Odwracanie pojęć

Tak oto dochodzimy do sedna: największą przeszkodą w budowie demokracji są ci, którzy walczyli z komuną.

"Idziemy" nr 24/2010

Jacek Karnowski

Odwracanie pojęć

Niedzielna beatyfikacja księdza Jerzego Popiełuszki to kolejna okazja, by młodym Polakom przypomnieć, czym była PRL i w jaki sposób rozprawiała się ze swoimi wrogami, zwłaszcza tymi nieulęknionymi do końca. W zalewie komuno-nostalgii, gdzieś pomiędzy słonecznymi teledyskami Anny Jantar, naprawdę sympatycznymi, a wspomnieniami o wodzie z saturatora czy sznurach zdobytego z trudem papieru toaletowego, ginie makabryczność realnego socjalizmu. We wspomnieniach zostaje propagandowa nadbudowa, a nie ponury wymiar systemu, jego maszynownia podtrzymująca całość. Maszynownia, która zawsze mogła sięgnąć – i nierzadko sięgała – po zabójstwo. W przypadku księdza Jerzego – zabójstwo szczególnie perfidne i okrutne, do dziś niewyjaśnione.

Ale amnezja nie jest najgorsza. Gorsze od niej są coraz odważniejsze próby świadomego rehabilitowania PRL-u i – szerzej – komunizmu. Próby, które jeszcze kilka lat temu wydawały się niemożliwe do podjęcia. A jednak. Polska Ludowa bywa już otwarcie przedstawiana jako kraj, który miał swoich własnych „patriotów”, działających w dobrej wierze, służących w sumie słusznej sprawie „postępu”, w imię rozumianego na sposób lewicowy dobra ludzkości. Przykładem może być książka Artura Domosławskiego „Kapuściński non-fiction”, w której głębokie zaangażowanie reportera w PRL jest w pełni akceptowane, a nawet pochwalane. W tę tendencję wpisują się również niedawne wezwania establishmentu – kuriozalne z polskiego punktu widzenia – o „słusznej sprawie”, w imię której walczyli czerwonoarmiści, a na grobach których mieliśmy zapalać znicze w dniu 9 maja.

Niestety, są i głosy idące jeszcze dalej. Na razie nieśmiałe, nieco ukryte. Być może to testowanie reakcji, być może zapowiedź linii, która kiedyś będzie linią główną. Oto w weekendowym wydaniu „Gazety Wyborczej” Agnieszka Graff, związana z radykalnie lewicowym środowiskiem „Krytyki Politycznej”, publikuje esej zatytułowany „Swojskość do rozmontowania”. Tytuł mówi właściwie wszystko, potwierdzając wrogi wspólnocie motyw przewodni, ale jeszcze lepszy jest wstęp do artykułu, który brzmi tak: „Obecne deficyty polskiej demokracji traktować należy nie tylko jako spadek po komunie, ale także – kto wie, czy nie przede wszystkim – jako ideową i kulturową spuściznę oporu przeciw komunie.” Prawda, że tego jeszcze Państwo nie słyszeli? Ja w każdym razie po raz pierwszy czytam zdanie, które de facto stwierdza: ci, którzy sprzeciwiali się totalitaryzmowi, są większym wrogiem demokracji niż ci, którzy totalitaryzm wspierali! Do tej pory posługiwano się jedynie – również bulwersującą – tezą, że postkomuniści lepiej służą demokracji (bo są pozbawieni żywej ideologii) niż Polacy wierni tradycyjnym wartościom patriotycznym, rzekomo „skażeni pokusą autorytarną”. Widocznie to było za słabe i teraz trzeba mówić jasno: rozróżnienie na sprzyjających demokracji dobrych komunistów i złych przeciwników komunizmu należy rozciągnąć również na PRL. Oczywiście, z wyłączeniem własnych opozycjonistów, którzy po roku 1989 wyciągnęli rękę do postkomunistów.

Tak oto dochodzimy do sedna: największą przeszkodą w budowie demokracji są ci, którzy walczyli z komuną. Po pierwsze Kościół, po drugie niezależni chłopi, a po trzecie – twórcy „ideowej i kulturowej” tradycji oporu przeciw systemowi. Gdyby nie oni i nie ich działalność w latach 1945–1989, nasza demokracja byłaby piękna, nowoczesna, godna liberalnego wzorca. Inna sprawa, czy byłaby to prawdziwa „demokracja”. Mam bowiem coraz większe przekonanie, że znów podmieniono znaczenie tego słowa.

opr. aś/aś

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama