Uciekł, ale nie do końca

Niezwykła historia uciekiniera z obozu koncentracyjnego w Sobiborze, która stała się inspiracją do nakręcenia filmu

W jakich okolicznościach poznał Pan T. Blatta?

Dokładnie w 1993 r. Tomasz zaangażował się w działania związane z utworzeniem muzeum w Sobiborze. Rozpoczęliśmy współpracę, która zaowocowała przyjaźnią.

Uciekł, ale nie do końca

Jakim był człowiekiem?

Bardzo tajemniczym. Niektórzy opisują go jako fajtera, który całe swoje powojenne życie poświęcił mówieniu o obozie. W tym, co robił, był bardzo uparty i pragmatyczny. Poza tym hardy, wiedział, czego chce. Mimo to nigdy nie uporał się ze swoją przeszłością, nie wyzwolił się z piekła Sobiboru. To zadecydowało o całym jego życiu. Był czas, kiedy założył rodzinę i zapewnił jej godziwy byt. Nie potrafił jej jednak zachować. Przywracanie prawdy o sobiborskim miejscu kaźni okazało się dla niego ważniejsze. Pomimo tej determinacji zawsze był pozytywnie myślącym pogodnym człowiekiem, otwartym na ludzi i wrażliwym na ich krzywdę. Wielokrotnie byłem świadkiem jego głębokiej zadumy. Pamiętam, jak podczas jednej z naszych podróży po Stanach obudził się nad ranem, krzycząc. Sobiborska przeszłość nieustannie go dopadała. Sen z powiek spędzało mu rozstanie z matką.

Chodzi o sytuację, którą opisał w „Ucieczce z Sobiboru”, kiedy dzień po przybyciu do obozu powiedział „Nie pozwoliłaś mi wczoraj wypić całego mleka. Chciałaś zostawić trochę na dzisiaj”?

Tak. Cały czas żałował tych słów. Wspomnienie tej sceny prześladowało go nieustannie. „Żałuję, że pożegnałem matkę w taki dziwny sposób. Oddałbym wszystko, żeby cofnąć czas, żeby móc ją uścisnąć i powiedzieć, że ją kocham” - wspominał na kartach „Ucieczki z Sobiboru”. Później wszystko potoczyło się tak szybko. Jego rodzice i młodszy brat zostali zamordowani w komorze gazowej. Toiviemu udało się ocaleć, bo Niemcy uznali go za zdolnego do pracy w warsztacie obozowym. Tomasz był skarbnicą historycznej wiedzy, świadkiem dramatu. Jego życiową misją stało się przywracanie pamięci o Sobiborze. Oczywiście, nie umniejszając wkładu pozostałych więźniów, o których dość często się zapomina. Oni też poświęcili się tej tematyce. Jednak to Tomasz miał niesamowity dar mówienia, a ludzie lubili go słuchać. Był w nieustannej podróży. Korea, Australia, Izrael, cała Europa - wszędzie opowiadał o Sobiborze. W domu był gościem. Wielokrotnie zastanawiałem się, skąd czerpał siłę. Podziwiałem jego zaangażowanie, intensywność działań.

Rzeczywiście, wpisując jego nazwisko w internetową wyszukiwarkę, pojawiają się relacje ze spotkań z przeróżnych miejsc na świecie.

On był wszędzie. Brał z życia pełnymi garściami. A kiedy przyjeżdżał do Sobiboru, wstępowały w niego dodatkowe siły. Spędziłem z nim wiele czasu, podróżując po USA. Szczególnie utkwiła mi w pamięci nasza wyprawa samochodem do Meksyku. Przegadaliśmy wówczas tysiące kilometrów. Bardzo często poruszaliśmy temat obozu. Były chwile, gdy dzielił się ze mną detalami, których próżno szukać w jakichkolwiek źródłach. Byłem zdumiony jego pamięcią. Podobnie było z innymi ocalonymi. Zmarła niedawno Estera Raab niechętnie wracała do obozowych wspomnień. Miałem jednak to szczęście, że lubiła ze mną rozmawiać i - jeśli już zgodziła się opowiadać o Sobiborze - mówiła o bezcennych dla historyka szczegółach. Wracając do Tomasza, bez wątpienia był tym, który starał się łączyć wszystkich ocalonych z Sobiboru. Organizował spotkania, podróżował, skłaniał do rozmów nawet tych, którzy nie chcieli opowiadać o wydarzeniach sprzed lat. On był między nimi - od Aleksandra „Saszy” Peczarskiego w Rosji, po Reginę Zielińską w Australii, Stanisława Szmajznera w Brazylii itd. Poza tym wszyscy spotykali się jako świadkowie na procesach esesmanów z Sobiboru, które trwały do połowy lat 80. Ostatni miał miejsce w 2009 r. Przed wymiarem sprawiedliwości stanął wówczas Iwan Demianiuk.

T. Blatt był w tym procesie oskarżycielem posiłkowym.

Tomasz nie widział, jak Demianiuk bił, zabijał czy upokarzał więźniów, bo działo się to w innej części obozu, do której pozostali mieli zakaz zbliżania. Nie pamiętał go. Tymczasem żyli inni sobiborczycy, którzy mogliby rozpoznać Demianiuka. E. Raab dobitnie mówiła, że pamięta Demianiuka. Niestety, ani jej, ani pozostałych nie zaproszono do udziału w tym procesie.

Dlaczego brał udział w tych procesach? Czy chodziło mu o to, by zbrodniarzy dosięgła kara? Czy może już tylko o pamięć?

Tomasz uważał, że ludzie muszą dowiedzieć się, co naprawdę działo się w Sobiborze. To był jego życiowy cel. Dlatego angażował się w te procesy. W 1985 r. był świadkiem podczas rozprawy apelacyjnej Karla Frenzla w Hagen. Brał też udział w śledztwie przeciw szefowi gestapo w Izbicy Kurtowi Engelsowi. Bardzo to przeżywał. Nieustannie przypominał sobie zagrywki adwokatów, którzy bronili esesmanów. Tomasz wielokrotnie pytał z ironią, kto w tych procesach jest większą ofiarą. Linia obrony Demianiuka była oczywiście taka, iż to on był pokrzywdzonym. T. Blatt nie mógł się w tym wszystkim odnaleźć. Nie do końca rozumiał też sprawy związane z Sobiborem, nie pojmował, dlaczego historia zapomina o tym miejscu. Dwa lata temu przekazał mi robione z ukrycia przez policję zdjęcia, na których widać, jak odkręca tablicę, gdzie napisano, że w tym miejscu naziści wymordowali 250 tys. jeńców radzieckich, Żydów, Polaków i Cyganów. Tymczasem Sobibór, podobnie jak Bełżec czy Treblinka, był ośrodkiem zorganizowanym w ramach akcji „Reinhard” w celu eksterminacji wyłącznie Żydów z różnych krajów Europy. A to, że „przy okazji” zgładzono tam kilka niewielkich grup Cyganów oraz grupę Polaków tylko potęguje grozę tego miejsca. Za sprawą Tomasza wymienione tablice, które ufundował, mówią o zamordowaniu 250 tys. Żydów i ok. 1 tys. Polaków. Ponadto o tym, że „Dnia 14 października 1943 roku wybuchło tu zbrojne powstanie kilkuset więźniów żydowskich, którzy po walce z załogą hitlerowską wydostali się na wolność. W rezultacie powstania obóz został zlikwidowany”. T. Blatt ubolewał też, że państwo polskie dba o Majdanek, Bełżec, a o Sobibór nie.

Od kiedy pieczę nad Sobiborem sprawuje Państwowe Muzeum na Majdanku chyba trochę się w tej kwestii zmieniło. Są plany zagospodarowania byłego obozu, prężnie działają archeolodzy. Cały czas coś się dzieje.

Jednak osoby znające Tomasza odnoszą wrażenie, że pośród tych nowych koncepcji to, o co walczył, gdzieś się rozmywa. Tymczasem te wszystkie rzeczy, które dzieją się tam dzisiaj, są tak naprawdę jego zasługą, a nie Słowaków, Holendrów czy przeróżnych instytucji. O koncepcji rozbudowy, zagospodarowania terenu rozmawialiśmy z Tomaszem w latach 2002-2004. Byłem wówczas dyrektorem muzeum w Sobiborze. Pamiętam też, że sen z powiek spędzała mu także sprawa rampy kolejowej. Podkreślał, że nie powinna być ot tak użytkowana, ponieważ jest niemym świadkiem dramatu tysięcy ludzi. Nasze plany były zbieżne z tymi, które dziś się tam realizują. Jednak pośrodku nich zawsze był Tomasz. Robił wszystko, by ludzie nie zapomnieli o Sobiborze. W 2008 r. udało nam się zrealizować projekt pod patronatem ówczesnego prezydenta Lecha Kaczyńskiego, dzięki czemu wydaliśmy wiele sobiborskich wspomnień, np. Kurta Ticho. Zwieńczeniem było spotkanie sobiborczyków i bojowników warszawskiego getta w stolicy. Oprócz prezydenta Kaczyńskiego przyjechał także ówczesny prezydent Izraela, który był akurat w Polsce. Więźniowie Sobiboru poczuli się docenieni. Często bowiem pomija się wydarzenia, do których tam doszło 14 października 1943 r., gloryfikując powstanie w warszawskim getcie. Tymczasem to zryw w Sobiborze okazał się jedynym zakończonym sukcesem. Właśnie o pozytywne mówienie o powstaniu w Sobiborze zabiegał Tomasz. Miał wielką potrzebę dzielenia się tym, co przeżył.

Dotrzymał zatem słowa, które dał w dniu ucieczki, gdy przed rozpoczęciem buntu Sasza Peczerski powiedział, że jeśli któryś cudem przeżyje tę wojnę, to jego obowiązkiem jest powiedzieć światu o Sobiborze. „A ja się modliłem: Boże daj mi przeżyć, a ja powiem. I opowiadam, opowiadam i opowiadam” - mówił podczas uroczystości w Sobiborze w 2013 r.

Wypełnił ten testament w 100%. Inni, oczywiście też, ale działali w swoich krajach, podczas gdy Tomasz był na całym świecie. Świadczył o Sobiborze, pisząc książki. Moim zdaniem „Z popiołów Sobiboru” to jedna z lepszych polskich publikacji o holokauście. Gdyby nie on, nie wiedzielibyśmy o tamtych wydarzeniach zbyt wiele. Tematyką Sobiboru bowiem nikt specjalnie się nie interesował. W efekcie mamy wiele chaotycznych, kiepskich warsztatowo i merytorycznie opracowań.

Wspomnienia Blatta, zatytułowane „Z popiołów Sobiboru”, zostały wykorzystane w filmie „Ucieczka z Sobiboru”. Podobno podczas jako konsultant filmu Jacka Golda Blatt obserwował scenę ucieczki. Nagle bezwiednie zaczął biec za aktorami i statystami. W końcu jakby nieobecnego Blatta znalazła w krzakach Joanna Pacuła.

To jedna z sobiborskich legend. Rzeczywiście, w trakcie kręcenia filmu był na miejscu wraz z innymi sobiborczykami. Prawdą jest również fakt, że zniknął podczas tej sceny. Na planie wybuchła panika, wszyscy zaczęli go szukać. Ostatecznie znalazł go Szmajzner. Tomasz przyznał potem, iż miał głęboką chwilę refleksji zmotywowaną obrazem, który przypomniał mu o tym, co przeżył w 1943 r. Zresztą trudno mu się dziwić. Podczas jednej z naszych rozmów powiedział, żebym spróbował pójść sam, nocą, kiedy jest bardzo ciemno, do sobiborskiego lasu. Zrobiłem to. Nie życzę nikomu, by znalazł się w takiej sytuacji. Próbowałem gdzieś dojść, rozpoznać drzewa. To było straszne. Pomyślałem wówczas, co w 1943 r. musiał czuć Tomasz...

Będzie go brakowało w Sobiborze?

Ja go ciągle widzę. Nie myślę, że odszedł. Kiedy piszę coś o Sobiborze, mam wrażenie, iż jest ze mną. Przypominam sobie wiele fajnych sytuacji, które razem przeżyliśmy, np. kasyno w Las Vegas, podróże.

Mimo tego bagażu doświadczeń potrafił cieszyć się życiem?

Odnoszę wrażenie, że były to tylko pozory. W jednej chwili widziałem na jego twarzy uśmiech, by za moment w oczach Tomasza zobaczyć rzeczy, z którymi nie dawał sobie rady. Nie udało mu się do końca uciec z Sobiboru. To zresztą charakterystyczne dla tych, którzy przeżyli powstanie. Miałem okazję poznać 14 z nich. Chyba tylko ci ludzie rozumieli, na czym polega piekło, co się dzieje, kiedy tracisz nadzieję... W ich oczach było widać piekielne dno. Szczególnie zapadła mi w pamięć opowieść Tomasza, kiedy do obozu przywieziono Holendrów. Toiviego wysłano do sprzątania okolic alei śmierci, nazywanej też z niemieckiego Himmelstrasse, czyli drogą do nieba, którą Żydzi prowadzeni byli do miejsca ich kaźni. Zwrócił uwagę na piękne niebo i księżyc. Po chwili przeszło obok niego ok. 2 tys. ludzi, którzy za chwilę mieli umrzeć. Trwało to kilka minut, a niebo wciąż było piękne. Wokół nic się nie zmieniło. Mimo że 2 tys. ludzi już nie było na tym świecie. Tomasz podkreślał, że właśnie w obozie można było przekonać się, do czego zdolny jest człowiek. Estera Raab przez całe powojenne życie pytała: dlaczego to wszystko się stało? Nie znalazła odpowiedzi. Nam będzie jeszcze trudniej to osiągnąć, gdyż odchodzą kolejni uczestnicy przełomowych momentów historii i wkrótce zostaniemy generacją bez świadków. Dlatego musimy ocalić od zapomnienia ich słowa, działalność, wspomnienia. Bo wkrótce tylko to nam pozostanie.

Dziękuję za rozmowę.

Echo Katolickie 48/2015

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama