałem pracę jako szkoleniowiec, Adam był jednym z pierwszych moich uczniów. U mnie każdy zaczynał od kombinacji, by potem w wieku 15-16 lat, kiedy ujawnią się predyspozycje, przejść do specjalizacji. Nawet skoczek potrzebuje ruchu i wytrzymałości. Adam od początku bardzo dobrze skakał, ale i biegał. Na mistrzostwach Polski w Zakopanem w 1994 r. zwyciężył pierwszy raz z seniorami, jeszcze jako junior. To było na Średniej Krokwi. Startował wtedy w kombinacji, a zwycięstwo na skoczni dawało mu ponad 2 min przewagi w 10 km biegu. Aby uniknąć kary, ustaliliśmy, że po pierwszej 2,5 km pętli zejdzie z trasy i więcej już w kombinacji nie wystartuje. Adam jednak pobiegł do końca i skończył mistrzostwa jako czwarty wśród seniorów i drugi wśród juniorów. Byłby drugi, ale jeden z kijków zaplątał mu się w korzeń. To była jego ostatnia kombinacja norweska. Co ciekawe, pierwszy występ w Pucharze Świata w styczniu 1994 r. Adam zaliczył w drużynie właśnie… w kombinacji norweskiej.

Kiedy Adamowi nie szło, zawsze wracał do treningów z Panem. Można, by rzec „na kłopoty Szturc”, bo po nich znów się odradzał jak feniks z popiołów…

– Znam Adama „od podszewki”. Pracowałem z nim przez 11 lat. Zawsze była między nami bardzo dobra komunikacja, dzięki czemu Adamowi łatwiej wychodziło się z dołka. Kiedy nie szło, wracał do wspólnych treningów, na których dyskutowaliśmy, co robi źle podczas skoków, najazdów, odbicia. Pierwszy raz wrócił do mnie w 1998 r., za kadencji Pawła Mikeski. Poinformowaliśmy trenera, że Adam jest chory, i zaczęliśmy plan odbudowy jego formy od skoków na… 17-metrowej skoczni w Wiśle Centrum, na której Adam oddał swój pierwszy skok. Później zaczęły się skoki na skoczni 40 m. I tak doszliśmy do formy.

Pamiętam też powrót już za kadencji Apoloniusza Tajnera w 2002 r., gdy Adam wypadł słabo w Turnieju Czterech Skoczni. Przyjechał w nocy, a już na drugi dzień o 9 rano skakał na 70 m skoczni Wisła-Łabajów, na której jeszcze nie było wtedy wyciągu. Dwa lata później sytuacja się powtórzyła. Adam przyjeżdżał też później, kiedy trenerem był Heinz Kuttin. Przyjechał wtedy z Łukaszem Kruczkiem i wspólnie pracowaliśmy. Te nasze treningi owocowały zawsze potem miejscem na podium lub zaraz za. Czasem w dziesiątce, gdy wcześniej Adam nie łapał się do trzydziestki.

Fenomen Małysza to także aspekt pozasportowy. Jaki jest Adam na co dzień. Krzyczy, wkurza się? Ma swoje fanaberie, przyzwyczajenia?

– Adam jest spokojny i zrównoważony. Swoją sławę znosił i znosi bardzo dzielnie. Gdy jest się tak medialnym sportowcem, nie jest to wcale łatwe. To sławy podchodził jednak spokojnie i… żartobliwie. Nieraz, gdy ktoś chciał się z nim sfotografować i pytał, czy można zrobić zdjęcie, Adam brał aparat i chciał je robić sam. Cierpliwie zawsze się fotografował i rozdawał autografy. Miał jednak swoją zasadę, że nie zgadzał się na to podczas treningów. Wyłamywał się z niej niezwykle rzadko.

Warte podkreślenia jest też zachowanie Adama w życiu – multimedalista, sława skoków, ale bez żadnych afer. Jest rodzinny?

– Był i wciąż jest sportowcem rozchwytywanym, zapraszanym przez media, organizacje. Wszędzie być jednak nie mógł i nie może. To przecież wiąże się z jego prywatnością, rodziną. Tym bardziej że tego czasu z najbliższymi spędzał bardzo mało. Ciągle wyjeżdżał, żył na walizkach. Kiedy wracał z zawodów czy zgrupowania, to góra na trzy dni. Ten czas starał się poświęcić maksymalnie żonie Izie i córce Karolinie – oczku w jego głowie. Na przykład, gdy tylko mógł zawoził ją do szkoły i odbierał.

Rodzina to jedno, a wiara? Jaką ona odgrywa rolę w życiu Adama Małysza?

– Adam jest człowiekiem bardzo wierzącym. Niesamowicie ważna jest dla niego modlitwa. Zarówno gdy przychodziły sukcesy, ale i gdy były słabsze wyniki Adam zawsze był w kościele i się modlił. Wiary się nigdy nie wstydził, dawał zresztą niejednokrotnie temu wyraz swoim zachowaniem. Niewielu nie tylko sportowców ma w sercu wiarę, nadzieję i miłość. A te rzeczy u Adama są na pewno.

Zobacz także: >>Strona KNC<<

opr. aś/aś

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama