Wieczni chłopcy

Czym jest syndrom Piotrusia Pana?

WA

Wieczni chłopcy

Życie z „Piotrusiem Panem” jest nie lada wyzwaniem. Dorosły mężczyzna staje się niczym kolejne dziecko w rodzinie. Jeśli ciężar jego utrzymania biorą na barki rodzice, problem udaje się zamknąć w obrębie czterech ścian. Gorzej kiedy wiecznemu chłopcu zamarzy się rola męża i ojca... Pociąg do „nibylandii” ma swoje konsekwencje.

Wieczni chłopcy

Niechęć wobec opuszczenia rodzinnego domu jedni tłumaczą względami ekonomicznymi, inni - wprost - wygodą. - Mam swoje „m”, jednak jaki sens ma opłacanie czynszu i tu, i tam? - Marek nie ma wątpliwości, że rozwiązanie, jakie praktykuje z rodzicami, jest bardziej opłacalne. - Moje wynajmujemy, a pieniądze przeznaczamy na opłaty. I wszyscy są zadowoleni: mama ma się o kogo troszczyć, ojciec - z kim obejrzeć mecz, a ja... no cóż: poprane, posprzątane, ugotowane... Żyć nie umierać - kwituje 38-latek. Wyjawia przy tym, iż wolą rodziców jest, by pieniądze, jakie zarabia, odkładał na podróże albo... wesele. - „Starsi” czekają na wnuki, ale czy ja wiem? Niby z kimś się spotykam, tyle że porównując ją z moją mamą... szkoda słów - podsumowuje.

***

Odmienne spojrzenie na kwestię usamodzielnienia się latorośli ma matka 29-letniego Konrada. W szkole nigdy nie był orłem, więc skończył na zawodówce. Dziś porządnych fachowców brakuje, jednak młody mężczyzna wyznaje zasadę, że oferty pracy, jakie otrzymuje, są poniżej jego godności. Efekt? Od 11 lat syn pozostaje na utrzymaniu 50-letniej matki. Kobieta wprawdzie ledwie wiąże koniec z końcem, ale na syna nie pozwoli powiedzieć złego słowa. - Bo i czy to jego wina? Z ojca brał przykład. Jak był, to pił i bił, a kiedy odszedł, ja musiałam być i matką, i ojcem. Syn jest grzeczny, czasem i kartofle obierze, i zakupy zrobi. On by chciał mieć swoje pieniądze, ale że nie ma pracy dla młodych, z konieczności musi polegać na mnie. Dziewczyny to, powiem szczerze, są dziś interesowne. Chcą, by mężczyzna dobrze zarabiał i jeszcze w domu pomagał. Nas nie tak wychowywano - ocenia.

***

- Że kobieta ma wymagania? Jeśli ma być partnerstwo, to niech obowiązki będą dzielone po równo - Joanna wykaraskała się z nierokującego związku i ma wyrobione zdanie na temat „miglanców” - jak nazywa wiecznych chłopców. - Poznaliśmy się na spływie kajakowym. Dusza towarzystwa, a że przy okazji mitoman, tego dowiedziałam się po czasie... Kiedy prosiłam Jarka, by pomógł mi w nauce albo choć podrzucił mnie do biblioteki, wymigiwał się brakiem czasu. Kiedy jednak miał twórczy kryzys i nie mógł uporać się z oddaniem na czas rozdziału magisterki, ślęczałam po nocach, wyręczając go w pisaniu. Na koniec nawet mi nie podziękował, a na letni wyjazd zabrał koleżankę z roku, tłumacząc, że swoimi fochami zepsułabym mu wakacje. Na szczęście w czas zorientowałam się, z kim mam do czynienia. Po dwuletnim związku pozostał mi tylko niesmak - wyznaje.

***

Mniej szczęścia miała Katarzyna, która „Piotrusia Pana” wybrała sobie na... męża. - Pytają mnie, czy nie dostrzegałam oczywistych przesłanek. Zgodnie z prawdą odpowiadam, że byłam zaślepiona przez zakochanie. Zaręczyliśmy się po trzech miesiącach znajomości - wspomina z uwagą, że narzeczony sprawiał wrażenie chłopaka z dobrego domu. - Zadbany, ładnie ubrany, wykształcony... Z pozoru idealny kandydat na życie. Dopiero po ślubie okazało się, że żony nie postrzega jako równorzędnej partnerki, tylko widzi w niej drugą matkę. Miał mieć poprane, posprzątane, ugotowane i podane. Układało się nam do czasu, kiedy jeszcze miał pracę. Gdy na skutek redukcji etatów dostał wypowiedzenie i całe dnie spędzał przed komputerem, początkowo zrzucałam to na chwilowy kryzys. „Mężczyzna źle znosi bezrobocie” - tłumaczyli rodzice, apelując o wyrozumiałość. Kiedy jednak skoczył frank i znacznie wzrosła rata kredytu za mieszkanie, a on nadal nie pracował, musieliśmy zadłużać się u rodziny i znajomych, by starczyło do pierwszego - opowiada. - Długo wierzyłam, że moje prośby i groźby odniosą skutek. Płakałam, że mnie nie szanuje, że gdyby mu zależało na naszej rodzinie, przejąłby odpowiedzialność. Straciłam złudzenia, kiedy pracę, jaką załatwiłam mu po znajomości, rzucił po miesiącu, tłumacząc, że za marne grosze nie pozwoli się wykorzystywać. Decyzję o separacji podjęłam zaś w chwili, kiedy za pieniądze przeznaczone na spłatę kredytu kupił kino domowe! I jakie miał wytłumaczenie... Powiedział, że coś mu się też od życia należy! Jemu! A mnie?! Na szczęście nie mieliśmy dzieci... - konkluduje.

WA

 

Powodów ucieczki od dorosłości jest wiele

PYTAMY Elżbietę Trawkowską-Bryłkę, psycholog

Pokutuje przekonanie - potwierdzać zdaje się je także postawa bohaterów tekstu - że niedojrzałość dorosłych stanowi obecnie poważniejszy problem niż dawniej. Zgadza się Pani z tą opinią?

Problem dotyczy zwłaszcza Europy, czyli bogatych społeczeństw krajów zachodnich. Po 1989 r. Polska weszła mentalnie oraz kulturowo w nowoczesny świat Zachodu. I dlatego wśród pokolenia dzisiejszych 30-latków w sposób zauważalny wzrasta liczba niedojrzałych singli, tj. osób, które nie chcą bądź nie potrafią usamodzielnić się i podjąć obowiązków dorosłego życia, takich jak: stała praca, wyprowadzenie się od rodziców czy założenie rodziny i wychowanie dzieci.

Co jest przyczyną niechęci młodych wobec dorosłości? Dlaczego tak wielu ludzi chce bawić się w wieczne dzieciństwo?

Powodów ucieczki od dorosłości jest wiele - składa się na nie szereg czynników kulturowych, społecznych i psychologicznych. Najważniejsze z nich to: kryzys ojcostwa, tzn. brak ojca lub jego niewłaściwa rola w rodzinie; rozpad więzi rodzinnych, tj. kwestia rozbitych rodzin czy braku czasu dla dzieci, aż wreszcie niewłaściwy system wartości przekazywanych w procesie wychowania, np. nastawienie na sukces i pieniądze, a przy tym zaniedbywanie znaczenia relacji międzyludzkich.

Dzieci wychowane w takich - rzec można: dysfunkcyjnych - rodzinach nie radzą sobie później w dorosłym życiu. Wiele z nich cierpi, nie wiedząc, jak postępować. Nie potrafią wyznaczyć sobie celów ani dążyć do ich realizacji. Nie odnajdują sensu w codzienności. Sytuacje te bywają przykrą konsekwencją braku rozmów... Rodzice nie omawiali z dzieckiem jego potrzeb, tylko wymagali bezwzględnego posłuszeństwa, nie pozwalając mu na posiadanie własnego zdania. Nie wdrażali przy tym w obowiązki i nie powierzali odpowiedzialności. Inny młody człowiek boi się życia, gdyż rodzice byli nadopiekuńczy i za wszelką cenę starali się ochraniać go przed światem - by nie popełniał błędów, nic złego mu się nie przytrafiło, nie cierpiał... Są wreszcie i tacy, którzy - niczym bajkowy Piotruś Pan - nie chcą dorosnąć, ponieważ bycie dzieckiem wydaje się im łatwiejsze i przyjemniejsze. To rodzice zapewniają bezpieczeństwo, finansują potrzeby latorośli, biorą na siebie trudy życia i ponoszą konsekwencje złych czynów. Ludzie z syndromem Piotrusia Pana bawią się codziennością i raczej nie chcą się zmieniać, dlatego rzadko trafiają na psychoterapię. Zdarza się, że dopiero w jesieni życia odkrywają, jak bardzo ich egzystencja była bezsensowna, samotna i pusta...

O syndromie Piotrusia Pana mówi się zazwyczaj w odniesieniu do mężczyzn. Czyżby kobiet nie dotyczył problem pozostawania na lata „małą córeczką” rodziców?

Kobiety z natury nastawione są na relacje z innymi, dlatego styl życia Piotrusia Pana nie wydaje się im aż tak atrakcyjny. Mogą prowadzić życie singielki, jednak w ich świecie miłość oraz przyjaźń odgrywają znacznie ważniejszą rolę niż przygoda i zabawa.

W powieści „Piotruś Pan” pojawia się postać dziewczynki o imieniu Wendy. Tytułowy bohater zabiera ją ze sobą do świata marzeń zwanego Nibylandią. Piotruś Pan cały swój czas poświęca na przyjemności i zabawę. Słowem: robi to, na co ma ochotę! Od Wendy oczekuje zaś, by mu towarzyszyła, zawsze na niego czekała, ponosiła konsekwencje jego niedojrzałych decyzji, a przy tym nie stawiała żadnych wymagań. Początkowo dziewczynka akceptuje taki styl życia. Z czasem zauważa jednak, że matkowanie chłopcu coraz bardziej ją unieszczęśliwia. W zakończeniu bajki Piotruś ponownie odlatuje w krainę marzeń, zaś Wendy wraca do prawdziwego świata.

W życiu - podobnie jak w tej powieści - kobiety częściej dopada „syndrom Wendy” znajdującej swojego „Piotrusia Pana”, tj. uroczego i nieodpowiedzialnego chłopca, w którym zakochuje się bez pamięci i czeka cierpliwie, aż on przy niej wydorośleje. Finał bywa podobny! Kobieta zmęczona takim życiem odchodzi, a jej wybranek zostaje w swojej „nibylandii”.

Czy to oznacza, że z bycia wiecznym chłopcem nie można się wyleczyć?

Można, pod warunkiem że dana osoba tego chce! Problem polega na tym, iż życie „Piotrusia Pana” jest wygodne i przyjemne. Jeśli rodzice nie potrafili wychować dziecka do przejęcia odpowiedzialności, jeżeli wciąż ponoszą konsekwencje jego wyborów, np. utrzymują dorosłego syna, bo każda praca, jaką ewentualnie mógłby podjąć, jest nudna lub słabo płatna, wreszcie jeśli przy jego boku tkwi „Wendy” skłonna do wiecznego matkowania, to po co zmieniać życie?! Zmiana wymaga wysiłku, a dorosłość jest trudna. Miłość oznacza rezygnację z siebie, zaś wychowanie dzieci z konieczności odbywa się kosztem wielu wyrzeczeń. Nie każdy chce dorosnąć, rezygnując z dziecięcych zabaw i egoizmu. Są więc i tacy, którzy całe życie pozostają na etapie „Piotrusia Pana”... Ich wybór.

Dziękuję za rozmowę.

NOT. WA
Echo Katolickie 46/2015


opr. ab/ab



« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama