Budżetowi się to opłaci [GN]

Czy wydobywanie gazu łupkowego przez zagraniczne firmy opłaci się Polsce?

Budżetowi się to opłaci [GN]

Gaz łupkowy zalega na dużych głębokościach — mówi Paweł Poprawa. Autor zdjęcia: Tomasz Gołąb

O polskim gazie łupkowym z mgr. inż. Pawłem Poprawą, ekspertem z Państwowego Instytutu Geologicznego, rozmawia Tomasz Rożek.


Tomasz Rożek: Mamy w Polsce gaz łupkowy?

Paweł Poprawa: — Jeszcze nie wiemy. Na razie można powiedzieć tylko tyle, że wyniki z pierwszego wywierconego otworu są bardzo obiecujące. W tym roku będziemy mieli wyniki z kolejnych pięciu. By cokolwiek rozstrzygać, potrzebnych jest kilkanaście otworów na terenie, powiedzmy, kilku tysięcy kilometrów kwadratowych.

Ile firm poszukuje gazu w Polsce?

Łącznie mniej więcej 10 grup kapitałowych. Tworzy je około 15 firm zagranicznych i dwie — PGNiG, Orlen — polskie. Każdy z tych podmiotów przechodził taką samą procedurę, czyli występował do Ministerstwa Środowiska o pozwolenie na wiercenia poszukiwawcze na określonym terenie. Maksymalna powierzchnia jednego takiego bloku wynosi 1200 km kw. Jeżeli firma chce szukać na terenie większym, musi się starać o kilka koncesji.

Jeżeli gaz się znajdzie, co dalej?

Jeżeli ktoś uważa, że znalazł złoże, musi wystąpić do Ministerstwa Środowiska z wnioskiem o przyznanie koncesji na eksploatację. Jeżeli taką koncesję otrzyma, może wydobywać gaz i go sprzedawać. Oczywiście najpierw trzeba wywiercić dodatkowe otwory. Do poszukiwania wystarczy kilkanaście otworów, ale do wydobycia potrzeba kilka tysięcy.

Gdy firma otrzyma koncesję, może bezwarunkowo wchodzić na określony nią teren?

Absolutnie nie. Musi dogadać się z właścicielem gruntu. Państwu nic do tego.

Pana nie martwi to, że prawie wszystkie firmy, które poszukują u nas gazu, są z zagranicy?

Mnie osobiście nie, choć wiem, że jest wiele osób, które są tym zmartwione. Dobrze jest określić, jakie są nasze cele, a później zastanowić się, jaki wpływ na realizację tych celów będzie miał fakt, czy za wydobycie będzie odpowiedzialny polski, czy zagraniczny podmiot.

Jakie są zatem te nasze cele?

Za pierwszy uznałbym bezpieczeństwo energetyczne. Drugi to korzyści inwestycyjne, czyli inwestycje bezpośrednio w gospodarkę. Jako trzeci wymieniłbym korzyści fiskalne, a więc, innymi słowy, zasilenie różnego rodzaju podatkami budżetów gmin czy budżetu centralnego. Można sobie zadać pytanie: w jaki sposób zrealizować te cele? No i kolejne pytanie: jeżeli nie zachodni przemysł, to jaki?

Polski.

PGNiG czy Orlen to nie są firmy, które kiedykolwiek prowadziły tego typu prace. Nie mają odpowiednich technologii.

To może wprowadźmy rozwiązanie pośrednie. Zobowiążmy zachodnie firmy, żeby dobierały sobie polskich partnerów.

A skąd wiadomo, czy ten polski komercyjny partner będzie działał dla dobra Polski, a nie dla dobra własnej kieszeni? W Skandynawii stroną w koncesji jest specjalna agenda rządowa. Przedstawiciel tej agendy jest na każdym posiedzeniu zarządu grupy, która daną koncesję dostała, i śledzi od środka wszystkie procedury.

Dlaczego nie wprowadzić czegoś takiego w Polsce?

Można wprowadzić, ale trzeba mieć świadomość tego, że jeżeli rządowa agencja obejmuje np. 5 proc. udziałów w konsorcjum szukającym gazu, musi ponieść 5 proc. kosztów poszukiwań. Musi wziąć na siebie proporcjonalne ryzyko niepowodzenia. Koszt jednego wiercenia wynosi 20—30 mln złotych, a otworów w fazie poszukiwawczej na jednej tylko koncesji trzeba zrobić kilkanaście. W krajach, w których takie rozwiązania funkcjonują, tzw. ryzyko poszukiwawcze jest wielokrotnie niższe niż w Polsce. W Norwegii niemalże gdziekolwiek się wywierci w basenie naftowym, można znaleźć ropę czy gaz. U nas rozwiercamy coś nowego, niepotwierdzonego, i nie sadzę, że dobrze by się stało, gdyby nasz budżet dźwigał częściowe ryzyko takich poszukiwań.

Gdy państwo udziela firmie X koncesji na wydobycie gazu, do kogo należy gaz? Do tej firmy, właściciela terenu czy Skarbu Państwa?

W USA gaz jest własnością właściciela terenu. Wszystko, co znajduje się pod moją działką, jest moje. W Europie to, co jest w ziemi, jest własnością Skarbu Państwa. W praktyce to jednak niewiele oznacza, bo w momencie, gdy gaz jest wydobyty, staje się on własnością firmy, która go pozyskałą. Ta firma może z nim zrobić, co zechce, więc zazwyczaj sprzedaje go jak towar.

Jakie zyski z wydobycia surowców przez prywatną firmę ma budżet państwa?

Firmy wydobywcze będą płaciły u nas różnego rodzaju podatki. Państwo może na tym dużo zarobić. To są podatki zwykłe, jakie płaci każdy przedsiębiorca, ale też podatki płacone tylko przez firmy wydobywcze. Druga grupa korzyści to dodatkowe miejsca pracy i inwestycja w gospodarkę. Trzeba wybudować instalacje, drogi i całą infrastrukturę, która w Polsce pozostanie na stałe. Jest i trzecia rzecz, a mianowicie korzyści polityczne czy strategiczne. I tutaj mam na myśli niezależność energetyczną czy podniesienie znaczenia kraju, który ma swoje zasoby surowców energetycznych.

Wspominał Pan o bezpieczeństwie energetycznym. Czy firma, która dostanie pozwolenie na wydobycie gazu w Polsce, ma obowiązek sprzedać go w kraju?

Nie. W Unii nie ma prawnych ograniczeń na sprzedaż gazu. Oczywiście wolelibyśmy, żeby ten gaz był dostarczany na polski rynek, i istnieją powody, żeby tak właśnie było. Tym powodem jest cena. Gaz z łupków, o ile w ogóle opłacalne będzie jego wydobycie, będzie droższy niż gaz wydobywany konwencjonalnie. Producent będzie chciał jak najbardziej ograniczyć jego koszty, bo inaczej nikt go nie kupi. Transport gazu jest drogi, nie sądzę więc, by ktokolwiek poważnie myślał o tym, by gaz łupkowy przesyłać na duże odległości od miejsca, w którym został wydobyty.

Czy wydobycie gazu łupkowego może być zagrożeniem dla środowiska naturalnego?

Żadna działalność człowieka nie jest obojętna dla środowiska. I nie chodzi tylko o zagrożenia, ale także czasami zyski. Metan jest najczystszym paliwem kopalnym. Lepiej więc spalać metan niż np. węgiel. Zagrożenia w porównaniu z zyskami środowiskowymi są, moim zdaniem, dużo mniejsze. Wszystkie one wiążą się z wydobyciem gazu. Wszystkie procedury w czasie szukania i wydobycia gazu łupkowego są od wielu lat znane w geologii konwencjonalnej. Tutaj stosuje się je po prostu na większą skalę. Wywiercenie nawet kilku tysięcy otworów nie jest dużym zagrożeniem, o ile respektowane są odpowiednie procedury. Porównywalną ilość otworów już w Polsce wywiercono przy okazji poszukiwania ropy.

Często mówi się o tym, że woda, jaka jest wpompowywana do otworów, może być zagrożeniem.

Tak może być, ale w przeważającej większości przypadków nie jest. Pierwszym problemem może być dostępność wody. Jedno szczelinowanie wymaga od 1000 do 2000 m sześc. wody. Jeżeli w pobliżu nie ma takiej ilości, trzeba ją przetransportować. Nie pobiera się jej z wód powierzchniowych czy podziemnych, gdyby miało to źle wpłynąć na lokalne środowisko. Inną sprawą jest to, że około 30 proc. wody wtłoczonej do otworu wraca na powierzchnię. I tutaj może pojawić się największy problem. My nie wtłaczamy do otworów czystej wody, tylko dodajemy do niej wiele substancji chemicznych. Ta woda może być powtórnie wykorzystana przy wierceniach, ale trzeba uważać, by nie dostała się ona do środowiska.

Co dokładnie wtłaczamy do wywierconych otworów?

99,5 proc. to jest woda i piasek. Te pozostałe pół procenta to dodatki chemiczne. One służą np. temu, żeby zmniejszyć tarcie pomiędzy wodą a ściankami rur i skałami. W wodzie pobieranej ze środowiska są bakterie, które pod wpływem wysokiej temperatury powodują, że niszczeją elementy metalowe całej instalacji, i rozkładają polimery, które też dodaje się do wody. Dodaje się więc także środki bakteriobójcze. Poza tym dolewa się niewielkie ilości kwasu solnego, bo on rozkłada węglany i zwiększa penetrację skał. W skrócie, to, co wraca, musi być utylizowane i nie nadaje się do wprowadzenia do środowiska.

Czy wtłaczana pod ziemię woda z chemicznymi dodatkami może wymieszać się z wodami gruntowymi?

W czasie normalnej eksploatacji nie może, bo woda jest zatłaczana kilka kilometrów pod ziemię, a wody gruntowe są na głębokości kilkunastu, kilkudziesięciu metrów. Pomiędzy jest gruba warstwa nieprzepuszczalnych skał. Nieprzepuszczalnych dla gazu, a co dopiero dla wody. Do wymieszania czy do dostania się do warstwy wodonośnej może dojść tylko w wyniku jakiegoś wypadku. Te zdarzają się bardzo rzadko. A nawet gdyby do czegoś takiego doszło, dotyczy to bardzo małego obszaru i nie stanowi niebezpieczeństwa dla życia czy nawet zdrowia kogokolwiek. Zresztą na wypadek takiego zdarzenia buduje się przy otworach specjalne instalacje.

Nie przychodzi Panu czasem do głowy, że może lepiej byłoby dzisiaj tego gazu jeszcze nie ruszać i poczekać kilkanaście albo nawet kilkadziesiąt lat z jego wydobyciem? Może wtedy bardziej będzie się to opłacało, a może dostępne będą lepsze technologie? Ten gaz nam przecież nie ucieknie.

Proszę pamiętać, że gazu z łupków nikt w Polsce jeszcze nie wydobywa. Obecnie dysponujemy jednym otworem próbnym. My na razie sprawdzamy, co w ogóle mamy. Ten proces potrwa jeszcze co najmniej kilka lat. Debata nad tym, czy wydobywać, gdzie wydobywać i w jakim tempie wydobywać, powinna się odbyć po tym, jak już będziemy wiedzieli, czy jest w ogóle co wydobywać. Wie pan, ja jestem optymistą, jeżeli chodzi o powodzenie geologiczne całego przedsięwzięcia. Jestem pewien, że ten gaz tam jest. Nawet jestem przekonany, że da się go wyciągnąć. Ale mam wątpliwości, czy będzie to opłacalne. Szczególnie przez najbliższe dziesięciolecia. Przecież mamy zakontraktowane ogromne ilości gazu z Rosji. Co więcej, musimy go wykorzystać na miejscu, bo kontrakt z Gazpromem nie przewiduje sprzedania surowca za granicę.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama