Stawką jest przyszłość telewizji publicznej

Przez środki masowego przekazu przetoczyła się kolejna fala oburzenia na zawłaszczanie firmy z ulicy Woronicza przez polityków

Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji wybrała nową radę nadzorczą telewizji publicznej. W ten sposób znaleźli się w tej ostatniej ludzie kojarzeni z lewicą. Dało to asumpt wielu politykom i publicystom do ukucia tezy, że powstała nowa koalicja medialna, utworzona tym razem przez PiS i SLD. Zaś przez środki masowego przekazu przetoczyła się kolejna fala oburzenia na zawłaszczanie firmy z ulicy Woronicza przez polityków.

Prym, jak zwykle, wiodła „Gazeta Wyborcza”, która dopatrzyła się w operacji wymiany członków rady nadzorczej bezprecedensowego politycznego rozpasania, aktu przypieczętowującego upadek telewizji publicznej. Suchej nitki na politycznych oponentach nie pozostawili także działacze Platformy Obywatelskiej. Tym trudno się dziwić. Jak wszystko na to wskazuje, nowa rada nadzorcza odwoła tak szybko, jak tylko będzie mogła, kierującego TVP Piotra Farfała, człowieka, któremu związki z LPR nie przeszkodziły współpracować ręka w rękę z PO. Na te zarzuty politycy PiS odpowiadają, że wybór nowej rady nadzorczej zapobiegnie upadkowi telewizji publicznej.

Z roku na rok coraz gorzej

Telewizja publiczna kształtuje w dużej mierze poglądy znacznej części Polaków. Z tej przyczyny stanowi łakomy kąsek dla partii politycznych, które od kilkunastu lat toczą zacięte boje o wpływy na Woronicza. Jest to bez wątpienia fakt naganny, ale też i nieuchronny, bo wynikający z logiki przyjętej we wczesnych latach dziewięćdziesiątych ustawy o KRRiT. Traci na tym, oczywiście, sama firma, bo zmieniające się co kilka lat władze spółki nie mogą zapewnić jej stabilizacji potrzebnej do funkcjonowania na konkurencyjnym rynku, w tym przeprowadzenia niezbędnych reform wewnętrznych. O pogarszającej się kondycji TVP alarmowani jesteśmy od lat. Są to jednak głosy wołającego na puszczy. Jeżeli coś się zmienia, to, w dłuższej perspektywie, tylko na gorsze. Telewizja publiczna ulega z roku na rok coraz dalej posuniętej komercjalizacji. Tak zwane programy misyjne nadawane są w takich godzinach, że na ich oglądanie nie może sobie w zasadzie pozwolić normalnie pracujący człowiek. Coraz trudniej znaleźć audycje publicystyczne o większych ambicjach, poruszające w założeniu najpoważniejsze problemy nurtujące kraj. Zastępują je polityczna sieczka i kłótnie na antenie. A przecież sens istnienia telewizji publicznej sprowadza się do tego, że powinna ona emitować programy, których nie produkują nastawieni wyłącznie na zysk nadawcy komercyjni. I to jest miara, którą powinniśmy przykładać, obserwując to wszystko, co dzieje się wokół Woronicza.

Na ratunek

Czy można mieć nadzieję, że wreszcie nastaną czasy, w których postępująca degradacja TVP zostanie zahamowana? Optymiści mówią, że tak. Lekarstwem na dotychczasowe bolączki ma być nowa ustawa medialna, na mocy której nad nadawcami publicznymi czuwać będzie odpolityczniona, składająca się z ekspertów i autorytetów Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji.

Łatwiej to jednak powiedzieć, niż zrealizować. Już nie raz sparzyliśmy się na tak zwanych „niezależnych fachowcach”. Co więcej, coraz trudniej jest znaleźć osoby o niekwestionowanym dla większości Polaków autorytecie, ludzi, którzy byliby w stanie wznieść się nie tylko ponad podziały polityczne, ale także ideowe i światopoglądowe. W końcu żyjemy w epoce wojny kultur i rosnącej nietolerancji środowisk liberalnych wobec ludzi wyznających tradycyjne wartości. Wystarczy przypomnieć namiętne spory, jakie towarzyszyły swego czasu zapisowi o respektowaniu w mediach publicznych wartości chrześcijańskich. Nikt przecież nie chciał, by mediom publicznym narzucić charakter wyznaniowy. Chodziło jedynie o poszanowanie wartości, na których została ufundowana cywilizacja europejska. Warto też zauważyć, że często do zawierania kompromisów bardziej są skłonni zwyczajowo odsądzani od czci i wiary politycy, niż nadające ton debacie publicznej opiniotwórcze salony.

Mimo powyższych trudności rozwiązania należy szukać. I w imię ratowania mediów publicznych i ich misji należy się pogodzić z faktem, że żadna ze stron politycznych i światopoglądowych sporów nie będzie mogła być w pełni ewentualnym kompromisem usatysfakcjonowana.

Do jego zawarcia niezbędne jest porozumienie najważniejszych sił politycznych, a więc także darzenie się przez nie nawzajem elementarnym zaufaniem. W tym punkcie jednak jeszcze trudniej o optymizm. Przynajmniej na razie. Jak się zdaje inicjatywa w tym względzie powinna należeć do partii Donalda Tuska, bowiem zamiary PO wobec telewizji publicznej są — delikatnie mówiąc — niejasne. Platforma podejrzewana jest o chęć, jeśli nie całkowitej jej likwidacji, to daleko idącej marginalizacji, na której zyskałyby sprzyjające PO stacje komercyjne. Wszystkie dotychczasowe działania tego ugrupowania tę tezę potwierdzają.

opr. aw/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama