Lekarze i księża

Lekarzy i księży łączy więcej niż ludzi jakichkolwiek innych profesji. Nie tylko ze względu na patrona medyków św. Łukasza.

Lekarzy i księży łączy więcej niż ludzi jakichkolwiek innych profesji. Nie tylko ze względu na patrona medyków św. Łukasza, który był jednym z niewielu do końca wiernych towarzyszy misji ewangelizacyjnej św. Pawła. Apostoł Narodów zapisał o nim serdeczne słowa: „Łukasz – umiłowany lekarz” (por. Kol 4, 14).

Posługa wobec chorych, nazywana „samarytańską”, jest uznawana za jeden ze szczytowych przejawów miłości bliźniego i wpisuje się w misję Kościoła. Pierwsze szpitale w nowożytnej Europie tworzone były przy zakonach. Opieka nad chorymi jest głównym charyzmatem Kanoniczek Ducha Świętego, joannitów (Zakon Maltański), bonifratrów i innych. Na średniowiecznych uniwersytetach medycyna i teologia stanowiły, obok prawa, najwyższy stopień studiów. Do dzisiaj tylko w przypadku lekarzy i księży podstawowe studia trwają aż sześć lat. Kiedy zaś 7 października 1809 r. powstawała w Warszawie najstarsza na ziemiach polskich Akademia Lekarska, na jej czele stanęli ks. Stanisław Staszic i lekarz Jacek Dziarkowski.

Przez stulecia duchowni i medycy uchodzili za intelektualną i społeczną elitę. Nie zmieniły tego ani zabory, ani czasy PRL. To również zbliżało księży i lekarzy do siebie. Tworzyło jednak wokół nich jakiś nimb tajemniczości. Pewnie dlatego na temat życia jednych i drugich rodziły się przeróżne legendy. Byle celebryta w samochodzie za ponad pół miliona złotych nie budzi takich emocji, jakie budzi lekarz czy ksiądz w modelu za jedną dziesiątą tej ceny. W zwyczajnych rozmowach ludzie wciąż najczęściej obgadują księży i lekarzy. Nie bez powodu producenci seriali często ich akcje umieszczają w peryferyjnym szpitalu albo na plebanii – to podnosi oglądalność.

Najważniejsze jednak, co zbliża do siebie lekarzy i księży, jest to, że jedni i drudzy często obcują z tajemnicą życia i śmierci. To niezwykłe, chociaż bardzo obciążające doświadczenie, które daje unikalną perspektywę spojrzenia na sens ludzkiej egzystencji. Uczy mądrości. Wobec tego doświadczenia trudno nie stawiać sobie pytania o to, co potem. Tego pytania ludzie uformowani według ideologii George’a Sorosa mieli sobie nigdy nie stawiać. Może dlatego niszczy się dzisiaj autorytet nie tylko księży, ale i lekarzy? To kolejny przejaw naszej wspólnoty losu i powód, bym wystąpił w ich sprawie.

Pandemia COVID-19 ujawniła bolesną schizofrenię w podejściu do medyków. Najpierw towarzyszyły im oklaski, gdy szli na pierwszy front walki z groźnym wirusem. Ale niewiele później sąsiedzi zaczęli niszczyć samochody należące do pielęgniarek i lekarzy, aby ich zmusić do wyprowadzki z bloku. Pasażerowie autobusu żądali od kierowcy zamknięcia drzwi na przystanku przed szpitalem zakaźnym w Warszawie, żeby nie wpuścić pielęgniarek wychodzących właśnie z dyżuru. To nie były jednostkowe przypadki.

Nie wszyscy też medycy okazali się bohaterami. Były przypadki porzucania pracy w domach opieki, gdzie stwierdzono zarażenia. Na apel wojewody mazowieckiego o gotowość pracy w miejscach zagrożenia odpowiedziało tylko czterech lekarzy spośród prawie 29 tys. zrzeszonych w warszawskiej Okręgowej Izbie Lekarskiej. Większość z nich obiektywnie nie mogła porzucić sal operacyjnych czy oddziałów onkologicznych. Ale zdarzali się i tacy, którzy wtedy szli na zwolnienia. Ten zły margines nie może jednak rzutować na wszystkich, analogicznie jak w przypadku księży.

Większość medyków – nie tylko na oddziałach zakaźnych – z pełnym poświęceniem wykonuje swoją pracę, często w warunkach urągających ich godności i bez odpowiednich zabezpieczeń. Poza wyjątkami nie zarabiają dużo. Gdyby było inaczej, nie byłoby tak wielkiej emigracji lekarzy i pielęgniarek za Zachód. System, w którym funkcjonują, wymaga gruntownej reformy, tylko nie znam polityków ani medyków w polityce, którzy by się do niej kwapili. Bez tego jednak nie ma sensu otwieranie kolejnych wydziałów lekarskich. Tylko po to, żeby jeszcze więcej lekarzy wykształconych za nasze pieniądze obstawiało szpitale w Londynie? Nigdzie przecież nie jest zapisane, że niektóre studia muszą być darmowe. Medycy zaś muszą być dobrze opłacani nie tylko za swoją pracę, ale także za gotowość narażania swojego życia w razie potrzeby – jak zawodowi żołnierze. Tym medycy różnią się od duchownych, że nie obowiązuje ich ubóstwo, ale jakiś rodzaj umowy społecznej na czarną godzinę, która działa w obydwie strony.

Na początek zdobądźmy się chociaż na więcej życzliwości i szacunku dla tych, na których pomoc w tych trudnych chwilach chcemy liczyć. To można zmienić od zaraz.

opr. ac/ac

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama