Gdy pojawia się frustracja

Coraz więcej rodziców narzeka na czas, jaki muszą spędzać z dziećmi na codziennym odrabianiu lekcji. Czy problem rzeczywiście istnieje?

Coraz więcej rodziców narzeka na czas, jaki muszą spędzać z dziećmi na codziennym odrabianiu lekcji. Czy problem rzeczywiście istnieje?

Przedmiotów, z których praca domowa często przerasta nie tylko ucznia, ale i rodzica, jest dużo. To nie tylko zadania matematyczne, napisanie wypracowania, ale nawet stworzenie gitary! - Czasami mam wrażenie, że nauczyciele żyją w innym świecie - komentuje Marzena, mama 11-latka, która ze zrobieniem wspomnianej gitary zwróciła się o pomoc na portalu internetowym. - Przecież ja nie mam pojęcia, jak się do tego zabrać, a co dopiero dziecko? Wycinanie elementów ze sklejki wymaga odpowiednich narzędzi, których nie mam i nawet nie wiem, od kogo mogłabym pożyczyć - opowiada swoje zmagania z jedną z prac domowych.

Kto ma uczyć?

Rodzice coraz głośniej komentują liczne prace domowe. Argumenty, jakie padają, to brak czasu na rozwijanie indywidualnych pasji, odpoczynek, liczba i absurdalność niektórych zadań. - Na ostatniej wywiadówce syna nauczycielka skarżyła się, że na lekcji klasa nie jest zainteresowana omawianymi zadaniami, przez co udaje się im zrobić dwa, trzy - mówi Kamila. - Propozycja, jaka wyszła od pani, to zadawanie więcej do domu! - denerwuje się, zauważając, że kobieta nie miała innych pomysłów na rozwiązanie kwestii. - Nie neguję samej idei prac domowych, ale realizacja materiału z lekcji nie powinna być przerzucana na rodzica - dodaje.

Także rzecznik praw dziecka zaapelował do ministerstwa edukacji, by przyjrzeć się tej kwestii. Czy problem istnieje? - Rzeczywiście, duża część rodziców opowiada o wielogodzinnym wspólnym odrabianiu lekcji - przyznaje Mariola Kalinowska, dyrektor Akademii Nauki Siedlce prowadzącej kursy rozwijające. - Najczęściej mówią o tym, że dzieci nie potrafią samodzielnie wykonać zadań domowych i czekają na powrót rodzica. Wieczorny rytuał wspólnego odrabiania lekcji gości w wielu domach, wiąże się ze stresem dla dziecka, które jest zmęczone i siłą rzeczy gorzej myśli, oraz dla rodzica, który po pracy czuje się obciążony dodatkowym obowiązkiem - zauważa i dodaje, że gdy zadania są trudne również dla rodzica, bo przecież nie jest ekspertem np. od matematyki czy fizyki, pojawia się frustracja.

Zachłyśnięci technologią

Od lat za wzór szkolnictwa stawia się skandynawskie modele edukacji, które są skonstruowane zupełnie inaczej niż polski. Nacisk kładziony jest na zajęcia praktyczne, stosunki międzyludzkie, ważny element stanowi relacja uczeń - nauczyciel. Pedagodzy mają dużą swobodę w realizacji tzw. materiału, sami dobierają tematy, metody, a przede wszystkim czas, jaki muszą poświecić danemu zagadnieniu. - Tam dzieci, bez względu na wiek, wracają ze szkoły same do domu, mają zajęcia praktyczne z prasowania, szycia na maszynie czy w pracowni stolarskiej - zauważa M. Kalinowska. - U nas budzą one lęk, warsztatów w szkołach brak. Zachłysnęliśmy się cyfrową technologią, uznając, że prace manualne są w tych czasach niepotrzebne. A każdy nauczyciel wie, że za ćwiczeniem szycia czy prasowania kryje się dużo więcej niż domowe obowiązki. To nauka precyzji, koncentracji, wyobraźni przestrzennej, koordynacji wzrokowo-ruchowej, a te elementy są niezbędne, by rozumieć matematykę, dobrzy czytać czy pisać. Skandynawowie widzą te połączenia, dlatego mają tak świetne wyniki nauczania - zaznacza.

Światełko w tunelu

Problem z pracami domowymi dostrzegają również coraz częściej sami nauczyciele. - Jedynym zadaniem ucznia w domu jest ćwiczenie Insta.Linga, czyli nauka słówek poprzez aplikację - mówi Kasia, nauczycielka angielskiego w szkole podstawowej. - Sama mam dzieci i wiem, ile czasu potrafią spędzić nad lekcjami - przyznaje. Wtóruje jej koleżanka od nauczania początkowego. - Od początku swojej pedagogicznej pracy uważam, że polski system edukacji tworzymy my: nauczyciele, dzieci i rodzice. Dlatego bardzo staram się, by nie był to tylko bezduszny system, zaś podstawa zrealizowana za wszelką cenę. Szkoła ma być dla uczniów drugim domem, a nie instytucją, która wymaga, a jeśli nie spełnisz oczekiwań, czeka cię kara - podkreśla.

JAG

Czy uczniowie potrzebują prac domowych?

PYTAMY Mariolę Kalinowską, dyrektora Akademii Nauki Siedlce

Prace domowe są konieczne?

To zależy jakie. Poprzez pracę domową najczęściej rozumiemy zadania do rozwiązania, wykonanie ćwiczeń doskonalących konkretne umiejętności. Problemy rodzą się, gdy dana umiejętność jest niewystarczająco długo ćwiczona na lekcji, bo wówczas odpowiedzialność za nauczenie się przechodzi na samego ucznia lub rodzica.

Są jednak w Polsce szkoły, które od kilku lat nie zadają typowych prac domowych. Uczniowie mają za to np. podejmować wolontariat lub wykonać ciekawe projekty rozwijające umiejętności społeczne czy pasje. Co ciekawe, po wprowadzeniu tych zmian te szkoły weszły w rankingach na wyższy poziom. Oczywiście rezygnacja z prac domowych to efekt zmiany w samym procesie nauczania i podjęciu starań, by lekcje były maksymalnie efektywne. Takie podejście daję ulgę uczniom potrzebującym więcej czasu na naukę, bo nikt ich notorycznie nie sprawdza, oraz daje szanse tym, którzy są ambitni i wykonają z własnej woli zadania dla chętnych.

W czym mogą one pomóc, a w czym przeszkodzić?

Dobrze zaplanowana praca domowa rozwija dziecko, daje radość i satysfakcję z samodzielnie wykonanego zadania. Wykorzystuje naturalne talenty, a jej trudność jest dostosowana do możliwości intelektualnych i psychofizycznych dziecka. Źle zaplanowana rodzi frustrację, utwierdza dziecko w przekonaniu, że może jest mniej zdolne, nie umie się koncentrować. W konsekwencji mamy coraz więcej dzieci, które nie podejmują żadnych, nawet najprostszych wyzwań, jeżeli nie mają asekuracji osoby dorosłej. Wyobraźmy sobie, co będzie z nimi w szkole średniej, na studiach czy w pracy zawodowej? Trzeba też wspomnieć, że wielogodzinne odrabiane lekcji czasami zaburza funkcjonowanie rodziny, która zamiast wypoczywać, poświęca czas na prace domowe.

W Akademii Nauki prowadzicie przeróżne zajęcia, w tym te wspomagające naukę w szkole. Jak oceniają je rodzice?

Rzeczywiście oferta jest bardzo bogata. Najpopularniejsze są zajęcia Mądre Dziecko rozwijające ogólne umiejętności szkolne, takie jak czytanie, pamięć, umiejętność tworzenia notatek. Ale są też ukierunkowane na jedną umiejętność np. matematykę czy programowanie. Kluczem do rozwoju dziecka, a co za tym idzie - zadowolenia rodzica, jest odpowiednie dobranie zajęć, zgodnie z predyspozycjami dziecka lub jego potrzebami. Dzieci odnoszą największe sukcesy, gdy po prostu lubią przychodzić na zajęcia, lubią panią prowadzącą, dobrze czują się w grupie, są akceptowane i dostrzegane. Jako Akademia Nauki adaptujemy na nasze warunki najlepsze rozwiązania, pomysły, metody z innych krajów. Dużo czerpiemy z neurodydaktyki, psychologii, szkolimy kadrę, by dzieci rozwijały się wszechstronnie i miały miejsce, w którym mogą z radością się uczyć. Mamy grono wieloletnich klientów, a gdy starsze dziecko wyrasta z naszej oferty, przyprowadzają na zajęcia młodsze albo sami się zapisują, np. na szybkie czytanie.

Co należałoby zmienić w naszym systemie edukacji?

Trudno powiedzieć, bo zmian było już bardzo dużo. Mamy inną mentalność niż Skandynawia, Austria czy USA. To, co u innych działa świetnie, u nas może spotkać się z ogromną falą niezrozumienia i krytyki. Warto po prostu analizować nasz własny system edukacji, powielać to, co się sprawdza, i eliminować nieefektywne działania. Szukać placówek które mają sukcesy i pytać, „jak to robicie?”. Dzielić się doświadczeniem, pomysłami i metodami, ale na poziomie sytemu, a nie nauczycielskim, bo to za mało. Myślę, że brakuje w Polsce systematycznych badań w kontekście celów naszej edukacji, zdefiniowania, czego oczekujemy od szkoły, czym jest sukces szkolny: oceny, rozwój społeczny czy radzenie sobie w życiu. Bez uporządkowania pewnych priorytetów będziemy działać chaotycznie.

Same działania systemowe to chyba jednak za mało. Może warto wprowadzić zmiany w kształceniu pedagogów czy ich podejściu do ucznia?

Zmiana kształcenia i dostępności do zawodu nauczyciela jest moim zdaniem kluczowa. Do szkół powinni trafiać ludzie lubiący pracę z dziećmi, kreatywni, odważni i ceniący sobie samorozwój. Tylko czy 19-latek, czyli osoba aplikująca na studia, ma świadomość u siebie takich cech? Czy ma szanse gdzieś ich doświadczyć? W USA młodzi ludzi podejmują różne prace czy wolontariat, zdobywając w ten sposób doświadczenie, poznają siebie, swoje predyspozycje, mocne strony. U nas, niestety, nie jest to popularne. Do tego system punktowy aplikacji na studia nie uwzględnia predyspozycji i cech osobowości. Chyba warto by było wrócić do rozmów kwalifikacyjnych na studia o profilach nauczycielskich. Myślę, że zawód nauczyciela jest zbyt odpowiedzialny, by zdawać się na bezosobową punktację. Sam zakres studiów, na których brakuje realnych praktyk, to też problem. Wprowadzenie licencjatów umożliwiło szybsze wkroczenie na rynek pracy, ale też skróciło czas na przygotowanie do zawodu i likwidację wielu przedmiotów. Sama pamiętam etykę, filozofię, logikę, historię sztuki, wychowania. Gdy studiowałam, wydawały mi się mało praktyczne. Z perspektywy czasu uważam je za bardzo cenne i kształcące mnie jako osobę. Dzięki nim widzę dziecko, ucznia w kontekście jego rozwoju, talentów i możliwości.

Co do samych nauczycieli, którzy już pracują, to mam do nich pełny szacunek. Edukacja dzisiaj wymaga pełnego zaangażowania, ciągłego kształcenia się i wysiłku pogodzenia efektów pracy dydaktycznej oraz wychowawczej. A ta druga jest szczególnie trudna.

Dziękuję za rozmowę.

opr. nc/nc

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama