Załatwią nam, czy załatwią nas?

Obserwując kampanię rządzącej "partii miłości" mam wrażenie, iż jej twórcy doszli do wniosku, że znaczna część Polaków przestała myśleć

Obserwując kampanię rządzącej "partii miłości" mam wrażenie, iż jej twórcy doszli do wniosku, że znaczna część Polaków przestała myśleć. Oczywiście zdaję sobie sprawę, iż wszyscy zabiegający o głosy wyborców starają się kreować bardzo optymistyczną wizję świata, jednak w przypadku partii rządzących obywatele mają możność odniesienia ich obietnic do rzeczywistości, a o tym, albo rządzący w Polsce zapomnieli, albo absolutnie niepoważnie traktują swoich potencjalnych wyborców.

Z rozmaitych materiałów wyborczych, jakimi epatowani są obywatele Rzeczypospolitej, szczególnie zirytował mnie, promujący PO, filmik "My załatwimy 300 mld zł". Jego przesłanie jest zwyczajnie obraźliwe dla Polaków, gdyż jego twórcy powiadają nam, że jeżeli wybierzemy PO, to jej politycy załatwią nam sporo unijnego grosza. Innymi słowy, zabiegający o nasze głosy politycy dają nam do zrozumienia, że pomyślność Polski i Polaków nie zależy od naszej pracowitości, rzetelności i sprawności intelektualnej, ale od skali zewnętrznej pomocy. Sądzę, że każdy, kogo wychowano o oparciu o wartości, które kreują postawy ludzi samodzielnych i niezależnych, z niesmakiem winien odrzucić tych, którzy traktują współobywateli jak małe dzieci, które nie są w stanie samodzielnie poradzić sobie z problemami rozwoju własnej ojczyzny. Postawa tych, którzy zamiast myśleć o budowaniu jej i swojej pomyślności własną pracą, kombinują jak wyciągnąć od innych pieniądze, jest charakterystyczna dla mentalności pokolonialnej. Poza tym renesans słowa "załatwić" przywołuje niemiłe wspomnienia z czasów peerelu, gdy np. nie udawano się do sklepu na zakupy, ale aby "coś" załatwić. Generalnie zresztą wówczas nieustannie trzeba było coś załatwiać. Czyżby znowu nadchodziły takie czasy?

Na filmiku "300 mld" widzimy czołowych polityków PO, którzy niebywale z siebie zadowoleni, powiadają "my wam załatwimy", w domyśle: tylko my to możemy uczynić, gdyż my jesteśmy "grzeczni" w relacjach wewnątrzunijnych i dlatego nas lubią. Zresztą jeden z polityków partii rządzącej zdążył już stwierdzić, iż tylko jej przedstawiciele mogą w Unii coś załatwić, gdyż zachowują się niekonfliktowo. Ta wypowiedź przemknęła w polskich mediach bez echa, a tymczasem dla mnie jest ona elementem układanki, w której mieści się przesłanie tegoż filmiku. Oto przedstawiciele poważnego europejskiego kraju uznają, iż jest rzeczą niedobrą wchodzenie w jakiekolwiek konflikty z naszymi unijnymi partnerami, gdyż wówczas nie zechcą nas wspierać finansowo. Przecież to jest element transakcji, im mniej samodzielności tym więcej pieniędzy z zewnątrz. Trzeba do znudzenia powtarzać, iż nie ma polityki bez konfliktów. Unia pełna jest sprzeczności i trzeba umiejętnie stawiać sprawy własnego kraju, żeby nie okazało się, iż z podmiotu stał się on przedmiotem europejskiej polityki. Poza tym, tych którzy nie potrafią sami o siebie zadbać i opierają się głównie o zewnętrzne wsparcie nikt tak naprawdę nie szanuje. Historia ostatnich czterech lat pełna jest dowodów potwierdzających to stwierdzenie w odniesieniu do naszej polityki zagranicznej, od bałtyckiego gazociągu poczynając a na sytuacji Polaków na Litwie kończąc. W tej materii jednak najbardziej charakterystyczna jest polska prezydencja w Unii, która jest, a jakby jej nie było. Ale cóż, nasi politycy uznali, że najważniejsze jest ustawienie się w roli petenta Unii, który bez jej pieniędzy absolutnie sobie nie poradzi. Warto także zauważyć, iż ci którzy dzisiaj przekonują nas, że nam załatwią owe pieniądze, mają problem z wyjaśnieniem rodakom, dlaczego polscy rolnicy są ciągle gorzej traktowani od rolników zachodnioeuropejskich w kontekście unijnej pomocy. I poza wszystkim zdają się nie zauważać, iż Polska jest również płatnikiem do europejskiego budżetu i ewentualne środki z niego nie są żadną łaską za dobre sprawowanie tylko elementem unijnej polityki. Stąd też samodzielnie myślący i szanujący się Polacy powinni odrzucić polityków, którzy ustawiają ich w roli grzecznych (pokornych) dzieci czekających na cukierka. I jeszcze o jednym nie mogę nie wspomnieć; nie sztuką jest dostać pieniądze, ale sztuką jest je mądrze wydawać, a z tym nasi rządzący mają poważne kłopoty.

Od dawna marzy mi się, aby niezależny podmiot kontrolny sprawdził wykorzystywanie środków unijnych np. przez Ministerstwo Edukacji Narodowej. Otóż ten właśnie resort specjalizuje się w wydawaniu tych pieniędzy na realizację swoich najbardziej chybionych pomysłów. Dlatego też dla polskiej edukacji i dla stanu finansów publicznych (do projektów unijnych trzeba przecież dokładać środki z własnego budżetu) byłoby lepiej, gdyby urzędnicy MEN nie dysponowali nimi. Poza tym, niebywale dziwaczne są rozmaite rankingi, w których nie ocenia się efektywności korzystania z unijnych środków, a jedynie skalę ich wydawania. Czyli im wydasz więcej, tym będziesz wyżej w rankingu. To właśnie jest jedna z przyczyn wysokich kosztów rozmaitych projektów opartych o unijne środki.

Wracając do wyborczej agitki PO trzeba zadać jej autorom pytanie: "czy zauważyli, iż Unia ma potężne kłopoty finansowe i będzie zmuszona ograniczyć rozmaite wydatki". Być może zauważyli, ale uważają, że Polakom można rozmaite nierealne rzeczy obiecywać i opowiadać. Zresztą niedawno miałem okazję usłyszeć, jak jeden z prominentnych polityków PO stwierdził, iż minister Rostowski miał prawo do ostrej wypowiedzi na forum unijnym, ponieważ Polska jest dla Europy wzorem radzenia sobie z kryzysem i godnym naśladowania przykładem reformowania finansów publicznych. Słuchając tych słów zadawałem sobie pytanie, gdzie jest granica politycznej bezczelności. Oczywiście prowadzący program dziennikarz na wygłaszane przez posła Szejnfelda bzdury nie zareagował.

Generalnie mamy do czynienia z sytuacją, w której zarysowano nam w gruncie rzeczy ponury obraz naszej przyszłości. Zabiegający o nasze głosy politycy nie przekonują nas, że mają świetne, oryginalne pomysły na budowę silnego państwa polskiego, w którym każdy obywatel otrzyma swoją szansę, ale stwierdzają, iż wiedzą jak wyprosić u innych więcej pieniędzy. Pieniędzy, których i tak nie będą umieli mądrze wydać na istotne dla obywateli projekty, a które powiększą pulę środków przez nich zmarnowanych.

Mam nadzieję, iż propaganda przedwyborcza ukazująca "partię miłości" jako tę, którą szczególnie "umiłowali" zagraniczni politycy, będzie samobójczą bramką dla rządzących. "Umiłowanie" przez obcych polityków wcale nie oznacza szacunku z ich strony, a dla Polaków zdecydowanie ważniejsze jest to, czy ich rząd umiejętnie zabiega o istotne dla Polski sprawy, szczególnie wówczas, gdy trzeba wejść w twarde zwarcie z politykami reprezentującymi inne państwa. Przykład działań premiera Węgier Viktora Orbana znakomicie pokazuje, iż możliwa jest w Unii skuteczna i samodzielna polityka prowadzona niekoniecznie przez największych unijnych graczy. Jednak Viktor Orban nie zwraca uwagi na humory kanclerz Niemiec, czy prezydenta Francji.

Jerzy Lackowski: Doktor nauk humanistycznych, absolwent fizyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Nauczyciel akademicki na Uniwersytecie Jagiellońskim. Dyrektor Studium Pedagogicznego UJ. Były wojewódzki kurator oświaty w Krakowie (1990 - 2002), były doradca parlamentarnych komisji edukacyjnych, były członek Rady Konsultacyjnej MEN ds. Reformy Edukacji, były radny Miasta Krakowa, były wiceprzewodniczący wojewódzkiego krakowskiego Sejmiku Samorządowego. Członek zespołu edukacyjnego Rzecznika Praw Obywatelskich. Kieruje pracami Komitetu Obywatelskiego "Edukacja dla Rozwoju". Autor projektu "Szkoła obywateli". Zajmuje się badaniami efektywności funkcjonowania systemów oświatowych i szkół, jakości pracy nauczycieli, zasad finansowania edukacji ze szczególnym uwzględnieniem możliwości wprowadzenia do niej mechanizmów rynkowych.

opr. aś/aś

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama