Zabójcze piwo [GN]

Dlaczego tak wiele utonięć zdarzyło się w tym sezonie letnim? Trzy czwarte ofiar to osoby będące pod wpływem alkoholu - wystarczy wypicie jednego piwa...

W przedostatni weekend lipca w Polsce utonęło aż 52 ludzi. To o 20 więcej, niż zginęło w tym czasie na fatalnych polskich drogach.

Według policji, te 52 ofiary w jeden weekend to smutny rekord utonięć. Licząc od 1 kwietnia do 21 lipca, czyli od czasu, gdy pierwsi odważni wylegli na plażę, liczba utopionych sięgnęła już 419. W tym samym okresie zeszłego roku woda pochłonęła 316 ofiar, czyli o 103 mniej.

— Nie pamiętam innego roku, tak katastrofalnego pod względem utonięć jak obecny — ocenia Marek Grodzki, instruktor Wodnego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego w Warszawie, ratownik z 16-letnim stażem.

Skąd tak duży wzrost liczby utopień w tym roku? Nie wszystko można wyjaśnić skwarem lejącym się z nieba. Lipiec był, owszem, bardzo upalny, co zresztą nie jest w polskim klimacie szczególnie zaskakujące. Jednak wcześniejsze miesiące 2010 roku były deszczowe. O co więc chodzi?

Towarzysz śmierci w wodzie

— Upały to tylko towarzysząca okoliczność zwiększonej liczby utonięć — uważa instruktor WOPR Marek Grodzki. Po czym zaczyna wyliczać przyczyny, które wydają mu się jeszcze bardziej istotne. Najdłużej mówi o zwiększonej dostępności alkoholu na polskich plażach. To nowe zjawisko. — Ludzie bardzo często dzisiaj myślą, że piwo to nieodłączny towarzysz wypoczynku na plaży. Tymczasem w rzeczywistości piwo jest nieodłącznym towarzyszem śmierci w wodzie — mówi.

Potwierdzają to statystyki policji. W zeszłym roku policjantom udało się ustalić stan trzeźwości 224 ofiar utonięć. Okazało się, że tylko 55 osób spośród nich było trzeźwych, natomiast pod wpływem alkoholu było 169 ofiar, czyli ponad trzy czwarte. Niewiele lepiej było w 2008 roku, gdy policja ustaliła stan trzeźwości 208 utopionych: trzeźwe okazały się 52 osoby, pod wpływem alkoholu było 156 ofiar.

Widać to także wśród ludzi, którym uratowali życie ratownicy i policjanci. Rzadko chodzi o osoby pijane w sztok, jak mężczyzna, który ostatnio pod Szczecinem wybrał się na spływ pontonem, a potem buńczucznie bełkotał w stronę chcących go wyciągnąć policjantów, że „ja się jeszcze nigdy w życiu nie utopiłem”. — Bardzo często wśród uratowanych są ludzie po jednym piwie — mówi Grażyna Puchalska z Komendy Głównej Policji. — Wchodzenie po alkoholu do rzeki czy jeziora jest skrajnie nieodpowiedzialne, bo organizm ma mniejsze możliwości, a do tego dochodzi jeszcze szok termiczny — tłumaczy.

Przy prowadzeniu samochodu dopuszczalny jest poziom 0,2 promila alkoholu we krwi. Czy przy wejściu do wody nie jest podobnie? — Policja proponuje, żeby nie pić wtedy nawet jednego piwa i nie ryzykować w ten sposób własnym życiem. Jeśli chcemy wypoczywać bezpiecznie, przed wejściem do wody nie pijemy alkoholu wcale — odpowiada Grażyna Puchalska.

To samo powtarzają ratownicy WOPR, którzy bardzo często ratują ludzi tylko leciutko podchmielonych. — Dwa piwa w 40-stopniowym upale działają jednak na nasz organizm zupełnie inaczej niż wypite w chłodny wieczór. Organizm w upale jest odwodniony i bardzo szybko przyswaja to, co do niego wprowadzimy — wyjaśnia Marek Grodzki. — Na plaży nie powinniśmy pić alkoholu w ogóle, nawet jednego piwa. Po alkoholu nie jesteśmy w stanie realnie ocenić zagrożeń, wydaje nam się, że jesteśmy silniejsi, szybsi, że lepiej pływamy niż w rzeczywistości. Mogą wreszcie po alkoholu pojawić się skurcze i zawroty głowy, a to może spowodować utonięcie. Nigdy nie jesteśmy w stanie stwierdzić, jak na nas zadziała to jedno piwo przy 40 stopniach ciepła — mówi zdecydowanie.

Piwo zdobywa plaże

A jednak urzędy gmin, na których terenie znajdują się kąpieliska, kompletnie się tym nie przejmują.

Plaża w Ustroniu Morskim pod Kołobrzegiem. Ludzi raczej tu nie przybyło: od lat plaże latem są tu tak gęsto wypełnione ludźmi, że trudno wcisnąć szpilkę. A jednak wiele się ostatnimi laty zmieniło, bo w ten tłum udało się wcisnąć... punktom sprzedaży alkoholu.

Pierwsze pojawiły się tu zaledwie przed pięcioma laty. Wtedy jeszcze jeden punkt przypadał na dwa, trzy kilometry plaży. Teraz na odcinku 600 metrów w Ustroniu stoją trzy duże namioty z piwem i jeden mniejszy punkt. Gminy na wyścigi wydają na to pozwolenia, żeby jeszcze bardziej zarobić na turystach. Mniej zachwyceni są ratownicy, których o to pytamy. — Alkohol z wodą nigdy dobrze się nie wiązał — mówi ostro siedzący na wieży ratowniczej w Ustroniu Piotr Klejny, prezes WOPR w Kołobrzegu. Opowiada o osobach pod wpływem alkoholu na strzeżonym kąpielisku, na którym pracuje. — Przypominamy gościom, że alkoholu na plaży pić nie wolno. Albo prosimy kogoś takiego o opuszczenie kąpieliska, bo mamy takie uprawnienia, albo po prostu mamy go bardziej na oku — mówi.

Podobne obserwacje ma Marek Grodzki. — Nieraz obserwuję wypływające dalej od brzegu materace czy rowery wodne. Przez lornetkę widzę, jak płynący na nich ludzie piją alkohol, a potem wskakują do wody. I za chwilę trzeba po nich płynąć, bo do alkoholu dochodzi jeszcze wstrząs termiczny — wyjaśnia.

Człowiek słabnie

Niedoszli topielcy po jednym lub dwóch piwach, gdy są wyciągani na brzeg przez ratowników, cuchną, jakby wypili wiadro czystego spirytusu. Dzieje się tak, gdy tonący opije się wodą. — Kiedy wyciągamy kogoś z wody, to w 90 procentach przypadków czujemy od niego alkohol — mówi Piotr Klejny. Sam też już w tym roku wyciągnął z morza takiego człowieka. Działo się to przy plaży niestrzeżonej, którą ratownik akurat przechodził. — Ten człowiek nie wypił wcale dużo, bo tylko dwa małe piwa. Normalną reakcją obronną organizmu w sytuacji zagrożenia w wodzie jest wstrzymywanie oddechu. Dopiero na późniejszym etapie, wskutek zmęczenia organizmu, następuje samoczynny wdech, dzięki impulsom kierowanym bezpośrednio z mózgu. I wtedy woda napływa do płuc. Jednak ten człowiek po dwóch małych piwach szybko stał się zbyt zmęczony, żeby ten samoczynny wdech powstrzymywać — tłumaczy Piotr Klejny. — Zwłaszcza że Bałtyk to zimne morze. A alkohol rozszerza naczynia krwionośne, więc organizm w wodzie szybko oddaje ciepło i szybko słabnie — dodaje.

A co z tym niedoszłym topielcem? — Mocno opił się wody. Ale skończyło się dobrze. Po trzech dniach wypuścili go ze szpitala. Przyszedł, podziękował, co się nie zawsze zdarza — mówi pan Piotr.

Także druga jego tegoroczna interwencja wiązała się z alkoholem. — Przedwczoraj mieliśmy atak padaczkowy na tle alkoholowym. Panowie wypili sporo alkoholu poprzedniego wieczora. Rano poszli na plażę, ale słoneczko okazało się zbyt silne. Skończyło się atakiem drgawkowym, pierwszym w życiu tego człowieka — mówi Piotr Klejny.

Jadłeś — nie płyń

W miejscach strzeżonych przez ratowników do utonięć dochodzi bardzo rzadko. W zeszłym roku życie straciły tam 4 osoby. Najwięcej ludzi, bo 96, utonęło w tym czasie w miejscach, gdzie kąpiel jest dozwolona, ale gdzie ratownika nie ma. Stosunkowo mało ludzi tonie też w Bałtyku, znacznie więcej ofiar przynoszą kąpiele w polskich rzekach, jeziorach i stawach.

Jakie jeszcze są ważne przyczyny utonięć? Między innymi zbyt słaby nadzór nad dziećmi. W zeszłym roku utonęło 12 dzieci poniżej 7. roku życia. — Pilnujmy swoich dzieci. Jest taki częsty obrazek: dzieci brodzą sobie grzecznie w płytkiej wodzie na plaży, a rodzice leżą kilka metrów dalej tyłem do wody i nic nie widzą — mówi Marek Grodzki. — Tymczasem dziecko nie jest w stanie realnie ocenić zagrożenia. Wystarczy, że piłka zacznie mu uciekać z falą, a dziecko za nią pobiegnie — ostrzega.

Ratownicy mówią też o zagrożeniu, jakie stwarza brawura. Ona jednak też często chodzi w parze z alkoholem. — Chodzi o chęć popisania się: ja skoczę głębiej, popłynę dalej — mówi Marek Grodzki. Radzi, by wybierać kąpieliska strzeżone. Przypomina, żeby nie wchodzić do wody rozgrzanym po wysiłku fizycznym. I o tym, że przed skokiem do wody trzeba się najpierw schłodzić. — Nie wolno też wchodzić do wody po obfitym posiłku. Trzeba odczekać co najmniej godzinę! Bo po pierwsze, jeśli obciążymy organizm wielkim wysiłkiem fizycznym po posiłku, możemy doprowadzić do wymiotów, a potem do zachłyśnięcia się wodą. I po drugie, po posiłku organizm zaczyna trawić. Krew jest kierowana w okolice narządów wewnętrznych, w związku z czym mięśnie mają deficyt. I dlatego wtedy bardzo łatwo o skurcz — ostrzega.

Powódź zmieniła dno

Przedostatnia rada ratowników jest związana z tegoroczną powodzią. A konkretnie ze zmianą konfiguracji dna w rzekach i jeziorach, przez które w kwietniu i w maju przewaliły się fale powodziowe. — Tam, gdzie było głęboko, może być teraz płytko. Mogą też leżeć przyniesione przez powódź niebezpieczne przedmioty. Tymczasem ludzie lekkomyślnie skaczą tam na główkę, mówiąc, że przecież co roku w tym miejscu skakali... To grozi urazami kręgosłupa. Ostrzegamy: te miejsca często już nie są bezpieczne. I odwrotnie, tam gdzie było płytko, teraz może nagle być bardzo głęboko, bo woda wymyła i zaniosła gdzieś dalej piasek z dna — wylicza Marek Grodzki. Jego zdaniem, zmiana konfiguracji dna wywołana powodzią może być jedną z przyczyn zwiększonej liczby utonięć w tym roku.

A ostatnia obiecana rada, jak bezpiecznie wypocząć nad wodą? — Wystarczy po prostu zachować zdrowy rozsądek — mówi Marek Grodzki.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama