Rok piąty

Mija pięć lat od dnia, w którym rządowy Tu-154 rozbił się pod Smoleńskiem

Mija pięć lat od dnia, w którym rządowy Tu-154 rozbił się pod Smoleńskiem. Zginęło 96 osób - cała udająca się na uroczystości związane z obchodami 70 rocznicy zbrodni katyńskiej polska delegacja i załoga samolotu - wśród nich prezydent Lech Kaczyński z małżonką.

Tragedia podzieliła Polaków. Według jednych sprawa jest „arcyboleśnie prosta”, inni są przekonani, że prezydenci nie giną w przypadkowych katastrofach. Po pięciu latach nadal jest więcej pytań niż odpowiedzi.

Rok piąty

Zwołana pod koniec marca przez Naczelną Prokuraturę Wojskową konferencja miała to zmienić. Jednak przygotowywany od 2011 r. raport 20 biegłych nie przyniósł żadnych nowych informacji. NPW potwierdziła to, co wcześniej zaprezentował MAK i Tatiana Anodina. Biegli wskazali, co prawda, na wiele związanych z organizacją wyjazdu nieprawidłowości i niedopatrzeń, jednak winą za katastrofę obarczyli załogę samolotu, wykluczając - na podstawie zdjęć - możliwość eksplozji w tupolewie.

Fizyce wbrew

Do ustaleń NPW odniósł się przewodniczący parlamentarnego zespołu ds. wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej Antoni Macierewicz, który jej działania nazwał operacją politycznie-propagandową mającą na celu przekonanie do rządowej wersji tej części elektoratu PO, która ciągle ma wątpliwości.

Macierewicz sugeruje, że konferencja prokuratury to działania wpisujące się w aktualną prezydencką kampanię wyborczą. Kolejny raz zanegował wersję o zderzeniu samolotu z brzozą i tego konsekwencjach, przywołał też fakt rozpadnięcia się maszyny na kilkadziesiąt tysięcy części przed miejscem, w które - według śledczych - miała uderzyć. - Jeśli samolot spadł na skutek błędu pilotów, to gdzie jest krater, straszliwy dół, jaki 80 ton samolotu wyryłoby w podmokłej ziemi? - pytał na swojej konferencji prasowej.

Ustalenia prokuratury zakwestionował też szef doradców parlamentarnego zespołu badającego katastrofę Tu-154 prof. Kazimierz Nowaczyk, zarzucając opiniom biegłych brak zgodności z istniejącą dokumentacją. Podważył m.in. podaną przez prokuraturę informację o wznoszeniu się w ostatniej fazie lotu samolotu do góry, co uznał za sprzeczne z parametrami rządowego tupolewa. - Wychodzi na to, że niesprawny według prokuratury samolot wzbija się w powietrze z prędkością, jakiej nie potrafiłby osiągnąć sprawny samolot - mówił prof. Nowaczyk.

Zmowa milczenia

Związane z katastrofą tupolewa emocje Polaków podsyciła ostatnio informacja o mającej się ukazać w maju publikacji niemieckiego dziennikarza Jurgena Rotha, w której - powołując się na raporty niemieckiego wywiadu (BND) - stawia on tezę, że do zniszczenia tupolewa przyczyniła się eksplozja. Początkowo bardzo sceptyczny i wręcz kpiący ze „spiskowego” podejścia do kwestii smoleńskiej, z czasem zauważył wiele niejasności i uchybień w prowadzonym śledztwie. Porównując katastrofę pod Smoleńskiem i niedawne zestrzelenie malezyjskiego samolotu, wskazał na różnicę w postawie Donalda Tuska, który dla wyjaśnienia tego ostatniego wypadku agitował za międzynarodowym śledztwem, ale w przypadku Smoleńska nie widział potrzeby takiego dochodzenia. Roth zastanawia się też nad „zmową milczenia”, która w kwestii Smoleńska ma miejsce na arenie międzynarodowej. - Myślę, że niektóre rządy wiedzą, co się stało, ale z przyczyn politycznych nie chcą na ten temat mówić. Nie chcą dolewać oliwy do ognia wobec trudnej sytuacji między Rosja a państwami Zachodu - mówił Roth na spotkaniu z polskimi czytelnikami.

Niektórzy komentatorzy przestrzegają przed związanymi z publikacją Rotha nadziejami. Padają sformułowania o grze służb specjalnych, ich politycznych rozgrywkach. Zatem te rewelacje niekoniecznie muszą sprzyjać wyjawieniu prawdy o Smoleńsku.

Cel uświęca środki

Oświadczenie Rotha to jednak nic w porównaniu z dzisiejszym newsem. 7 kwietnia, kiedy kończę ten tekst, kilka dni po konferencji NPW, ukazuje się informacja o nowym odczytaniu fragmentów stenogramów z kokpitu. Można snuć domysły, kto stoi za tym przeciekiem i dlaczego „przypadkiem” informacje pojawiają się w przededniu smoleńskiej rocznicy i w samym środku prezydenckiej kampanii, która weszła w taką fazę, że niekoniecznie musi się zakończyć na pierwszej turze. Podobno odczytano o 1/3 więcej niż poprzednio zapisów z czarnych skrzynek. Dodajmy - z ich kopii, bo oryginałów przez pięć lat nie udało się odzyskać. Mamy więc nową-starą wersję, czyli poszerzone (o 1/3?) ustalenia komisji Anodiny-Millera. A może jednak zawężone? Nie pojawiły się bowiem informacje o lądowaniu debeściaków, o „jak nie wyląduję, to mnie zabije”. Pamiętam też, że pierwsze odczytania przynosiły ze sobą informacje o ostatnich słowach załogi: raz było to „k... mać”, potem „Jezus Maria”. Należy przyznać, że zwłaszcza odczytanie wersji tych słów to istny majstersztyk. I choć ostatnie rewelacje wydają się nie tyle szyte grubymi nićmi, co wiązane sznurem konopnym, na pewno - zgodnie z założeniami - trafią do wielu wyborców. Do 10 maja pozostało niewiele czasu, a emocje tak szybko nie stygną.

Dla dobra Polski

Zabiegi - zwłaszcza polityków PiS o umiędzynarodowienie śledztwa wciąż potykają się o kłody. Przy okazji głosowania w Parlamencie Europejskim rezolucji wzywającej Rosję do szybkiego wyjaśnienia śmierci Borysa Niemcowa polscy europarlamentarzyści postanowili poruszyć problem Smoleńska. Zapowiadało się dobrze. Wszystkie grupy polityczne wstępnie zgodziły się na zapis o wezwanie do zwrotu czarnych skrzynek tupolewa i przeprowadzenie międzynarodowego śledztwa. Pozostaje zagadką, dlaczego posłowie PO w ostatniej chwili zażądali odrębnego głosowania w sprawie wraku i skrzynek, a osobnego w sprawie międzynarodowego śledztwa. O ile za pierwszą sprawą głosowała zdecydowana większość Polaków, to drugą poparli przede wszystkim eurodeputowani PiS. Swój sprzeciw posłowie partii rządzącej argumentowali konsekwencją wyboru drogi prawnej dokonanego przez rząd Donalda Tuska. Posłanka PO Julia Pitera niegłosowanie jej partii za rezolucją tłumaczyła... dobrem Polski. Według niej nie należy rozdrapywać polskich spraw na forum międzynarodowym.

A przecież - jakakolwiek jest prawda o tej tragedii - międzynarodowe śledztwo mogłoby pomóc w dotarciu do niej. Zakończyć polsko-polską wojnę, o co tak głośno upominają się politycy rządzącej koalicji. Ale - jak widać - słowom daleko do czynów.

Estonienko i Poliakow?

Po zamordowaniu w centrum Moskwy opozycjonisty Borysa Niemcowa (27 lutego br.) w sieci pojawiła się zagadka: był Litwinienko i Niemcow, teraz pora na...? Estonienkę i Poliakowa. Czarny humor czy realna wizja polityki Władimira Putina?

Prof. Ryszard Terlecki, historyk, jest zdania, że Smoleńsk był punktem zwrotnym nie tylko dla Polski, ale w skali całej Europy. Wtóruje mu Antoni Macierewicz, twierdząc, że katastrofa smoleńska to „pierwszy strzał w tej wojnie, która teraz podchodzi do naszych granic od strony ukraińskiej”. Położenie geograficzne Polski zmusza nas do zastanowienia się, na ile agresja Putina na nasz kraj jest możliwa. Jurgen Roth podkreśla, że w 2010 r. Lech Kaczyński był jedynym politykiem, który otwarcie krytykował działania Putina. Już podczas pamiętnej wizyty w Tbilisi w sierpniu 2008 r. mówił: „dziś Gruzja, jutro Ukraina, pojutrze państwa bałtyckie, a później może i czas na mój kraj, na Polskę!”. Przeciwnicy sierpniowego wyjazdu nie zostawili na Lechu Kaczyńskim suchej nitki, a przecież nie ulega wątpliwości, że to właśnie zorganizowanie się i wsparcie prezydenta Saakaszwilego przez głowy państw Polski, Litwy, Łotwy, Estonii i Ukrainy uratowało Gruzję. Po tym sojuszu pozostało dziś tylko wspomnienie, nasze relacje z wymienionymi krajami są żadne. „Nie będziemy umierać za Gruzję” argumentowali przeciwnicy wspomnianego wyjazdu. Czy ktoś chciałby dziś umierać za Polskę? Czy chcielibyśmy my sami? Przeprowadzane na ten temat sondaże nie napawają optymizmem. Ale czy nie współgra to z „pragmatyzmem i rozsądkiem w polityce zagranicznej” polskiej premier, która przekonywała, że w obliczu agresji na sąsiedni kraj najlepiej zamknąć się w domu i przeczekać? W politykę aktualnego prezydenta, którego funkcję sprowadzono do „pilnowania żyrandola”?

Historia nauczycielką?

Jest wiele niejasności w śledztwie smoleńskim. Jak na sprawę „arcyboleśnie prostą” za dużo tu krzywizn. I samo przygotowanie lotu, i zachowanie polskiego rządu tuż po katastrofie, i natychmiastowa wiedza dotycząca jej przyczyn. Do dziś niewyjaśnione „żółwiki” premiera Tuska i premiera Putina, przekonywanie, że wrak tupolewa nie ma dla śledztwa żadnego znaczenia, że jest tylko symbolem, zniszczone taśmy z Jaka-40, dziwne śmierci ludzi, którzy mogli przyczynić się do rozwiązania smoleńskiej zagadki...

Zamieszczone kilka dni temu na stronie MSZ odtajnione dokumenty z brytyjskiego Archiwum Narodowego pokazują, że alianci wiedzieli o zbrodni katyńskiej. Nie reagowali, bo nie chcieli drażnić Rosji. Historia lubi się powtarzać?

Miał rację śp. prezydent Lech Kaczyński, twierdząc, że dla Polski tarczą obronną jest nie NATO, nie Unia Europejska czy Stany Zjednoczone, ale to, o co z taką determinacją zabiegał - sojusz państw środkowo- i wschodnioeuropejskich. Czy w związku z tym można zaryzykować pytanie, że dlatego zginął?

ANNA WOLAŃSKA
Echo Katolckie 15/2015

opr. ab/ab

Echo Katolickie
Copyright © by Echo Katolickie

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama