Po stu latach mądrzejsi?

Każdy pretekst może posłużyć do rozpętania światowej pożogi, której w demokratycznym społeczeństwie nikt nie chce

"Idziemy" nr 30/2014

Ks. Henryk Zieliński

Po stu latach mądrzejsi?

Każdy pretekst może posłużyć do rozpętania światowej pożogi, której w demokratycznym społeczeństwie nikt nie chce

Po stu latach mądrzejsi?

Sposób podejścia do wojny w europejskiej opinii publicznej zmienił się w ostatnim stuleciu, nie tylko za sprawą okropieństwa dwóch wojen światowych, ale również za sprawą mediów. Mechanizm tej zmiany ujawniała między innymi wystawa prezentowana niedawno w podparyskim Wersalu. Po jednej stronie wielkiej sali zgromadzono wielkoformatowe, barwne i oprawione w złote ramy obrazy, przedstawiające patos zwycięstwa i romantyczność wojaczki. Po drugiej zaś stronie umieszczono reprodukcje bardzo realistycznych zdjęć, wykonanych podczas różnych wojen, począwszy od I wojny światowej, aż po ostatnią wojnę w Iraku.

Na obrazach, namalowanych przez największych mistrzów pędzla, prężą się strojni w złoto królowie i książęta oraz generałowie w nieskazitelnych mundurach, jakby wprost spod igły. Dosiadają wspaniałych wierzchowców, co jeszcze bardziej podkreśla ich majestat i pozwala patrzeć z góry na cały świat. Przypominają w tej pozie mitycznych herosów, albo wręcz bogów wojny, panów życia i śmierci. Aż miło popatrzeć! Poniżej ich stóp, na poziomie końskich kopyt ścielą się zastygłe trupy pokonanych wrogów, a ostatni niedobitkowie błagają ich o litość.

Nietrudno odgadnąć, na czyje zlecenie i w jakim celu malowano te obrazy. Miały sławić męstwo i potęgę możnych, którzy za nie płacili, by potem z dumą je umieszczać w salonach swoich pałaców i dworów. A że dzieła te nie zawsze wiernie oddawały realia historyczne, posturę czy urodę głównych bohaterów – to nie miało większego znaczenia. Malarz rzadko kiedy sam uczestniczył w wojnie. Nie był dokumentalistą, tylko piewcą wielkości tego, kto mu płacił. Tak nawet miało być: pięknie i wzniośle. Wojna na malarskich obrazach to wspaniała męska przygoda, kreująca bohaterów, za którymi wzdychają wiotkie białogłowy.

Na przeciwległej ścianie umieszczono obrazy wykonane zupełnie inną techniką. Nie są już tak atrakcyjne i miłe w oglądzie. Nie tylko dlatego, że najstarsze fotografie, te z I wojny światowej, są czarno-białe i niewielkich formatów. Bardziej dlatego, że przedstawiają wojnę z takim realizmem, że chcemy od nich odwrócić wzrok. Zostały wykonane na polach bitew w realnym czasie zmagań, a nie w bezpiecznych pałacach. Są na nich utrwaleni głodni, brudni i zziębnięci żołnierze, bezimienni, ale konkretni ludzie, trwający miesiącami w błotnistych okopach pod Verdun. Są ranni z rozprutymi brzuchami i urwanymi kończynami oraz tysiące ludzkich i końskich trupów, których nie ma kto pochować. Są dziesiątki tysięcy zatrutych gazami bojowymi po obydwu stronach okopów…

Im bliżej naszych czasów, kolejne fotografie są już bardziej kolorowe, co wcale nie oznacza, że atrakcyjniejsze dla oczu. Nie ma tam nic z patosu i romantyzmu. Jest porażający realizm cierpienia, nienawiści i śmierci. O takiej wojnie nie da się już myśleć, jako o męskiej przygodzie. Taki obraz wojny, a nie ten patetyczny, malowany na zlecenie dowódców, kształtuje dzisiaj naszą świadomość. Prócz tego żyje jeszcze wielu ludzi, którzy wojnę pamiętają z własnego doświadczenia. Zwłaszcza ostatnią wojnę totalną, bez miłosierdzia i jakichkolwiek zasad, nieoszczędzającą dzieci, kobiet, domów i dóbr kultury. Dla uniknięcia takiej wojny demokratyczny świat, gdzie władza musi się liczyć z głosem wyborców, gotów jest zrobić wiele. Zwłaszcza, że skutków kolejnej wojny totalnej nie potrafimy sobie nawet wyobrazić, bo postęp w konstruowaniu narzędzi zniszczenia jest zatrważający. Powoduje to, że do głosu szczególnie mocno dochodzą postawy pacyfistyczne i konformistyczne.

W setną rocznicę wybuchu I wojny światowej jesteśmy mądrzejsi o wiele historycznych doświadczeń. Wiemy, że każdy pretekst może posłużyć do rozpętania światowej pożogi, której w demokratycznym społeczeństwie nikt nie chce. W 1914 r. formalnie zaczęło się przecież od zabójstwa w Serbii austriackiego arcyksięcia Ferdynanda. A ćwierć wieku później od niemieckiego żądania eksterytorialnego korytarza przez Polskę. Zanim to jednak nastąpiło, świat miał wiele możliwości, aby powstrzymać imperialne zapędy tyranów, niekoniecznie jeszcze na drodze militarnej.

Dzisiaj świat znowu znalazł się w krytycznym momencie za sprawą imperialnej polityki rosyjskiego przywódcy. Trzeba się modlić, aby tym, którzy autentycznie chcą uniknąć kolejnej wojny światowej, nie zabrakło wyobraźni i determinacji do powstrzymania rozpalającego się konfliktu. Dzisiaj można to jeszcze pewnie zrobić za cenę utraty części zysków i lukratywnych kontraktów. Jutro cena może być o wiele wyższa, niż to widać na zdjęciach z dawnych wojen.

opr. aś/aś

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama