Polski maj

Ostatecznie człowiek potrzebuje pokarmu i dla ciała, i dla ducha

"Idziemy" nr 20/2011

Stefan Meetschen

POLSKI MAJ

Jeszcze zanim rozpoczął się ten piękny miesiąc, nasłuchałem się stąd i zowąd o tak zwanych „majówkach”, które są niejako wprowadzeniem w cieplejszy, przedurlopowy klimat, a który zresztą w tym roku rozpoczął się śniegiem i mrozem. W rodzinie mojej żony wielokrotnie mówiono o długim weekendzie, kto gdzie go spędzi, co należy przygotować, kupić itd. Z telewizora również popłynęła fala „weekendowo-majówkowych” reklam, w których główne role zagrały grill, kiełbasa i piwo.

Ponieważ jako Niemiec kojarzony jestem z tymi właśnie atrybutami – piwem i kiełbasą – powierzono mi zorganizowanie pierwszej w tym roku majówki, z grillowaniem włącznie. Wziąwszy na serio moje zadanie, udałem się wcześniej do supermarketu, aby zaopatrzyć się w najpotrzebniejsze rzeczy, które już znałem z reklam. Trudno nie było, bo półki aż uginały się od różnego rodzaju piwa, pakowanego – co widziałem pierwszy raz w życiu – po 16 butelek naraz, oraz stosów kiełbas i wszelakiego mięsiwa przyprawionego rozmaitymi specyfikami tak, by można je było jedynie wrzucić na ruszt. Trudniej było przy kasie, gdyż tłumy tworzyły naprawdę długą i dość rozkrzyczaną kolejkę, jakby miało towaru zabraknąć, chociaż wszystko wskazywało na coś zupełnie odwrotnego. Pomyślałem, że to normalne, bo przecież trzeba zaopatrzyć się na cały długi weekend. Jakież było moje zdziwienie, kiedy również w niedzielę – jadąc do kościoła – ujrzałem przed supermarketem tak samo długą kolejkę ludzi z koszami pełnymi atrybutów do grillowania, co zresztą powtórzyło się i w Święto Trzeciego Maja w różnych otwartych okolicznych sklepikach. Widocznie 16-butelkowe zgrzewki były niewystarczające.

Ciekawe, że nikt nie pomyślał nawet, iż może panie sprzedawczynie też chciałyby pogrillować sobie z rodziną na majówce, a nie siedzieć siedem dni w tygodniu na kasie. W mniej chrześcijańskich niż Polska krajach, na przykład w Niemczech, Belgii czy Holandii, nawet gdyby człowiek z głodu padał, nadal trudno jest znaleźć sklep otwarty w niedzielę czy święto, zarówno państwowe jak i kościelne – a co dopiero supermarket czy centrum handlowe, które są zamknięte na cztery spusty. No, ale widać Polacy wiernie dochowują majowej tradycji, i nic w tym względzie zrobić się nie da.

Ba! Jak zauważyłem tego roku – taka majowa niedziela, kiedy świeci piękne słońce, kiełbaska piecze się na grillu, stwarza doskonałą okazję na przykład do… umycia samochodu! Jednej niedzieli, podczas przedpołudniowego półgodzinnego spaceru, naliczyłem aż pięć przypadków tegoż sposobu spędzania dnia Pańskiego. W brudnych ogrodowych szortach i podkoszulku, w jednej ręce szlauch, w drugiej gąbka, i dawaj! Nie ma to jak czynny odpoczynek na świeżym powietrzu! Widać Niemcy są w tym względzie nieco w tyle, skoro zgrzewki piwa zawierają jedynie po sześć butelek, a mycie samochodu w ogrodzie należy do sobotniego grafiku.

Jednakże w dymie wszechobecnych grillów dostrzegłem również inny sposób spędzania majowego wolnego czasu. Otóż zauważyłem, że niektóre kobiety, zazwyczaj w średnim wieku, ale czasem również i młodsze, nie tylko w niedzielne, ale i w zwykłe majowe popołudnie, ubierają się jakoś odświętniej i z książeczką w ręku wychodzą na – jak wyjaśniła mi żona – „majowe”, odprawiane poza miastem przy przydrożnych kapliczkach z figurą Matki Bożej. Tam też przez pół godziny śpiewają Litanię loretańską, wpatrzone w pięknie przystrojoną kwiatami i wstęgami figurę Matki Bożej, po czym rozchodzą się do swoich domów. Przypomniało mi się niemieckie nabożeństwo zwane Maiandacht, nadal odprawiane zwłaszcza w Bawarii i niektórych katolickich parafiach w innych landach, i tak jak w Polsce – głównie z udziałem kobiet.

Widać ludzie wierzący czują, że ten najpiękniejszy miesiąc, kiedy wszystko budzi się do życia, w szczególny sposób odnosi się do Stwórcy wszelkiego stworzenia i najpiękniejszej ze stworzonych istot – Maryi. A gdyby tak połączyć majówkę i majowe? W samym grillowaniu nie widzę nic złego, wręcz przeciwnie, chętnie jadam różne pieczone smakołyki, zwłaszcza na świeżym powietrzu i w dobrym towarzystwie. Ale czy przeszkadza to w udaniu się na niedzielną Mszę Świętą czy na nabożeństwo majowe? Czy jedno musi eliminować drugie? Czy nie byłby to wtedy manicheizm? Przecież ostatecznie człowiek potrzebuje pokarmu i dla ciała, i dla ducha.

Autor jest dziennikarzem katolickiego pisma „Die Tagespost”

opr. aś/aś

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama