Politpoprawna histe(o)ria

Polski Instytut Sztuki Filmowej nie przyznał dofinansowania na produkcję filmu dokumentalnego "Ulmowie - Rok sprawiedliwych"

Kilka tygodni temu prawicowe media podały informację, iż Polski Instytut Sztuki Filmowej nie przyznał dofinansowania na produkcję filmu dokumentalnego „Ulmowie - Rok sprawiedliwych”. Film nie uzyskał pozytywnej rekomendacji ekspertów. Wniosek został napisany poprawnie, zaś argumenty - w ocenie IST FILM Mariusza Pilisa - są „zdumiewające i budzące wiele pytań”. Złożone odwołanie nie zostało jeszcze rozpatrzone.

Politpoprawna histe(o)ria

Pomysł o przypomnieniu światu tragiczniej historii, która wydarzyła się 24 marca 1944 r. w Markowej, rodził się od dawna. Tego dnia niemieccy żandarmi zamordowali za ukrywanie Żydów (rodzin Szallów i Goldmanów - w sumie ośmiu osób) Józefa Ulmę, będącą w ostatnim miesiącu ciąży jego żonę Wiktorię (kobieta zaczęła rodzić w trakcie mordu) oraz szóstkę dzieci. Ulmowie często dziś postrzegani są jako symbol wszystkich Polaków, którzy zginęli za pomoc Żydom. Decyzja dziwi tym bardziej, że nie poskąpiono funduszy na inne filmowe produkcje: „Pokłosie” czy nagradzaną zagranicą „Idę”. Oba filmy pokazują Polaków „poprawnie politycznie” jako - jak to ujął prezydent Bronisław Komorowski podczas pamiętnego przemówienia wygłoszonego w Jedwabnem w 2011 r. - także „naród sprawców”. Oczywiście - ku uciesze wielu środowisk konsekwentnie od lat rozmywających niemiecką odpowiedzialność za zbrodnie wojenne i przenoszących coraz mocniej ciężar odpowiedzialności za Holocaust na Polaków.

Czy zatem decyzja PISF jest „wypadkiem przy pracy” czy świadomym działaniem? Niestety, więcej jest argumentów za drugim stwierdzeniem.

Kraj bez właściwości?

„Świadomie jest realizowana niemiecka polityka historyczna, która chce zredukować Polskę do roli wygodnego przedpola niemieckiej gospodarki, do roli „kraju bez właściwości”. Jest również Rosja imperialna Władimira Putina, prowadząca ostrą i brutalną politykę historyczną, gdzie Polska ma tylko jedno miejsce: kraju wdzięcznego za wyzwalanie przez Rosję, nie Związek Sowiecki, ale Rosję właśnie. To powinna być jedyna rzecz, którą mamy pamiętać ze stosunków z naszym wschodnim sąsiadem” - mówił Andrzej Nowak w rozmowie opublikowanej w lipcowym numerze miesięcznika „WPIS - Wiara, Patriotyzm i Sztuka”. Patrząc na polską rzeczywistość, trudno nie zgodzić się z przedstawioną tezą. Dziwić może wiernopoddaństwo polskich tzw. elit bez mrugnięcia okiem - za przysłowiowe błyszczące koraliki i szklane paciorki (czytaj: stanowiska, granty, publicznie wygłaszane pochwały za politpoprawność) - wpisujących się w ten trend. Prym bez wątpienia wiedzie tu środowisko „Gazety Wyborczej”, przekonując, iż polska polityka historyczna jest histeryczna i bazuje na stereotypach, obciachowym i skompromitowanym poczuciu mesjanizmu, a - jak to ujął Witold Gadomski - „Polacy nabzdyczeni, obciążeni kompleksami niższości nie są atrakcyjnymi partnerami dla świata”. A tak w ogóle Polacy (ci niefajni, rzecz jasna, pisowscy i radiomaryjni) są „nienawistni” i ciaśni, zamiast być „fajnymi, optymistycznymi, interesującymi i dynamicznymi. Niekoniecznie za zasługi - prawdziwe lub rzekome dawno zmarłych bohaterów”.

Czyli podsumowując: według Adma Michnika i reszty nie ma co czepiać się coraz śmielej i częściej wygłaszanych na świecie tez o „polskich obozach zagłady”, nie wypada chwalić się rotmistrzem Witoldem Pileckim, Inką, rodziną Ulmów (co najwyżej np. Lechem Wałęsą czy Władysławem Bartoszewskim). Należy pokornie pogodzić się z twierdzeniem, iż jesteśmy narodem antysemitów, „pawiem narodów i papugą”, „panną bez posagu” i mamy siedzieć cicho, gdy dostajemy lanie nie za swoje winy. Nie ma co wypominać Ukraińcom rzezi wołyńskiej i drażnić Niemców, twierdząc, że wojnę zaczęli oni - po prostu byli to jacyś bliżej nieokreśleni naziści, a to, że mówili po niemiecku, jest zupełnym przypadkiem. Podobnie jak Rosjanom wyczynów ich „wyzwoleńczej armii” czy takich drobiazgów, jak obława augustowska w 1945 r. (NKWD wymordowało 600 Polaków z okolic Augustowa i Suwałk), której rocznicę kilka dni temu obchodziliśmy. Kto o niej słyszał? W ilu największych serwisach informacja ta przebiła się przez królujący tam chłam? Bohaterów możemy sobie importować zza granicy - choćby niemalże niedawno beatyfikowanego (przy znaczącym współudziale prezydenta Komorowskiego) przez solidarne w tej kwestii niemieckie gremia Clausa von Stauffenberga, zajadłego nazistę i zbrodniarza, którzy widząc nieuchronnie zbliżająca się porażkę Niemiec, chcąc dogadać się z aliantami i uciec przed odpowiedzialnością, zorganizował zamach na Hitlera. Wtedy będzie OK.

Trzeba być fajnym!

Znamienna rzecz: potępiając starania wielu środowisk, by upamiętnić bohaterską przeszłość żołnierzy wyklętych, ofiarę tysięcy polskich rodzin ratujących Żydów, troskę o zachowanie pamięci innych chlubnych wydarzeń, jednocześnie część tzw. elit zamyka oczy na bardzo aktywną (i skuteczną!) politykę historyczną Niemiec czy Rosji. Jest ona realizowana nie tylko na poziomie akademickim (mały zasięg) - przebudowuje się podręczniki do nauki historii, wyolbrzymia fakty i rolę postaci, w istocie mających marginalne znaczenie w dziejach, o ile służy to osiągnięciu precyzyjnie zaplanowanego celu. Najskuteczniejsze są jednak działania na poziomie popkultury. Dowiódł tego choćby niemiecki serial szkalujący Polskę „Nasze matki, nasi ojcowie”, który obejrzało wiele milionów osób na całym świecie. Mało przekonujący jest argument, iż w scenariuszu chodzi o fikcję literacką, że przecież fabuła filmu nie jest dokumentem, a generowane w nim emocje są elementem artystycznej kreacji. Ogół widzów odbiera go inaczej. I utrwala sprytnie podsycone stereotypy. „Siłę rażenia” dobrych produkcji pokazał emitowany niedawno w Polsce serial „Czas honoru”. Po jego emisji wielu młodych ludzi zaczęło inaczej spoglądać na najnowszą historię Polski i odwagę swoich rówieśników z powstania warszawskiego.  Można? Można. 

Bardzo trafnie skłonność naszych lewicowych elit to wiernopoddańczości wobec niemieckiej ekwilibrystyki historycznej i zgody na jej bezczelność w tym zakresie punktuje przywołany już wcześniej prof. A. Nowak: „W olbrzymiej większości negatywne nastawienie do Polski wynika z ignorancji, często także połączonej z arogancją - mówi w wywiadzie dla „WPiS”. - Arogancja ta nie ma wymiaru konkretnie antypolskiego, tylko jest postawą poczucia wyższości człowieka Zachodu w stosunku do tych „dzikich krajów”, które istnieją gdzieś tam na wschód od Niemiec. Trudno, to trzeba przyjąć za fakt, z tą ignorancją należy walczyć i pracować nad jej ograniczeniem. A w bezpośrednich kontaktach z ludźmi Zachodu trzeba ich przekonywać, że ich arogancja wobec Polski nie ma realnych podstaw, że nie jesteśmy głupsi czy gorsi. Są oczywiście wśród Polaków ludzie głupi i podli, tak samo jak są głupi i podli ludzie wśród Anglików, Amerykanów, Niemców, Żydów czy każdego innego narodu. Równocześnie jednak trzeba mieć świadomość, że są także ośrodki polityczne świadomie budujące negatywny obraz Polski. I one wykorzystują tę ignorancję większości swoich nieświadomych odbiorców”. Dodajmy - także w naszej ojczyźnie, gdzie historia współczesna traktowana jest w szkołach po macoszemu, brakuje rzetelnych opracowań ostatnich dziesięcioleci, a ogólny poziom wiedzy przeciętnego Polaka coraz częściej oscyluje wokół „Pudelka” i oślizłej nasyceniem kłamstwami i półprawdami papki informacyjnej serwowanej przez tzw. mainstream. No ale wtedy można innym udowodnić, że w „dzikim kraju” są elity godne przebywania na europejskich salonach. Reszta to motłoch.

Chwała bohaterom!

Na szczęście młode pokolenie Polaków budzi się. Na nic straszenie demonami przeszłości i stawianie równości pomiędzy patriotyzmem i faszyzmem. Młodzi ludzie chcą słuchać o rotmistrzu Pileckim i Ince, chcą być dumni nie tylko z sukcesów piłkarzy i siatkarzy, śpiewać hymn narodowy. Chcą być dumni z historii narodu, który tyle razy skazywany był na fizyczny niebyt. Może rozwiązaniem jest koncepcja uczenia historii Polski i świata przez pryzmat historii najbliższej: swojego miasta, wioski, regionu, układanie genealogii i odkrywanie losów bohaterów wśród swoich? A może tworzenie szeregu małych, lokalnych portali internetowych, gdzie będą pojawiać się historie, które nie mają szans na publikację gdzie indziej?

Jeden z moich znajomych każdego roku 1 listopada prowadzi swoich synów na rozproszone w lesie mogiły powstańców, żołnierzy obu wojen, i wspólnie zapalają znicze, które chłopcy kupują za wcześniej zaoszczędzone przez siebie pieniądze.

Może w skali ponadlokalnej należałoby zatroszczyć się o to, aby powstawały wielkie superprodukcje z udziałem gwiazd światowego formatu? Jeśli na coś takiego stać było małą Gruzję, tym bardziej powinno stać na to nas. Jakie priorytety ma PISF, pokazała decyzja w sprawie dotacji na film „Ulmowie - Rok sprawiedliwych”. Tutaj na zbyt wiele liczyć nie można.

KS. PAWEŁ SIEDLANOWSKI
Echo Katolickie 31/2015

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama