Księża i polityka

Utyskiwanie na zaangażowanie księży w politykę jest tyleż samo słuszne, co obłudne

"Idziemy" nr 39/2010

ks. Henryk Zieliński

KSIĘŻA I POLITYKA

Utyskiwanie na zaangażowanie księży w politykę jest tyleż samo słuszne, co obłudne. Prawdą jest, że duchowny, który wykorzystuje swój urząd i zaufanie społeczne do promowania jakiejkolwiek formacji politycznej, popełnia nadużycie wobec Chrystusa, którego ma głosić, i wiernych, dla których ma być autorytetem w sprawach wiary i moralności. Niezależnie, do jakich partii należą. Ale prawdą jest również, że najwięcej pretensji o „politykierstwo” duchownych mają ci, którzy albo do kościoła nie chodzą, albo nie mogą ścierpieć, że jakiś ksiądz, biskup lub zakonnik angażuje się po „niewłaściwej” stronie.

Zwyczajnie: „punkt widzenia zależy od punktu siedzenia”. Dlatego nikt chyba poza carycą Katarzyną i grupą targowiczan nie krytykował zaangażowania księży Stanisława Staszica, Grzegorza Piramowicza czy Hugona Kołłątaja w działalność Komisji Edukacji Narodowej, która była przecież pierwszym w Polsce ministerstwem oświaty. I nikt poza komunistami nie miał nic przeciwko opozycyjnej działalności księży w czasach PRL i rodzącej się Solidarności. Ale i komuniści nie byli przeciwko wszelkiemu angażowaniu się księży w politykę. Chodziło jedynie o to, aby angażowali się po „właściwej” stronie. Po to już w 1949 r. przy Związku Bojowników o Wolność i Demokrację powołano Komisję Księży, która dała początek ruchowi „księży patriotów”, który wspierał budowę socjalizmu i krytykował „polityczne awanturnictwo” Prymasa Tysiąclecia. Nie bacząc na świeckość państwa, władze PRL brały na etat „postępowych” duchownych i organizowały ich zjazdy, dowożąc tych mniej przekonanych!

Pokusa wykorzystania religii i duchowieństwa do doraźnych celów politycznych jest stara jak świat. I ciągle towarzyszy ludziom, niezależnie od barw partyjnych. Tuż po wygranych przez Bronisława Komorowskiego wyborach prezydenckich ze strony jego współpracowników posypały się pod adresem episkopatu i duchowieństwa niewybredne oskarżenia o wspieranie jego kontrkandydata. Słychać było, że „Kościół przegrał wybory ” i będzie musiał ponieść tego konsekwencje. Ale za to z jakim entuzjazmem prezydent przyjął jawnie upolityczniony wywiad z bp. Tadeuszem Pieronkiem. Emerytowanego biskupa pomocniczego diecezji sosnowieckiej komplementował aż z Paryża!

Podobnie ani prezydent, ani premier nie widzą nic zdrożnego w liście, z którym działacze PO kolędują wśród małopolskich proboszczów, starając się o ich przychylność przed nadchodzącymi wyborami. A pikanterii dodaje sprawie fakt, że inicjator akcji i szef małopolskiej PO Ireneusz Raś jest rodzonym bratem sekretarza metropolity krakowskiego kard. Stanisława Dziwisza. Który więc z proboszczów ośmieli się więc narazić bratu sekretarza, skoro nawet kierowca kurialny jest traktowany w diecezji ze szczególną atencją i ostrożnością, bo przecież może mieć dostęp bo ucha „szefa”!

Zapędy posłużenia się Kościołem w drodze do władzy istnieją wśród polityków prawie wszystkich opcji. Uczciwe niezaangażowanie duchownych w politykę wynika więc nie ze strachu przed obłudnymi oskarżeniami ani z koniunkturalizmu nakazującego być ze wszystkimi w zgodzie. Bo ci, których celem jest święty spokój, kiedyś sprzedają Chrystusa. Wynika ono z uniwersalizmu Kościoła, który nie zawęża się do sympatyków jednej partii. Stąd również żadna partia nie może oczekiwać od Kościoła, aby na czas wyborów zawiesił głoszenie niewygodnych dla niej wartości moralnych. Tutaj: „non possumus”!

opr. aś/aś

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama