Osłabianie Polski

Nie skok na kasę i trwonienie pieniędzy jest więc największym grzechem rządzących

"Idziemy" nr 33/2012

Ks. Henryk Zieliński

Osłabianie Polski

- Nie ludzie zdolni, zasłużeni, wykształceni, mądrzy, których mamy dużo w kraju, docierali do steru władzy, lecz mężowie partii i obozów, najzdolniejsi czy najsprytniejsi w partii lub obozie.” - Nie jest to bynajmniej cytat z wczorajszej prasy, ale uwaga Stefana Żeromskiego zapisana nazajutrz po Cudzie nad Wisłą, w reportażu „Na probostwie w Wyszkowie”. Nie jedyne to zdanie, które mimo upływu lat pasuje do naszej rzeczywistości jak ulał. Kiedy jeszcze przed wakacjami planowaliśmy w tygodniku Idziemy artykuł o patriotyzmie i myśli społecznej autora „Przedwiośnia”, „Ludzi Bezdomnych” czy „Wiernej Rzeki”, nie miało to związku z taśmami Serafina, które uruchomiły dyskusję nad skalą upartyjnienia państwa, korupcji politycznej i nepotyzmu. A skala problemów społecznych w dzisiejszej Polsce jest chyba nie mniejsza niż u początku II Rzeczpospolitej.

Czymże jest bowiem, przy całym szacunku dla dramatu pojedynczego człowieka, wzmiankowane przez Żeromskiego pół miliona Polaków chodzących rokrocznie na roboty sezonowe do Niemiec, wobec dwóch milionów dzisiejszych emigrantów za chlebem? I to z kraju, który nie od dwóch, ale od ponad dwudziestu dwóch lat ciszy się wolnością! Mimo tak wielkiej emigracji, wskaźnik bezrobocia w Polsce wcale nie odbiega dzisiaj od tego z roku 1920! Wielu z tych, którzy pozostają bez środków do życia, to ludzie, którym nie brak kwalifikacji zawodowych, ale ich jedyną „winą” jest brak przynależności do jednej słusznej partii. Nie jakieś tam Uważam Rze czy Nasz Dziennik, ale przychylna Platformie Gazeta Wyborcza pisała 30 lipca tego roku, że „(…) po kolejnych wyborach wygranych przez koalicję PO-PSL nie ma już praktycznie stanowisk w państwie i samorządach, które nie byłby obsadzone z klucza partyjnego.”

Tu nie chodzi zatem o jednego syna premiera, który jako magister socjologii na podstawie pracy dotykającej teorii gender „Dysfunkcje w przekazywaniu ról płciowych w rodzinach i jej skutki społeczne" i po kilku latach pisania w lokalnym dodatku Gazety Wyborczej, okazał się tak wybitnym specem od komunikacji lotniczej, że nie mógł się opędzić od ofert pracy w tej branży. Chodzi o setki tysięcy urzędników, członków rad nadzorczych i rozmaitych „specjalistów”, których najważniejszą kwalifikacją jest bycie czyimś synem, kolegą z boiska, pociotkiem, konkubiną czy byłym narzeczonym córki ważnej pani marszałek i działaczem platformianej młodzieżówki od kołyski. Żeby nie być posądzonym o stronniczość, znowu zacytuję Wyborczą, tym razem z 7 sierpnia 2012: „Stołeczna administracja samorządowa to największy pracodawca w Warszawie – zatrudnia ok. 30 tys. osób. Blisko 8 tys. pracuje w ratuszu.” Jeśli wierzyć wcześniejszej publikacji w Wyborczej – wszyscy z jednego klucza. A jeszcze przed rokiem popisaliśmy w „Idziemy” o „zaledwie” 7 tysiącach zatrudnionych w ratuszu.

Średnie wynagrodzenie w administracji publicznej według danych GUS za ubiegły rok wzrosło w ubiegłym roku o ok. 10 proc. i jest już o ponad 20 proc. wyższe niż przeciętna pensja w sektorze prywatnym. Jak tu ma być dobrze, gdy ci, którzy wypracowują podatki dostają mniej niż ci, którzy z nich żyją? Jak kraj ma nie popadać w długi? Pieniądze wyprowadzane do kieszeni politycznych nepotów są w tym przypadku ważne, ale wcale nie najważniejsze. Groźniejsze jest pogarszanie się, wskutek nepotyzmu, jakości rządzenia krajem, spółkami skarbu państwa i jednostkami samorządowymi. Skutki tego widać choćby w ilości i jakości przygotowanych ustaw, które zanim wejdą w życie, już wymagają nowelizacji. Ale kto ma te dobre ustawy przygotować, skoro „swoi” po pierwsze: nie muszą nic robić, aby brać apanaże, a po drugie: nikt od nich nie wymaga znajomości tematu, tylko zakorzenienia partyjno-towarzyskim układzie? Obsadzanie stanowisk partyjnymi miernotami, zamiast specjalistami wyłonionymi w rzetelnych konkursach, jest drwiną ze sprawiedliwości, podważa sens uczciwej pracy i nauki. Osłabia także szacunek dla państwa i jego autorytet.

Nie skok na kasę i trwonienie pieniędzy jest więc największym grzechem rządzących. Poważniejszym skutkiem nepotyzmu jest też zawłaszczenie państwa, systemowe wypchanie poza margines życia publicznego ludzi ambitnych i zdolnych, ale samodzielnych w myśleniu. Tej straty w ludziach nie da się szybko odrobić, nawet jeśli ich emigracja miałaby charakter tylko wewnętrzny. To jest osłabianie Polski na całe pokolenia.

W przededniu 88 rocznicy Cudu nad Wisłą zapytajmy, parafrazując Żeromskiego: jakie mamy prawo oczekiwać poświęceń dla Polski ze strony tych, którym w tej Polsce wskutek jej upartyjnienia odmawia się dzisiaj miejsca w przestrzeni publicznej. Ba, odmawia się nawet szacunku i równych szans na pracę, mimo posiadanych kwalifikacji? To prawda, że w roku 1920 dla Ojczyzny poświęcali się nie tylko ci, którzy mieli w niej majątki, posady i znaczenie. Ale również ci, którzy nie mieli nawet pary butów, ani tyle ziemi – jak pisze Żeromski – ile potrzeba było na mogiłę. W łachmanach, głodni i bosi szli walczyć za Ojczyznę, choć ta przez egoizm ówczesnych elit bywała dla nich nie matką lecz macochą. Tylko czy tak będzie zawsze?

opr. aś/aś

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama