Wolność słowa nie jest dana raz na zawsze

Nie przypadkiem z telewizji publicznej zniknęły programy publicystyczne Anity Gargas i Bronisława Wildsteina

"Idziemy" nr 50/2010

Wolność słowa nie jest dana raz na zawsze

Z socjologiem Andrzejem Zybertowiczem, profesorem Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, rozmawia Marek Krukowski

Przedstawiciel rządu złożył w sądzie wniosek o rozwiązanie spółki wydającej „Rzeczpospolitą”. Może to grozić likwidacją tego krytycznego wobec ekipy Donalda Tuska dziennika. Jak Pan interpretuje to posunięcie?

Trzeba spojrzeć najpierw ogólnie, z punktu widzenia mechanizmów sprawowania władzy. Badania politologiczne pokazują, że w systemach autorytarnych i demokratycznych oraz też tylko formalnie demokratycznych, aby zachować władzę, wystarczy realizować interesy mniejszej części społeczeństwa – ale trzeba robić to w sposób niezgodny z oficjalnie deklarowanymi zasadami, zakulisowo. Można utrzymać się w siodle, jeśli zbuduje się dostatecznie rozgałęzioną sieć powiązań klientelistycznych. Ale taka sieć musi funkcjonować na poziomie tajemnicy poliszynela – to znaczy ludzie muszą wiedzieć, jak podczepić się pod ową sieć, by realizować swoje interesy. Z drugiej jednak strony kształt sieci i mechanizmy jej działania nie mogą być publicznie eksponowane, nagłaśniane i stanowić przedmiotu debaty, bo to obnażałoby istotę danego systemu władzy i wskazywało jego rzeczywistych beneficjentów.

A „Rzeczpospolita” to robi…

Atak na ten dziennik to nie jest po prostu atak na wolność słowa w ogóle, atak na dostęp do silnych pudeł rezonansowych. „Rzeczpospolita” należy do głównego nurtu komunikacji społecznej, jest wydawnictwem o wysokim profesjonalizmie i renomie. Platformie Obywatelskiej, która swoje rządy oparła na sieciach klientelistycznych, tak na poziomie międzynarodowym (gdzie sama jest klientem), jak i na poziomie ogólnokrajowym i lokalnym, chodzi o to, żeby jej konkurencja polityczna i ideologiczna nie posiadała żadnych istotnych pudeł rezonansowych, dzięki którym można skutecznie wpływać na wyobraźnię społeczną.

Małe pisemka, małe wydawnictwa, małe strony internetowe – to wszystko może sobie istnieć, bo nie ma dużej siły oddziaływania, a tym samym możliwości przesterowania opinii społecznej. Natomiast „Rzeczpospolita”, jako gazeta poświęcająca wiele uwagi środowiskom, którym na sercu leży troska o Polskę, troska o zachowanie naszej tożsamości historycznej i realizację interesu narodowego, stanowi zagrożenie dla klientelistycznej retoryki Platformy. To jest wyjaśnienie całej zagadki.

Nie przypadkiem też z telewizji publicznej zniknęły programy publicystyczne Anity Gargas i Bronisława Wildsteina.

To, z czym mamy teraz do czynienia, częściowo przypomina taktykę salami stosowaną przez PPR po II wojnie światowej. Nie niszczono wtedy pewnych instytucji, organizacji i ideologii jednym frontalnym ciosem, tylko stopniowo pozbawiano je zasobów, możliwości działania, kadr ludzkich. Wytworzono sytuację, w której pewnego dnia okazywało się, że środowiska niezależne wobec władzy nie miały żadnych możliwości skutecznego funkcjonowania.

Trzeba zatem nieustannie przypominać, że do istnienia rzeczywistej wolności słowa nie wystarczają konstytucyjne gwarancje, że niezbędna jest odpowiednia infrastruktura, sieć instytucji, które pozwolą z tej wolności słowa korzystać w praktyce.

Niektórzy myślą, że jeśli w przestrzeni medialnej pojawiają się dwie panie posłanki z różnych partii, które podpuszczone przez dziennikarza TVN24 będą się ze sobą kłóciły, to mamy wolność słowa. Tymczasem rzeczywista wolność słowa jest wtedy, kiedy różne grupy społeczne mogą się swobodnie organizować i wyrażać swoje interesy, mając po temu instrumenty instytucjonalne. Tylko w takiej sytuacji można uczciwie konfrontować różne wizje rozwoju kraju. Natomiast kiedy jedna grupa środowisk posiada duże pudła rezonansowe, a druga jest wepchnięta do komunikacyjnego rezerwatu, to nie sposób mówić o rzeczywistej wolności słowa. Można mówić co najwyżej o wolności do zgiełku.

opr. aś/aś

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama