Pedagogika wstydu

Zewsząd słyszymy narzekania na "polski zaścianek"... czy mamy powody wyłącznie do wstydu?

Od jakiegoś czasu ciągle słyszymy, że mamy się wstydzić. Za swoją historię, konserwatywne poglądy, przywiązanie do religii i tradycji, za „wyssany z mlekiem matki” antysemityzm. Za to, jak piszą o nas w „Financial Times” i „Die Welt”. Za opór przeciw lewicowym ideologiom importowanym z UE. Rodzima „antologia żółci” pęcznieje filmami, książkami, pseudointelektualnymi dywagacjami i tekstami prasowymi opartymi na pogardzie, wypominaniu „obciachowości” Polski i Polaków, stawiając ich do kąta i wmawiającymi, że jedyne, co im pozostało, to wstyd.

Tymczasem Polacy nie są ani lepsi, ani gorsi od innych narodów Europy. Wystarczy przyjrzeć się historii Włoch, Francji, Hiszpanii - konfliktów (jak też realnych powodów do wstydu) nigdy tam nie brakowało. Antagonizmy prowadziły do krwawych wojen domowych, a przecież takich u nas, z wyjątkiem jednej szczególnej, „polsko-jaruzelskiej”, nie było. Zewsząd słyszymy narzekania na „polski zaścianek”, szyderstwa z naszego wstecznictwa, zapóźnienia - tymi i podobnymi pojęciami szafują politycy, celebryci, aktorzy i reżyserzy, grzejący się w blasku fleszy, przyjmujący gratulacje i odbierający nagrody „za odwagę w podejmowaniu trudnych zagadnień”. Pragnący uchodzić za forpoczty postępu, męczenników nowej ery. Czujący się jak dysydenci, którym grozi więzienie bądź lincz w sterroryzowanej ciasnym katolicyzmem i obskurantyzmem Polsce! Kolejka jest długa, a chętnych dostąpienia „awansu” nie brakuje. Póki co na top liście królują Stuhrowie. Ale gonią ich dziennikarze telewizji śniadaniowych, większe i mniejsze gwiazdeczki filmowe. Tuż za plecami są - niewyrażający swoich uczuć wprost, wszak każdy wyborczy głos się liczy! - politycy. Poglądów wielu z nich dowiodły nagrania z luksusowych restauracji. Wedle nich nasza rzeczywistość to „ch..., dupa i kamieni kupa”, zaś Polska „istnieje tylko teoretycznie”.

Polsko! Ciebie błyskotkami łudzą!

W umysłach wielu ludzi panuje dziś jakaś przewrotna pewność, że można się wypromować, gardząc innymi. Trudno jednoznacznie określić, skąd wyrasta owo przekonanie. Od wieków nie brakowało środowisk, dla których Polska mocna, zjednoczona, przekonana o swojej wartości, skuteczna w działaniu stanowiła zagrożenie dla ich żywotnych interesów. Dla Rosji i Niemiec od zawsze była „bytem tymczasowym”. Niska samoocena Polaków to też efekt uprawianej od lat „pedagogiki wstydu” narzuconej przez tzw. elity wmawiające nam, że „polskość to nienormalność” (w wariancie optymistycznym - co najmniej „gorszość”), która deprecjonuje nas w oczach innych nacji. Niewątpliwie jest to również fragment projektu inżynierii społecznej zakładającego, że społeczeństwo z niskim poczuciem wartości stosunkowo łatwo jest skłócić, zwrócić przeciwko sobie w taki sposób, aby zmęczone wewnętrznymi waśniami, prawdziwymi czy urojonymi antagonizmami, nie miało już siły stawić czoła zewnętrznym zagrożeniom. Albo poprosiło (zawsze chętnych do wyświadczenia tego typu „pomocy”) sąsiadów o „zrobienie porządku”. Jak stwierdził w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” pisarz, tłumacz i reżyser Antoni Libera, proces rozmiękczania poczucia tożsamości, ośmieszania, stawiania Polaków „do kąta” przez nieustanne wmawianie im, że powinni się wstydzić za teraźniejszość i przeszłość, za swoją tradycję, religię, kulturę, nieustannie trwa.

Nie jest tak, że ów krytycyzm w postrzeganiu społeczeństwa polskiego jest czymś absolutnie nowym. Wystarczy wspomnieć płomienne kazania ks. Piotra Skargi, w których kaznodzieja ostro piętnował skłonność do dzielenia się i swarów. O polskości, tak łatwo skłaniającej się ku nowinkom, zamieszkałej tak przez tchórzy, jak i gorliwych patriotów gotowych do służenia ojczyźnie aż po kres życia wspominał m.in. Adam Mickiewicz w „Dziadach”. „Polsko! lecz ciebie błyskotkami łudzą! Pawiem narodów byłaś i papugą; A teraz jesteś służebnicą cudzą. Choć wiem, że słowa te nie zadrżą długo. W sercu - gdzie nie trwa myśl nawet godziny” - pisał Juliusz Słowacki w „Grobie Agamemnona”. Mieszczańskie przywary wyśmiewał Aleksander Fredro w swoich komediach. Bezsilność wobec głupoty i zmarnowanych szans wyszydził w „Weselu” Stanisław Wyspiański. Bezwzględny dla polskiej historii i teraźniejszości był Witold Gombrowicz - pisał m.in. w „Trans-Atlantyku”: „A płyńcie wy, płyńcie Rodacy do Narodu swego! Płyńcie do Narodu waszego świętego chyba Przeklętego! Płyńcie do Stwora tego św. Ciemnego, co od wieków zdycha, a zdechnąć nie może! Płyńcie do Cudaka waszego św., od Natury całej przeklętego, co wciąż się rodzi, a przecież wciąż Nieurodzony! Płyńcie, płyńcie, żeby on wam ani Żyć, ani zdechnąć nie pozwalał, a na zawsze was między Bytem i Niebytem trzymał”. To tylko przykłady.

Antologia żółci

Czy te i inne obrazy można stawiać na równi z filipinkami „Krytyki Politycznej” czy elaboratami „Gazety Wyborczej”, szydzącymi ze wszystkiego, co przez wieki było dla nas nienaruszalne i święte? Czy film „Obywatel” Jerzego Stuhra, a wcześniej „Pokłosie” Władysława Pasikowskiego, malujące na ekranie obrzydzenie polskością, rzekomo upapraną po pachy antysemityzmem, ciemnotą i zakutą w fałszywą hiperpoprawność płytkiego katolicyzmu, można stawiać na równi z wcześniej wymienionymi dziełami? Wydaje się, że nie. Słowacki dopisał bolesną frazę w cytowanym już „Grobie Agamemnona”: „Mówię - bom smutny - i sam pełen winy!”. Dramat Wyspiańskiego był rozpaczliwym wołaniem o opamiętanie. Dzieła pisarzy okresu międzywojennego stanowiły wyraz bezradności, świadectwo poszukiwania - czasem po omacku - punktu odniesienia dla historii po 123 latach zniewolenia. Były znakiem gniewu płynącego z zawiedzionej miłości. Mocne słowa Gombrowicza można traktować jako próbę poszukiwania tożsamości, zrozumienia zawiłości dziejów. Ale nie było w nich czystej pogardy - w takiej skali, jak ta wypływająca z pisanych dziś książek, kręconych filmów, tekstów prasowych. Pogardy dla samej pogardy. Generowanej dla osiągnięcia egoistycznych celów. Budowanej na kłamstwie i półprawdach. Wzmacnianej nienawiścią do Polski, jej tradycji, wielowiekowej kultury czy religii. „Antologia pisana żółcią” powstaje nie z troski i tęsknoty za ojczyzną „wielką i jasną” - tak mocno obecnych w nawet bardzo krytycznych dziełach powstających w przeszłości - ale z chęci medialnego zaistnienia, z egzystencjalnej pustki, trwania na aksjologicznym rozdrożu. Czasem jest to efekt pozyskania cynicznej wiedzy, „gdzie są konfitury i jak po nie sięgnąć” i bezwzględnego jej wykorzystania - dla kariery, kasy, legitymizacji obecności na salonach. Do tego katalogu prawdopodobnych przyczyn dochodzą zamówienia polityczne.

Prawdziwa cnota krytyk się boi

Tak pisał bp Ignacy Krasicki. Krytyka Stefana Żeromskiego, później w międzywojniu Witkacego, Stanisława Brzozowskiego, Karola Irzykowskiego, po wojnie - Czesława Miłosza, Sławomira Mrożka, Zbigniewa Herberta, Andrzeja Bobkowskiego itd. była potrzebna. Czasem wyrażana ostrym językiem, serwowana bez znieczulenia i retuszy, mogła razić radykalizmem i kontrastami. Ale też w zdecydowanej większości zawierała w sobie jakiś etos, inspirowała. Wzburzając, jednocześnie wzywała do dokonania korekty. Wnosiła prawdę o życiu, mówiła o ludzkiej słabości, ale też o potencjale, zdolności do heroizmu. Nie znajduję tego w wywiadach Jerzego i Macieja Stuhrów, ociekających pogardą opowieściach red. Jarosława Kuźniara o niedomytych, zajadających się bułką z kurczakiem Polakach czy wynurzeniach aktorki Anny Muchy, z przejęciem tłumaczącej po „wstrząsie”, jaki wywołał w niej Marsz Niepodległości, gdzie ma słowa „Bóg, Honor, Ojczyzna”.

Nie chodzi o to, aby pokazywać przesłodzony świat, pełen zafałszowanych obrazów i apologii cnót, które cnotami nie są. To niczemu dobremu nie służy. „Patriotyzm krytyczny” jest czymś jeszcze innym. Jego fundament to prawda. Ale prawda cała, jasna i przezroczysta, bo - jak pisał Andrzej Werner - „połowa prawdy wzmacnia nieprawdę drugiej połowy”. Jakakolwiek bowiem struktura budowana na jej podróbkach zawsze będzie wadliwa i owa skaza będzie stale o sobie przypominać kolejnym generacjom.

Pisząc o szmalcownikach, kolaborantach, donosicielach, sadystach i lichwiarzach, nie można zapominać o bohaterach. Byli - i są - obecni w naszej historii jedni i drudzy. Nie jest bowiem tak, że tylko Polacy mają swoje przywary, inni zaś są idealni. Kryzys, w jakim się znaleźliśmy, polega na nieumiejętności znajdowania w sobie tego, co dobre. Na zadziwiającej zdolności bezkrytycznej absorpcji tez, iż jesteśmy nieudacznikami i niczego nie potrafimy dobrze zrobić. Owszem, ostatnie cuda z udziałem PKW nie napawają optymizmem. Narzucono nam (bądź sami narzuciliśmy sobie) pedagogikę wstydu. Retorykę, wedle której, będąc „biedną panną na wydaniu”, możemy co najwyżej żebrać o miejsce na salonach u silnych i bogatych. Posłusznie kajać się i padać na kolana na każde ich żądanie, mimo iż mają oni często wielokroć więcej powodów do dyshonoru niż my. Być co najwyżej „pawiem narodów i papugą”. A to nie jest tak.

KS. PAWEŁ SIEDLANOWSKI
Echo Katolickie 48/2014

opr. ab/ab

Echo Katolickie
Copyright © by Echo Katolickie

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama