Stare, "dobre" czasy

Najważniejsze to pamiętać, że walka toczy się nie o cukier, benzynę czy nawet wolność słowa. Walka toczy się o ludzkie dusze

"Idziemy" nr 13/2011

Stefan Meetschen

STARE, „DOBRE” CZASY

Najważniejsze to pamiętać, że walka toczy się nie o cukier, benzynę czy nawet wolność słowa. Walka toczy się o ludzkie dusze

Urodziłem się i wychowałem w zachodnich Niemczech. Mojej rodzinie niczego nie brakowało, przynajmniej w sensie materialnym. Bo jeśli chodzi o stronę duchową, to już w latach mojego dzieciństwa i dorastania RFN był całkowicie zmaterializowanym państwem, nastawionym w przeważającej mierze na konsumpcję. Kiedy nasi sąsiedzi z NRD mogli jedynie pomarzyć o zagranicznych wakacjach, sklepach z markowymi ubraniami, McDonaldzie i całej tej zachodniej otoczce, ja nawet na to nie zwracałem uwagi. Było dla mnie oczywiste jak słońce, że jak wakacje, to na Majorce, ciuchy od Benettona, a w wolnym czasie tenis i golf.

Bez fałszywej skromności muszę przyznać, że nigdy tak naprawdę nie zależało mi na rzeczach materialnych, bardziej interesował mnie świat metafizyczny. Ten, w którym się wychowałem, wydawał mi się zbyt perfekcyjny, poukładany, sztuczny. Nic człowieka nie zaskakuje, bo człowiek panuje nad wszystkim. A sfera duchowa jest całkowicie usunięta – lub w najlepszym razie zepchnięta na margines. Dlatego powoli coraz bardziej aniżeli Zachód fascynował mnie Wschód. To na Wschodzie rozgrywała się walka z komunizmem o dusze. To właśnie Wschód, a dokładnie Polska, ze swoimi szarymi warszawskimi blokowiskami, kolejkami w sklepach, kłótniami na poczcie, ciągłymi demonstracjami, nieustanną walką z reżimem – jawiła mi się jako miejsce prawdziwe realne. Rzeczywiste, pełne odczuć, emocji, wiary, nadziei, czyli tego wszystkiego, czego już nie dostrzegałem w znudzonych Niemczech. I bynajmniej nie była to fascynacja zblazowanego Niemca wschodnim folklorem.

Nie dane mi było przyjechać do Polski przed 1990 rokiem. Jednak w latach 90., oglądając polskie filmy z lat 70. i 80., wiedziałem już, że do Polski przyjechać muszę, bo tylko tutaj odnajdę ducha, którego pozbawił mnie mój własny kraj. Kiedy w końcu zdecydowałem się przyjechać nad Wisłę, okazało się, że Polska coraz mniej różni się od mojego kraju. Ba, niekiedy nawet – zwłaszcza od połowy pierwszego dziesięciolecia nowego wieku – przoduje w materialistycznym spojrzeniu na świat. Wszystko musi być jak najlepsze, znanej marki, na czas i w odpowiedniej ilości. Wschód stał się McWschodem! Ilu ludzi nie wie nawet, że rozpoczął się już Wielki Post?!

Tak mi się jakoś tęskno zrobiło do filmów o latach 70. i 80. ubiegłego wieku, aż tu… mam, co chciałem. Z dnia na dzień w sklepach zaczyna brakować cukru! Jego cena wzrasta ponad dwukrotnie! Ludzie jeżdżą od jednego supermarketu do drugiego, dzwoniąc do siebie, gdzie jeszcze można dostać cukier i za ile. Tym samym doświadczyłem na własnej skórze, co to znaczy brak produktu w sklepie.

Na stacji benzynowej też poszło z portfela więcej pieniędzy niż zwykle, niemal tyle, co za pełny bak w Niemczech. Ale żeby chodziło tylko o cukier czy benzynę! Coraz częściej odnotowuję przejawy cenzury, zdaje mi się – bardzo podobnej do tej narzuconej w czasach komunizmu. Publicznie nie można ani wyrażać swoich przekonań religijnych, ani politycznych, ani broń Boże antyrosyjskich, bo od razu będzie się pozwanym do sądu za wypowiedzenie czegoś, co nie leży po linii wszechobecnie panujących prądów myślowych.

Powiesz, że jesteś wiernym członkiem Kościoła katolickiego, mimo różnych błędów i grzechów, jakie się w nim pojawiają – będziesz religijnym fanatykiem przynależącym do sekty pedofilów. Powiesz, że bardziej bronisz praw nienarodzonych dzieci niż zwierząt – będziesz bezdusznym „katolem”. Skąd o tym wiem? Tak właśnie nazwał moich teściów ich własny siostrzeniec, młody biznesmen, rozmawiając ze mną, jako – w jego mniemaniu – oświeconym Niemcem. Widać taki znowu oświecony nie jestem, bo jego słowa bardzo mnie dotknęły, także osobiście. Coraz bardziej życie w Polsce, ale i w całej Europie, jawi mi się jako życie pod berłem nowej dyktatury. Benedykt XVI nazywa ją „dyktaturą relatywizmu”. Jednak najważniejsze to pamiętać, że walka toczy się nie o cukier, benzynę czy nawet wolność słowa. Walka toczy się o ludzkie dusze. I mimo że od upadku komunizmu dzieli nas już dwadzieścia lat, walka duchowa nadal trwa.

Oczywiście, wszyscy jesteśmy tylko ludźmi i każdy z nas ma swoje ograniczenia. Nie każdy może dać tak heroiczny przykład odwagi, jak bł. Jerzy Popiełuszko. Ale można robić to małymi krokami, wedle własnych możliwości. Aby ocalić, co jeszcze zostało do ocalenia.

Autor jest dziennikarzem katolickiej gazety „Die Tagespost”

opr. aś/aś

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama