Będziemy ich ścigać [GN]

O próbach uwolnienia Polaka - Piotra Stańczaka - z rąk talibów

O próbach uwolnienia Polaka z rąk talibów z Jackiem Cichockim rozmawia Andrzej Grajewski

Andrzej Grajewski: Komentując rezultaty działań podejmowanych dla uratowania Piotra Stańczak, premier Tusk powiedział, że byliśmy blisko, ale nam się nie udało. Jak bardzo blisko byliśmy?

Jacek Cichocki: — Trudno o tym mówić otwarcie, ale rzeczywiście w pewnym momencie pojawiła się nadzieja, że uda się zakończyć pomyślnie całą operację i wydobyć Polaka z opresji. Chociaż od początku zdawaliśmy sobie sprawę, że sytuacja jest skrajnie trudna, ponieważ do porwania doszło w rejonie szczególnie niebezpiecznym, gdzie operują grupy terrorystyczne szczególnie groźne i bezwzględne. Także możliwości działań zewnętrznych są tam bardzo ograniczone.

Czy misja Zenona Kuchciaka, który w ostatnim czasie pojawił się w Pakistanie, przyniosła jakieś widoczne skutki?

— Wyjazd ambasadora Kuchciaka do Pakistanu miał charakter wyłącznie dyplomatyczny. Oba jego wyjazdy, w grudniu 2008 r. i pod koniec stycznia br., służyły intensyfikacji kontaktów z władzami Pakistanu. Dodam, że władze w Islamabadzie nie tylko obiecywały podjęcie działań, ale również je podjęły.

W mediach pojawiły się informacje, że do poszukiwania Polaka włączyły się także amerykańskie służby specjalne.

— Nasze służby nawiązały intensywne kontakty partnerskie ze wszystkimi służbami operującymi w tym rejonie, które mogły nam pomóc w tej sytuacji. Spotkaliśmy się z pozytywnym odzewem i wsparciem z ich strony naszych działań. Oczywiście najważniejsza była współpraca ze służbami Pakistanu.

Czy jednak rząd Pakistanu zachował się odpowiedzialnie, skoro w ostatnim okresie negocjacji zdecydował się na przeprowadzenie operacji bojowych w rejonie, gdzie miał znajdować się Polak? Zdaniem niektórych, przyspieszyło to decyzję talibów o zabiciu Polaka.

— Dzisiaj jest za wcześnie, aby tak kategorycznie oceniać władze Pakistanu. Musimy przy tym pamiętać, że z perspektywy Islamabadu problemy bezpieczeństwa wyglądają zupełnie inaczej, niż my to widzimy z Warszawy. My byliśmy skoncentrowani na uwolnieniu naszego obywatela, oni muszą znów przejąć kontrolę nad częścią terytorium swego państwa, które od dłuższego czasu faktycznie znajduje się poza wszelką kontrolą. Tam toczy się regularna wojna. Musimy pamiętać, że również wielu Pakistańczyków przetrzymywanych jest w niewoli talibów. Do tego dochodzą bardzo napięte stosunki Pakistanu z Indiami. Działania Islamabadu uwarunkowane są wszystkimi tymi problemami.

To jednak konstytucyjny minister Andrzej Czuma powiedział, że operacja nie udała się dlatego, ponieważ część władz Pakistanu sprzyja terrorystom.

— W żaden sposób nie będę komentował wypowiedzi ministra sprawiedliwości.

On także powiedział, że znamy porywaczy, co dało powód do spekulacji, czy nie ujawnił informacji pochodzących z tajnego rządowego raportu.

— Minister Czuma był o tej sprawie informowany przez podległych mu prokuratorów, którzy prowadzili i nadal prowadzą śledztwo w sprawie porwania, a teraz już zabójstwa Piotra Stańczaka. Nie był także na żadnym etapie zaangażowany w działania, które miały doprowadzić do uwolnienia Polaka.

Jednak także wśród tych, którzy odpowiadali za jego uwolnienie, była duża rotacja. Zmieniali się kolejni wiceministrowie spraw zagranicznych, odpowiedzialni za ratowanie polskiego zakładnika.

— Już w pierwszym etapie podjęte zostały bardzo intensywne działania dyplomatyczne, przede wszystkim na poziomie konsularnym, ale także służb specjalnych. Proszę także pamiętać, że po raz pierwszy mieliśmy do czynienia z porwaniem naszego obywatela na tym terytorium. Liczyliśmy się z tym, że negocjacje mogą się przeciągać jeszcze przez dłuższy czas. Takie długie negocjacje są dość typowe dla działań terrorystów w tamtym regionie. Zagraniczni zakładnicy przetrzymywani tam są przez kilka, a nawet kilkanaście miesięcy. W związku z tym system koordynacji zbudowany w MSZ musiał zakładać, że poszczególni odpowiedzialni za to ministrowie będą się zmieniali. Natomiast jeśli chodzi o koordynację służb specjalnych w tym zakresie, to od początku podział był jasny, to był mój obowiązek i poszczególnych szefów służb. Bardzo użyteczne było także Centrum Antyterrorystyczne, które ruszyło w październiku 2008 r., gdzie gromadzone były i analizowane materiały pochodzące z różnych źródeł i służb. Całość działań była jednak koordynowana w MSZ, co było zgodne z właściwością tych działań. To jest sfera odpowiedzialności ministra spraw zagranicznych i tam funkcjonował zespół kryzysowy oraz wiceminister, który za to odpowiadał.

Generał Marek Dukaczewski, ostatni szef WSI, mówił, że gdyby wojskowe służby istniały, Polak zostałby uratowany. Jak Pan to ocenia ?

— Nie sądzę, aby to była prawda. Akurat w tych działaniach uczestniczył przede wszystkim wywiad cywilny. Wywiad wojskowy tylko wspierał te działania.

Może na więcej go obecnie nie stać?

— Wątpię, aby przed likwidacją nasz wywiad wojskowy miał tam realne możliwości działania.

Zwracano uwagę, że koordynujący akcją min. Jacek Najder nie miał certyfikatu dostępu do informacji tajnych.

— To nie jest prawda. Min. Najder jako nasz ambasador w Afganistanie, a wcześniej w Pakistanie, miał wszelkie potrzebne certyfikaty. Nie miał tylko dopuszczenia do poziomu informacji ściśle tajnych, co w tym przypadku nie miało żadnego znaczenia.

Czy są podejmowane próby, aby odzyskać ciało Piotra Stańczaka?

— Cały czas w tej sprawie aktywna jest nasza placówka w Islamabadzie. Badane są różne kanały w Pakistanie, przez które będzie można określić, gdzie znajduje się ciało Polaka i na jakich warunkach może być sprowadzone do kraju.

Czy terrorystom były oferowane pieniądze?

— Każdy sygnał trzeba uważnie sprawdzić, gdyż mogą się pojawić informatorzy, którym w gruncie rzeczy chodzi wyłącznie o zdobycie pieniędzy, a wiedzę mają niewielką bądź żadną.

Czy może Pan powiedzieć, że z naszej strony zrobiono wszystko, aby uratować Piotra Stańczaka?

— Myślę, że nie zaniedbaliśmy przez te cztery i pół miesiąca żadnej możliwości, jaka w tej sprawie się pojawiła. Skorzystaliśmy ze wszystkich dostępnych nam instrumentów. Tak to również ocenili posłowie z sejmowej komisji ds. służb specjalnych.

Jeden z członków komisji, poseł Zemke, skwitował te wysiłki dość ironicznie. Powiedział, że operacja wprawdzie się udała, ale pacjent zmarł. To nie była najlepsza ocena.

— To zależy, co oceniamy. Podkreślam, od samego początku sytuacja była nadzwyczaj trudna, gdyż porwanie nastąpiło w rejonie bardzo niebezpiecznym, gdzie nikt, nawet służby pakistańskie, nie mają pełnej swobody działania. Porywacze są na tym terenie bardzo mocni i dotarcie do nich i jakiekolwiek wpływanie na nich jest bardzo ograniczone. Musimy także pamiętać, że prawdopodobnie w tym rejonie ukrywa się cały czas Osama bin Laden. Jego tożsamość jest znana, twarz jest znana, szukają go najsilniejsze służby specjalne całego świata, a jednak te działania nie przynoszą od wielu lat żadnych rezultatów. To jest naprawdę najtrudniejszy do penetracji obszar świata. Nie jest to tylko moje zdanie, ale pogląd wyrażany także przez amerykańskich analityków, zajmujących się zwalczaniem terroryzmu.

Czy było rozważane użycie jednostek specjalnych, np. Gromu?

— Rozważana była każda możliwość pomocy polskiemu obywatelowi.

Czyli w jakimś momencie można było określić, gdzie on się znajduje?

— Technika działania porywaczy polegała na tym, że oni dość często zmieniali miejsce swego pobytu. Można było ustalić region, gdzie on się znajdował, ale trudno było z całą pewnością powiedzieć, że właśnie w tym momencie Polak jest w konkretnym miejscu. Najczęściej taka informacja była spóźniona w stosunku do przebiegu wydarzeń.

Pozostawały więc negocjacje?

— Także bliska współpraca ze służbami pakistańskimi. Mieliśmy nadzieję, że ich działania będą intensywne i skuteczne.

A jak Pan je ocenia?

— Wiele wskazuje na to, że władze Pakistanu w ramach swych możliwości starały się nam pomóc. Czekamy teraz na ich raport na temat wszystkich podejmowanych w tej sprawie działań.

Czy to prawda, że był kontakt polskich przedstawicieli z osobami ze środowiska porywaczy?

— Podkreślam, że był jeden kontakt z porywaczami. Polegał on na tym, że porywcze albo sami, albo, co jest bardziej prawdopodobne, przez jakiegoś pośrednika w październiku 2008 r. skontaktowali się z naszą ambasadą w Islamabadzie i przekazali prosty komunikat, że Polak żyje. Puścili także taśmę z jego głosem, aby to uwiarygodnić, i przekazali jedno, jedyne żądanie, aby Polska naciskała na rząd Pakistanu, aby ten spełnił polityczne żądania porywaczy.

Czy próbowano porywaczom zaoferować pieniądze?

— Porywacze nigdy nie złożyli żadnej oferty finansowej, więc dyskusja na ten temat jest bezprzedmiotowa. Poza tym strona polska wyraźnie powiedziała, że terrorystom nie płaci się okupu.

Jak Pan ocenia zachowanie polskich mediów w tej sprawie?

— Jestem przede wszystkim pełen szacunku dla nich, że żadna stacja nie zdecydowała się wyemitować filmu, na którym zarejestrowana jest egzekucja Polaka, i bardzo wstrzemięźliwie informowano o jego treści. A na tym szczególnie zależy terrorystom, nagłośnić swój przekaz.

Pan ten film widział?

— Widziałem.

Czy to prawda, że Polakowi obcięto głowę?

— Tak to jest przedstawione na filmie. Mam jednak nadzieję, że kiedy film był nagrywany, Piotr Stańczak już nie żył. Ten film jest nadal uważnie analizowany w ABW.

Czy bandyci będą dalej ścigani?

— Trwa postępowanie prokuratorskie w sprawie porwania, a teraz zabójstwa polskiego obywatela. Prokuratura zbiera wszystkie szczegółowe informacje, także od służb specjalnych, i na tej podstawie być może uda jej się wskazać sprawców i wysłać za nimi międzynarodowe listy gończe, co umożliwi nam dalsze działania w tej sprawie.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama