Kino i wybory

Film 'Zakazany Bóg' powinni zobaczyć wszyscy, ale przede wszystkim księża i politycy

Film "Zakazany Bóg" powinni zobaczyć wszyscy, ale przede wszystkim księża i politycy

Na ekrany niektórych polskich kin wchodzi właśnie film „Zakazany Bóg”. Zachęcam, żeby ten film zobaczyć. Jest to chyba najlepsza od czasów „Cristiady” ekranizacja tego, czego na początku XX wieku doświadczyli chrześcijanie z rąk masońskich i marksistowskich rewolucjonistów. Ale nie jest to bynajmniej historia wyłącznie tragiczna. Jest zarazem bohaterska i pouczająca, ponieważ traktuje o zwycięstwie wiary i ducha nad bezbożną tyranią.

Kino i wybory

To, co ujrzymy na ekranie, zdarzyło się naprawdę w hiszpańskim Barbastro latem 1936 r. Szczegółowo pisze o tym u nas na stronie 18 znawca hiszpańskiej historii dr hab. Paweł Skibiński. Film niesie jednak przesłanie ponadczasowe i ponadnarodowe. Z najprostszych i najbardziej oczywistych spraw pokazuje rolę wspólnoty w dochowaniu wierności Bogu i własnemu powołaniu. Gdyby nie ta wspólnota duchownych, niejeden z bohaterskich męczenników załamałby się pewnie przed ostateczną próbą wiary. Wreszcie, gdyby nie czujne wsparcie ze strony wspólnoty, to czy tylko jeden z jej członków uległby wdziękom uroczej skądinąd dziewczyny, wybierając ziemskie szczęście i tym samym ratując swoje życie?

Do kategorii trudnych pytań należy to, które stawia więziony, torturowany i w końcu zamordowany biskup Barbastro: „Co my im zrobiliśmy, że oni aż tak nas nienawidzą?”. Nienawiść tłumu ogarniętego rewolucyjnym amokiem wyraża się bowiem nie tylko w mordowaniu duchowieństwa i świeckich otwarcie przyznających się do wiary, ale nawet w bezmyślnym niszczeniu wszystkiego, co należy do Kościoła, a co mogłoby przecież posłużyć ludziom. Oczywiście, główną winę za tę eksplozję nienawiści ponosi ateistyczna i anarchistyczna ideologia. Ale czy tamtejsze duchowieństwo nie miało na sumieniu żadnych zaniedbań przeciwko sprawiedliwości społecznej? Dlaczego zatem próba wzniecenia rewolucji w Polsce w latach 1919-1920 zupełnie się marksistom nie powiodła? Co zrobić, aby Polacy pozostali odporni na lewackie mamienia?

Ten film powinniśmy zobaczyć wszyscy, ale przede wszystkim księża i politycy. Skłania on bowiem do refleksji nad tym, w jaki sposób potworna zbrodnia może się dokonać w społeczności, która jeszcze niedawno żyła w poczuciu spokoju i harmonii. Na ile się zdały zapewnienia pułkownika Vilalba z Barbastro, że wszystko jest pod kontrolą? Czy tolerowanie zła będącego w zarodku i usypianie czujności nie prowadzi do wyhodowania społecznego potwora? Jak to się dzieje, że większość często daje się sterroryzować mniejszości? Czy wreszcie przykład szefa miejscowego komitetu rewolucyjnego, który łudzi się, że współpracując ze złem, zdoła ograniczyć jego zasięg, nie jest ostrzeżeniem dla współczesnych zwolenników kompromisu za wszelką cenę?

Dlaczego przechodnie, którzy niedawno jeszcze pozdrawiali duchownych na ulicach Barbastro, teraz odnoszą się do nich z wrogością? Czy to tylko kwestia zmienności ludzkiej natury, psychologii tłumu, który łatwo przeradza się w żądny krwi motłoch? Co się stało, że nawet dzieci, które parę dni wcześniej uczestniczyły w katechezie, teraz „nie znają” swoich duszpasterzy? Co sprawiło, że wspomniana już miejscowa piękność zwana Trini, czyli Trinidad (Trójca), wie o znaczeniu swojego imienia tylko tyle, że tak miała na imię jej babka? Religijność mieszkańców miasteczka, może poza wyjątkiem sympatycznego Cygana, jest bardzo powierzchowna.

Dlaczego otwierając drzwi kościoła, duchowni czekają, że na nabożeństwo przyjdą chociaż „dewotki”? Może to tylko kwestia ułomności tłumaczenia z hiszpańskiego? A może między duchownymi, choć wziętymi z ludu, a ludem faktycznie istniał dystans? Jak jedni mówili o drugich za ich plecami? To również sygnał do rachunku sumienia.

Oglądając ten film, można zrozumieć, skąd wzięła się sympatia duchowieństwa w Hiszpanii do gen. Franco. Dla ludzi doświadczonych komunistycznym terrorem był on prawdziwym wybawicielem. Z każdym dniem Kościół stawał się jednak żyrantem poczynań generała i stroną w cywilizacyjnym sporze, który w tym katolickim kraju toczy się do dzisiaj.

Stąd również powyborcza nauka dla nas, którzy – z zachowaniem proporcji – mieliśmy już dość ustawiania Kościoła w Polsce w roli chłopca do bicia. Dlatego w większości z ulgą przyjmujemy obecną zmianę rządów. Czy jednak Kościół w Polsce powinien je żyrować, choćby sprawowali je ludzie, którym bliskie jest nauczanie Kościoła? Czy już duchowni żyrujący rządy PO&PSL nie sprzeniewierzyli się Ewangelii? Czy wolno nam powtarzać te błędy?

"Idziemy" nr 45/2015

opr. ac/ac

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama