Barcelona jako stolica Hiszpanii czyli ze wspomnień starego belfra

Niektórzy nauczyciele oraz wykładowcy narzekają, że uczniowie i studenci najchętniej korzystają z internetu, a Wikipedia jest dla nich podstawowym źródłem wiedzy

„Czym się Pan interesuje?” - zapytałem przed kilkoma laty podczas rozmowy kwalifikacyjnej mającej wyłonić najlepszych kandydatów na studia dziennikarskie. „Historią Radomia” - odpowiedział młody człowiek. „Znakomicie!” - nie kryłem zadowolenia, dodając: „To proszę powiedzieć, jakie wojsko stało przed wojną w Radomiu?”.

Po dłuższym namyśle młodzieniec zdecydowanie odpowiedział: „Przed wojną nie było wojska w Radomiu”. „Jest Pan pewien?” - dopytywałem. „Absolutnie”. „Acha!” - odpowiedziałem coraz bardziej zły i zdenerwowany. „To może Pan powiedzieć, jaką nazwę nosi obecnie jeden z głównych placów w centralnej części Radomia?”. Pan nie wiedział, wobec tego zagrzmiałem:

„To Plac 72 Pułku Piechoty! Niemal przez cały okres międzywojenny ten właśnie, 72 Pułk Piechoty stacjonował w Radomiu, a Pan mi mówi, że wojska tam nie było??? A tego, że patron pułku, bohater powstania styczniowego, pułkownik Dionizy Czachowski jest pochowany w radomskim kościele bernardynów, też Pan nie wie, i Pan mówi, że interesuje się historią Radomia?”.

Nie było się czemu dziwić, że wynik rozmowy zdyskwalifikował owego kandydata. Na tzw. giełdzie szybko się rozniosło, że w komisji siedzi taki stary, brodaty, siwy nawiedzony facet i dopytuje o dyslokację sił zbrojnych II RP. Kandydatka, która weszła na rozmowę, od progu zawołała, że… nie jest z Radomia, tylko z Ciechanowa. „Fantastycznie” też się ucieszyłem, i natychmiast przystąpiłem do ataku: „To jakie wojsko stało przed wojną w Ciechanowie?”. Miła panienka była strasznie zażenowana i wręcz przerażona pytaniem. Szczerze powiedziała, że historia niezbyt ją interesuję, i że nie wie, jakie wojsko stacjonowało w jej rodzinnym mieście. Nie należę (mam nadzieję!) do sadystycznych belfrów, czyniących z czyjejś niewiedzy narzędzie tortur intelektualnych, dopytywałem jednak dalej: „A jak się nazywa jedna z głównych ulic w centrum Ciechanowa?”. Panienka chwilę się zastanowiła, po czym szeroko się uśmiechnęła: „No tak, zapomniałam: 11 Pułku Ułanów Legionowych!!!” - wykrzyknęła radośnie.

Patrzą, a nie widzą

Przykłady te przytoczyłem po to, by zilustrować poziom nie tyle nauczania, co przyswajania i korzystania z wiedzy, charakterystyczny dla obecnego młodego pokolenia. Czasem wręcz chciałoby się zacytować ewangeliczne słowa o tych, co patrzą, a nie widzą. Sytuacje, o których wspomniałem wyżej, pokazały bowiem wadliwe cechy aktualnie realizowanego systemu edukacji, który zamiast być coraz doskonalszym, staje się bardziej wybrakowany. Edukacja to nie tylko treści nauczania, ale również sposoby jej przekazywania, a przede wszystkim budzenie ciekawości uczniów, by sami powiększali zasób wiadomości i umiejętności, a przede wszystkim odkrywali talenty i rozwijali zainteresowania. Kwestia nauczania przedmiotów historycznych, literatury polskiej, to głównie problem umiejętności zaciekawienia uczniów, pokazania im tego, co najpiękniejsze, najszlachetniejsze w naszej tradycji duchowej. Nie chodzi o wkucie dat, ale pokazanie, jak bardzo historia jest dziś potrzebna do określenia naszej tożsamości, patriotyzmu i kształtowania przyszłości.

Wielość programów oraz duży wybór podręczników daje pewną swobodę nauczycielowi, zachęca do twórczego przekazywania wiedzy. Intencja dobra, ale praktyka pokazuje czasem coś zupełnie innego. Niby uczniowie mają nowe narzędzia, nauczani są dynamicznie, z użyciem mediów audiowizualnych, ale... wiedzą mniej niż ich ojcowie i dziadkowie. Dlaczego?

Szkoła bezstresowa czy wylęgarnia nieuków

Najprostsza odpowiedź wskazuje na radykalną zmianę filozofii współczesnej szkoły i podejścia do ucznia. Przed wojną oraz w PRL obowiązywała zasada wymagania konkretnych umiejętności i przyswojenia odpowiedniej wiedzy, co dawało awans do następnej klasy. Za moich czasów, gdy koleżanka z klasy pierwszej szkoły podstawowej nie umiała płynnie czytać i pisać, to została na drugi rok w tym samym oddziale. Gdy w czwartej klasie kolega nie opanował umiejętności rozwiązywania zadań z matematyki także musiał powtarzać rok. W czteroletnim liceum największy odsiew był w pierwszych semestrach, a do matury w pierwszym terminie nie wszyscy zostali dopuszczeni, bo czegoś nie umieli. Na studia obowiązywał egzamin wstępny. Z naszej grupy nie wszyscy dotarli do obrony magisteriów; ktoś nie zaliczył filozofii, ktoś się wyłożył już na logice. Nawet więc pomyślny start nie gwarantował równie pomyślnego finiszu. Na każdym kolejnym etapie, podczas następujących po sobie sesji egzaminacyjnych, następowała selekcja, by dyplom rzeczywiście miał wartość. A teraz?

Upowszechnienie szkolnictwa wyższego stało się niewątpliwie wyzwaniem cywilizacyjnym i kulturowym; szkoda jednak, że ilość spowodowała obniżenie jakości. I nie jest to tylko efekt; głównym problemem jest bowiem to, kto na studia przychodzi. Nauczając także na pierwszych latach, mam możność obserwacji świeżo upieczonych maturzystów, nawet z niezłymi wynikami. Procentowe wskaźniki zastępujące dawne oceny często nie pokrywają się z wiedzą wczorajszych uczniów, a dzisiejszych studentów. Kiedyś zapytałem o stolicę Hiszpanii. Młodzieniec mający znakomitą, bardzo wysoką ocenę maturalną z geografii odpowiedział bez chwili namysłu: „Barcelona!”.

„Dlaczego?”, zapytałem bezgranicznie zdumiony. „Bo tam była olimpiada, a olimpiady są tylko w stolicach!”. Aż mnie, jak mówią młodzi, zatkało! „Acha, Atlanta według pana to stolica Stanów Zjednoczonych? Bo tam była olimpiada! Albo Monachium to stolica Niemiec? Albo Montreal to stolica Kanady?” - ironizowałem bezlitośnie. Młodzieniec patrzył na mnie coraz bardziej zdumionymi oczyma. Czy zrozumiał swój błąd? Czy to do końca była jego wina, czy raczej systemu edukacji? Bezstresowe wychowanie, stawiające sobie za cel pokazywanie tylko przyjemnych stron życia, jest oderwane nie tylko od dawnej tradycji edukacyjnej, ale również od najzwyklejszych i najoczywistszych wymiarów ludzkiej egzystencji. Zło, cierpienie były, są i będą, wychowanie ma polegać nie na ich maskowaniu, czy unikaniu, ale nauczeniu podopiecznych radzenia sobie w trudnych sytuacjach. Szkoła może być przyjemna, ale to nie oznacza zrezygnowania z wymagań. Niedouczeni uczniowie idą do gimnazjum, potem niedouczeni gimnazjaliści idą do liceum, a niedouczeni licealiści idą na studia. Czy akademie, uniwersytety, wszelkie szkoły wyższe mogą nadrobić wszystkie zaległości wynikające z niedostatków nauki w szkołach podstawowych i średnich? Raczej nie ma( niestety?!) takiej możliwości, bo muszą realizować program studiów zakładający znajomość pewnych zagadnień. Błędne koło? Wykładając któryś z przedmiotów kulturoznawczych, poprosiłem studentów o ustalenie (takie uczciwe!) wspólnej lektury, tzn. takiej, którą każdy sam przeczytał. Okazało się, że to „Ania z Zielonego Wzgórza”. Kiedy indziej zaproponowałem ćwiczenie w skojarzenia i powiedziałem, że będę szybko rzucał nazwiskami i proszę o natychmiastową, głośną odpowiedź. Dialog wyglądał następująco: „Chopin?” - „Wódka!”, „Sobieski?” - Wódka!”, „Magellan?” - tu nastąpiła cisza, a po chwili ktoś odezwał się nieśmiało: „Też wódka?”. Siąść i płakać w takim przypadku, to zdecydowanie za mało.

Kopiuj - wklej czyli zalicz i zapomnij

Niektórzy nauczyciele oraz wykładowcy narzekają, że uczniowie i studenci najchętniej korzystają z internetu, a Wikipedia jest dla nich podstawowym źródłem wiedzy. Cyberprzestrzeń daje możliwość niemal natychmiastowego dostępu do informacji z najprzeróżniejszych gałęzi wiedzy i nauki. Narzędzie znakomite, oszczędzające czas, niemal niezależne od przestrzeni, a jednak jakby nieskuteczne. Wydaje się, że główną przyczyną niskiego stanu wiedzy młodego pokolenia jest brak nawyku czytania (ze zrozumieniem, rzecz jasna!), czego konsekwencją jest brak umiejętności i wiedzy uzdalniającej do krytycznego oceniania przyswajanych treści. Tylko ignorantom można teraz wmawiać, że Bierut był cacy i w ogóle fajny chłop, co to z prześladowaniami i terrorem stalinowskim w Polsce miał tyle do czynienia, ile ja z lotem na Marsa. A wystarczy poczytać zeznania arcyubeka Światły, by mieć inne zdanie, albo przypomnieć fakt prześladowania Kościoła, a przede wszystkim aresztowanie i uwięzienie prymasa Wyszyńskiego, by opowieści o dobrym Bierucie włożyć miedzy bajki. Ale niedouczonemu pokoleniu można wszystko wmówić, w zależności od aktualnych potrzeb i polityki. Wiedza, nauka, mądrość zawarte są w książkach, a nauczanie, studiowanie to przede wszystkim wysiłek samodzielnej lektury. Niezmierzone zasoby internetu stanowią pokusę kradzieży własności intelektualnej, kopiowania cudzych tekstów, by zaliczyć… i zapomnieć. Pomijając niebagatelny przecież problem moralny, który stanowi posługiwanie się plagiatami, należy zwrócić uwagę na to, że młodemu pokoleniu chyba nie zależy na byciu intelektualistami, poczuciu własnej wartości ze względu na przyswojoną wiedzę czy znajomość jakiejś dziedziny nauki. Ideologia genezy III RP głosiła, że potrzebujemy silnej klasy średniej, a więc nie intelektualistów, no to mamy, czego chcieliśmy, a i tak nie do końca, bo z tą siłą rodzimej burżuazji to tak jak z yeti, czyli każdy o nim słyszał, ale nikt go nie widział.

Wiedza jak kałuża: płytka i mętna

Refleksje o poziomie edukacji oraz aktualnych sposobach nauczania, odbijających się na poziomie studiów akademickich, należy zakończyć smutnym porównaniem do kałuży płytkiej i mętnej; wiedza uczniów i studentów bywa właśnie taka. I nawet nie ma się za bardzo co dziwić, skoro niektóre podręczniki idealnie wprowadzają chaos poznawczy, a nie harmonię. Dawny schemat nauczania przedmiotów humanistycznych opierał się na szkielecie chronologicznym: starożytność, średniowiecze, nowożytność, współczesność. Mieszanie pojęć i zagadnień, pod pozorem patrzenia przekrojowego, owocuje tym, że uczniowie umieszczają Miłosza w starożytności (bo występuje w kontekście biblijnym), a Kochanowskiego w oświeceniu (bo też pisał fraszki). W jednym z podręczników licealnych znalazłem stwierdzenie mówiące, że największym wynalazkiem średniowiecza były uniwersytety; niby prawda, ale nie do końca, bo nie średniowiecza, ale Kościoła! Antyklerykalizm autorów przejawił się i w zdaniu, że Kościół kontrolował (!!!) całe szkolnictwo średniowieczne; chwila - innego nie było, więc nie „ kontrolował”, ale realizował, a to różnica, prawda?

Polskie szkolnictwo wymaga szybkich i radykalnych reform, powrotu do sprawdzonych programów, schematów i metod nauczania oraz edukowania w kierunku przygotowania młodych pokoleń do możliwie dobrego startu w dorosłość. W dzisiejszym, nowoczesnym świecie bardziej od zasobów materialnych liczy się bowiem intelekt, wiedza, kreatywność, pomysłowość, i to właśnie polskie szkoły i polskie uczelnie powinny kształtować.

opr. aś/aś

Echo Katolickie
Copyright © by Echo Katolickie

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama