Tylko prawda wyzwala

O teczkach, tajnych współpracownikach i wybaczeniu

Na listy TW trafiali w różny sposób: dali się zaszantażować, zostali „nakryci” na zdradzie współmałżonka, spowodowali wypadek „po pijaku”, na jaw wyszły wstydliwe grzechy ich młodości. Chcieli chronić rodzinę, siebie, dotychczasowe życie. Inni donosili za paszport, zgodę na wyjazd zagraniczny. Albo za kasę.

Tylko prawda wyzwala

Byli tacy, którzy kolaborowali z SB, ponieważ sprawiało im to złośliwą przyjemność, dawało poczucie władzy, wrażenie wpływu na rzeczywistość: móc dopiec nielubianemu sąsiadowi, pogrążyć szefa, zarobić dodatkowe pieniądze! O kilku z nich - o dziejach ich upadku - słyszymy dziś. Zdecydowana większość zabierze do grobu tajemnicę. Może mijamy ich codziennie: szpakowatych, miłych panów - dawnych bezpieczniackich funkcjonariuszy i donosicieli, nie podejrzewając, jak mroczną niosą w swojej pamięci przeszłość.

Czy wybaczyć?

Tak, oczywiście! Ale wybaczenie może dokonać się tylko wtedy, gdy zostanie wyznana wina! Gdy będzie jej towarzyszył żal i pragnienie naprawy wyrządzonego zła. Nie ma grzechu, którego Bóg nie chciałby przebaczyć. Z człowiekiem jest trudniej, ale przecież to także  - przynajmniej w jakimś stopniu - możliwe. A jeśli zabraknie skruchy? Jeśli żądania powszechnej absolucji „grubej kreski” będą podszyte li tylko cynizmem i przekonaniem, że systemu kłamstwa nikt nie jest w stanie naruszyć i że miłosierdzie należy się im z urzędu? Gdy będą szli „w zaparte”? Czy wtedy przebaczyć? Pogodzić się z „dziejową koniecznością”? To sprawa bardzo indywidualna i delikatna.

Znajomy wspomina, z jaką ironią patrzy na niego człowiek, były esbek - gdy mijają się na ulicy. Podczas internowania w stanie wojennym niszczył jego zdrowie, rodzinę. Wykonywał „tylko” swoją pracę... Miał się za patriotę! Pan Andrzej wybaczył. Jak sam mówi: „Reszta należy do Pana Boga”. Nie każdy jednak jest tak duchowo mocny.

Czy można było dać się w owe czasy zaszczuć, postawić w sytuacji bez wyjścia? Popełnić błąd i potem tysiąc razy za niego żałować? Na pewno. Szczególnie wtedy, gdy w grę wchodziła żona czy mąż, rodzina, prestiż, perspektywa przyszłości. Było czego bronić. Służba bezpieczeństwa miała do perfekcji opanowaną taktykę kontroli ludzkich umysłów. Strach stanowił największą (niosącą potworne zniszczenia) siłę zbrodniczego systemu, pozwalającą kontrolować cały naród. Padł, gdy ludzie przestali się bać.

Wolność przychodzi wtedy, gdy człowiek pozostawia za sobą lęk! Wina ludzi, którzy mu ulegli, leży w ich zasklepieniu się w kłamstwie. Ono zamyka w wewnętrznym więzieniu. Petryfikuje, określa na lata postawę życiową, stosunek do rzeczywistości. Zamyka na prawdę.

„Prawda to trucizna”

To cytat wypowiedzi jednego z prominentnych polityków lewicy - dokładna odwrotność ewangelicznych słów mówiących, że prawda wyzwala (J 8,32). Tak myśli jednak dziś wielu ludzi. Zaślepionych w swoim uporze, nieprzyjmujących do wiadomości argumentów i faktów. Kłamstwo zawsze będzie wychodzić na wierzch niczym niewyczyszczona rdza spod świeżej farby - na nic się zdadzą kolejne liftingi. O tę prawdę chodzi, a z nią - o przyszłość Polski. Nie zemstę, odwet czy próbę pisania na nowo jej historii. Ona już została raz napisana. Trzeba ją poznać, by poczuć się bezpieczniej, pewniej. Bezpieczniacką mętną wodę zamienić na czyste źródło. To trudne zadanie. Czy niewykonalne?...

Nie nam sądzić. Każdy ma prawo do nawrócenia i odkupienia. W hagiografii nie brakuje postaci, które na jakimś etapie swojego życia nie były kryształowe. Patronują im król Dawid, św. Paweł, św. Augustyn, św. Franciszek... Ich nawrócenie było możliwe dzięki pokorze i wielkiej wierze. Domknęło się, gdy swoje poranione życie złożyli w Boże ręce. Dlatego stali się wielcy, silni mocą Jego miłosiernej miłości. Wyznaczyli ścieżkę, która zawiodła ich do świętości - i która dla wielu współczesnych nam ludzi może stać się inspiracją do działania, ratunkiem przed samounicestwieniem.

Ks. Paweł Siedlanowski
ECHO KATOLICKIE 8/2016

 

Prawo popytu i podaży

Fragment książki Wojciecha Sumlińskiego „Niebezpieczne związki Bronisława Komorowskiego”, zawierający rozmowę z informatorem, byłym agentem komunistycznej SB. Przytaczam go - za zgodą autora - aby pokazać, że tzw. problem teczek jest daleko bardziej skomplikowany, niż może się to na pierwszy rzut oka wydawać.

„Pod koniec trzeciego spotkania, w trakcie którego na stół wjechała już butelka calvadosa, w pewnej chwili rozluźniony gospodarz pokazał na stojącą w rogu pokoju pancerną szafę mówiąc:

w.sumliński

- Z tego, co tam mam, wykształciłem i ustawiłem w życiu dzieci, a teraz ustawiam wnuki. Oczywiście tu trzymam tylko kopie, oryginały dokumentów znajdują się w bezpiecznym miejscu, za granicą. [...] I jeśli kiedyś w drewnianym kościele spadnie mi na głowę cegła, te materiały wypłyną, a wówczas wiele osób będzie miało problem, oj, wiele. Zapewne modlą się codziennie o moje zdrowie i długie życie. Przynajmniej ja na ich miejscu bym tak robił.

W tym momencie zauważyłem, że jego głos stał się twardy i smagający, niczym bicz, a oczy stały się zimne. W ciągu kilku sekund zmienił się tak dalece, że zupełnie już zapomniałem o jego wcześniejszym wizerunku.

- Pan tych ludzi szantażuje?

Było to pytanie żałosne w swojej głupocie, zupełnie niepotrzebne. Sądzę, że byłbym zadowolony, gdyby zaprotestował. Ale nie, mój gospodarz nawet się nie zdenerwował i odpowiedział zupełnie spokojnie, jakby mówił o sprawie błahej, niedotyczącej jego ofiar, którymi szantażowani przez niego ludzie w jakiejś mierze przecież byli.

- Panu tych ludzi szkoda? Przecież to pedofile.

- Wszyscy?

- No nie, tylko niektórzy. Ale pozostali też coś kiedyś przeskrobali, inaczej nie mielibyśmy ich w naszych aktach.

Zastanowił się przez moment i uśmiechnął do swoich myśli.

- Gdyby tacy jak ja ujawnili wszystkie te rzeczy, ten kraj rozleciałby się w drzazgi. Ale po co to robić? Dla mnie to tylko interes. Prawo popytu i podaży, nic osobistego.

Oczyma wyobraźni zobaczyłem świat, w którym ten człowiek i jego ofiary funkcjonowali od lat. Ilu ich mogło być? Pięćdziesięciu? Siedemdziesięciu? Jak zostali tajnymi współpracownikami Służby Bezpieczeństwa? Kiedyś w przeszłości popełnili błąd, a może całą serię błędów. Pomijając tych, którzy wykorzystywali dzieci - co mogli zrobić pozostali? Chcąc otrzymać paszport, donieśli na przyjaciela, któremu donos zniszczył życie: może nawet popełnił samobójstwo, a może „tylko” rozpadła mu się rodzina? A może zrobili coś innego - spowodowali wypadek po pijanemu, w wyniku którego ktoś poważnie ucierpiał lub zginął? Może uczestniczyli w jakiejś esbeckiej prowokacji, rozpracowaniu lub innej podłości, która skończyła się więzieniem albo innym dramatem wielu osób? W rzeczywistości pytania ograniczały się do zaledwie kilku, ale ich warianty osiągały cyfrę astronomiczną. Jeśli mieli wtedy dwadzieścia lub trzydzieści lat, to dziś mają lat pięćdziesiąt lub sześćdziesiąt i znajdują się u szczytu aktywności zawodowej i kariery. Wtedy byli na dorobku, studentami, doktorantami, klerykami - dziś mogą być ministrami, profesorami, szanowanymi biznesmenami, może biskupami lub autorytetami moralnymi? [...] Nie było więc takiej ceny, jakiej szantażowani nie zapłaciliby swojemu szantażyście, bo stawką w tej rozgrywce de facto było życie. Ofiary mojego gospodarza z pewnością musiały być osobami zamożnymi lub wpływowymi. Przynajmniej na tyle, by mógł on pławić się w luksusie i wieść życia rentiera - milionera...

- Gdybym ja miał takie dokumenty, a ci ludzie o tym wiedzieli, nie uważałbym, że jestem zbyt bezpieczny - zagadnąłem.

W odpowiedzi wskazał ręką szafę z segregatorami.

- Mam ich dobrą setkę z dokumentami. Oni wszyscy o tym wiedzą i dbają, by nic mi się nie stało. Są bezpieczni tak długo, jak długo ja jestem bezpieczny.

[...] Gdy po rozmowie z kapitanem-szantażystą wracałem pieszo z Mokotowa na Żoliborz, myślałem o tym wszystkim. Pojąłem to, co powinienem był pojąć dawno temu: żyjemy w kraju, w którym przeszłość zniewoliła teraźniejszość, w którym historia nie jest historią, lecz czymś, co wciąż trwa. Oczywiście już wcześniej miałem świadomość, że tzw. teczki mają wpływ na postawy wielu ważnych ludzi, na to, co mówią i co robią. Ale nie przypuszczałem, że skala zjawiska jest tak duża. Przecież ja tak naprawdę rozmawiałem z oficerem średniej rangi, czyli w hierarchii służb tajnych nikim, z żadnym decydentem. Jeżeli zwykły kapitan służb tajnych był w posiadaniu teczek, dzięki którym stał się milionerem i zabezpieczył finansową przyszłość swoich bliskich na kilka pokoleń naprzód, to jakie teczki mieli w swoich rękach jego przełożeni pułkownicy, jakie ich przełożeni generałowie, jakie generałowie Czesław Kiszczak i Wojciech Jaruzelski, jakie wreszcie teczki znajdowały się w Moskwie? Ile w Polsce i Rosji jest takich szaf, jak ta kapitana? Ile osób mających wpływ na funkcjonowanie i kluczowe decyzje dla całego kraju żyje w strachu przed ujawnieniem przeszłości i zachowuje się jak bezwolne kukły pociągane za sznurki, podążające za wolą tego, który dzierży koniec sznurka?”

Fot: źródło youtube.com
KS. PAWEŁ SIEDLANOWSKI
Echo Katolickie 8/2016

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama