Złocistość zniewalająca

O tym, że zamiast mundialu bardziej w pamięć zapadały reklamy piwa w każdej postaci i na każdym tle (w tym: barw narodowych), przekonywać nikogo nie trzeba – wiele szat ostatnio rozdarto z tego powodu.

O tym, że zamiast mundialu bardziej w pamięć zapadały reklamy piwa w każdej postaci i na każdym tle (w tym: barw narodowych), przekonywać nikogo nie trzeba – wiele szat ostatnio rozdarto z tego powodu.

Rzecz działa się w Niemczech, dokładnie w Szlezwiku, w trakcie weselnego przyjęcia. Około godziny 23 grupka Polaków, w tym jedna kobieta i kilku mężczyzn, opuściła dom weselny, w którym w najlepsze trwała zabawa. Pani, dzieląc się wrażeniami, stwierdziła, że nie wie dlaczego, ale na tym weselu jest jakoś inaczej niż w Polsce. Jeden z rozmówców zażartował, że pewnie chodzi o to, że stoły nie uginają się od nieustannie wnoszonego jedzenia. Drugi zaoponował – „No co ty! Chodzi o to, że w Polsce o tej porze z żadnym z nas nie mogłabyś już normalnie porozmawiać!”. Miał na myśli stan trzeźwości (męskich zapewne) umysłów. Kobieta zgodziła się, jak i skądinąd cała reszta. Wracam do tej rozmowy w numerze, w którym przybliżamy ideę trzeźwości i abstynencji propagowaną przez polskich biskupów nie tylko na okazję sierpnia (tradycyjnie), lecz również na stulecie niepodległości. Bo o trzeźwości w Polsce mówi się od bardzo dawna. Ponad trzydzieści lat temu ks. Stanisław Tkocz pisał w „Gościu” o ks. Janie Kapicy, nazywanym apostołem trzeźwości. Stwierdził, że ks. Kapica jak do każdego problemu, tak i do problemu pijaństwa w narodzie podszedł z właściwą sobie sumiennością i wszechstronnym przygotowaniem: psychologicznym, teologicznym i socjologicznym. Nie przypuszczam, co prawda, by skuteczne okazały się dzisiaj jego metody – kazanie z wątkiem „przypowieści” na przykład o umierającej kobiecie pobitej przez męża pijaka albo o dziecku obciążonym chorobą na skutek pijaństwa matki. Sama jednak idea mnie przekonuje: kaznodzieja, zdaniem Kapicy, powinien mieć w jednej ręce Ewangelię, a w drugiej codzienną prasę i nasłuchiwać, jakimi problemami żyją ludzie, bo tylko tak trafi do ich przekonania.

O tym, że zamiast mundialu bardziej w pamięć zapadały reklamy piwa w każdej postaci i na każdym tle (w tym: barw narodowych), przekonywać nikogo nie trzeba – wiele szat ostatnio rozdarto z tego powodu. Zarówno ręce kibiców, jak i trenerów czy działaczy wznosiły się triumfalnie ze szklanicami wypełnionymi złocistymi bąbelkami. Non stop. W każdej przerwie. Ktoś napisał, że nie wyglądało to jak święto sportu, lecz raczej obchody narodowego pijaństwa. Słusznie. Owszem, biznes jest biznes i reklamodawcy słono płacili, kierując ofertę ku określonej grupie odbiorców. Ale żeby aż tak nachalnie? Myślę o tych dłoniach ze szklanicami, które same w sobie nie świadczą przecież o niczym złym, i dochodzi do mnie, że sprawa jest jeszcze bardziej niebezpieczna niż w czasach Kapicy, Ficka czy Blachnickiego – twórcy Krucjaty Wyzwolenia Człowieka. Bo wtedy było jakoś tak bardziej czarno-biało. Zwłaszcza za komuny, gdy naiwne plakaty socrealistyczną propagandą bardziej śmieszyły, niż przestrzegały, i niewielu zapewne brało sobie do serca przekaz: „źle tankujesz!”. No cóż, dzisiaj jest jakby bardziej… złociście. A złocistość ta wydaje się bezpieczna, usprawniająca kontakty międzyludzkie, nienaruszająca dobrych obyczajów, ba – wręcz wyzwalająca. Mało komu z nas przychodzi do głowy, że w tak masowym wydaniu równie zniewalająca, i to coraz młodszych.

ks. Adam Pawlaszczyk - redaktor naczelny tygodnika "Gość Niedzielny"

opr. ac/ac

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama