Dandysi i rycerze

Czym jest syndrom Piotrusia Pana? Jacy są współcześni mężczyźni? Co to znaczy: być ojcem?

Mocni ojcowie, mocni synowie i córki

Patrzę nieraz na młodych ludzi idących do/ze szkoły. Wyobrażam sobie, jakimi będą mężami, żonami, ojcami i matkami za pięć, dziesięć, 20 lat. Słucham zapewnień, że prawdziwa miłość nie potrzebuje ślubów, papierków, że przecież jak „nie wyjdzie”, zawsze można się rozwieść. Spotykam dorosłych facetów, którzy nigdy nie przestali być chłopcami - mentalnie nadal zamieszkują swoją Nibylandię, i kobiety - matki, które dalej zachowują się, jakby zastygły w przelocie pomiędzy jedną i drugą dyskoteką. I boję się o ich przyszłość, gdy słyszę, że jednym z najbardziej pogardzanych słów w młodym i średnim pokoleniu jest „odpowiedzialność”.

Trendy, potrzeby, mody wykuwa dziś komercja. Ona decyduje o tym, co się liczy. Wsparta polityczną poprawnością kształtuje nowego człowieka. Takiego, który - w bogatych krajach Zachodu i biedniejszego Wschodu, aspirującego do tego, by przynależeć do „lepszego świata” - już nie zmaga się problemami bytowymi, nie walczy o przetrwanie, ale otoczony gadżetami, pachnidłami, fatałaszkami nie odrywa spojrzenia od własnego odbicia w lustrze. I tam poszukuje absolutu, inspiracji, uzasadnienia dla swoich decyzji.

Jedni mówią, że to dobrze, iż dawny ideał „maczo” jest w odwrocie, a jego miejsce zajmuje czuły, delikatny dandys skwapliwie pilnujący wartkiego nurtu życia, mód i zmiennych trendów. Inni narzekają, że narcyzm, zniewieściałość to ucieczka w świat iluzji i fałszywych refleksów. Że facet musi być twardy, wymagający, odważny. Choć czasy się zmieniły, jego rola pozostała dalej taka sama: ma być filarem, troszczyć o tych, którzy zostali mu powierzeni - w dalszej kolejności dopiero myśleć o sobie. Nie potrafię zrozumieć, dlaczego z takim uporem różne środowiska deprecjonują męskość. Czy dlatego, że gdy w związku mężczyzna jest słaby, cała rodzina staje się chora? I wtedy łatwo w nią uderzać, manipulować, kwestionować sens. Słaby ojciec to słabi synowie i córki, to niepozamykany świat wartości, lęk i brak pewności siebie. Dlatego każdy trud, działanie mające na celu wzmocnić męski świat, wychować chłopca na faceta, który będzie wiedział, czego chce w życiu, nie będzie bał się pobrudzić rąk, zmieniając świat, jest zawsze opłacalny. To cząstka zmagania o kształt pokoleń, które po nas przyjdą.

Ks. Paweł Siedlanowski

Dandysi i rycerze

Facet w gabinecie kosmetycznym, w solarium? Uwielbiający biegać po galeriach handlowych w poszukiwaniu okazji i promocji, śledzący trendy mody i spędzający godziny przed lustrem? Obowiązkowo wydepilowany, lubiący eksperymentować ze swoim image'em, niestroniący od ekstrawagancji? To dziś coraz częstszy obrazek wielkomiejskich środowisk. Ale nie tylko.

Dandysi i rycerze

Może to i dobrze - ktoś odpowie. Zanik atawistycznych samczych cech, agresji przyczyni się do tego, że będzie mniej wojen. Ktoś inny może doda: łagodność, miękkość, uczuciowość (jeszcze do niedawna) brzydszej części ludzkości zapewne wygładzi szorstki świat wokół. Przecież nigdzie nie jest napisane, iż maseczki, balsamy, peelingi, manicure czy pedicure są tylko dla kobiet. Fakt, nie jest. Na pewno troska o wygląd zewnętrzny, zdrowie są ze wszech miar godne pochwały. Facet niedomyty, z pozlepianymi w strąki długimi włosami, sapiący od nadmiaru piwska wlewanego w siebie co wieczór, w pogniecionej, brudnej koszuli, taszczący wielki brzuch przed sobą to żaden ideał. Raczej żenada. Sedno problemu leży gdzie indziej: często w parze z zewnętrznymi oznakami zniewieściałości idzie zmiana osobowości. Mężczyzna zamiast stać się filarem, podporą, gwarantem bezpieczeństwa dla dziewczyny, żony, rodziny coraz częściej sam wymaga troski. Życie budzi w nim lęki - maski, pozy musi w którymś momencie odłożyć na bok. I jeszcze to słowo, którego nie cierpi: odpowiedzialność... Bywa, że, uciekając przed nim, woli być całe życie chłopcem, który nigdy nie dorósł. Ciągle się bawić, zamknąć w świecie gadżetów, gromadzić kolejne elektroniczne zabawki! Albo chować się pod maminą spódnicę, spędzając na wikcie i opierunku rodziców połowę swojego życia.

Jak zrobić z faceta lalusia?

Ktoś kiedyś naszkicował mi taki obrazek: młoda żona w piątym miesiącu ciąży stoi na drabinie. Trzyma w ręku młot udarowy i wierci dziurę w ścianie. Co robi mąż? Trzyma drabinę! Facet, który nigdy w ręku nie miał młotka, lutownicy, żelazka, niepotrafiący zrobić sobie kanapki, pościelić łóżka, wyczyścić butów, obsługiwać odkurzacza czy pralki - to coraz częstszy obrazek współczesności. Uciekający od problemów, nieuznający granic. Chroniony od najmłodszych lat życia przez nadopiekuńczą mamę, nieznajdujący w bezradnym, nieradzącym sobie ze swoimi problemami (albo ciągle zapracowanym) ojcu wzoru, wsparcia w końcu przyjmie rolę, jaka została mu (często nieświadomie, motywowana raniącą miłością) narzucona. Niesprawny fizycznie, bo przez lata szkolne rodzice załatwiali mu zwolnienie z wychowania fizycznego, choć nie było żadnych przeciwwskazań, aby mógł ćwiczyć („Kiedyś dostał „z łokcia”: od kolegi na meczu i się zraził” - tłumaczył dyrektorowi ojciec). Staje się lalusiem, któremu trzeba usługiwać. Niezdolnym do empatii, samodzielności i jakiegokolwiek wysiłku. Wymagającym coraz więcej - wpadającym w spazmy, gdy nie otrzyma na czas tego, co akurat sobie zamarzył. Zapatrzonym w swoje odbicie lustrzane, nowe ciuchy, iPhone'a i chroniącym nażelowaną grzywkę i coraz bardziej puste oczy pod daszkiem czapki za trzy stówy. Wzrastającym w przekonaniu, że wszyscy mają mu służyć.

Jak długo trwa dzieciństwo? Dla większości z nas dziesięć, 12 lat. Ale dla niektórych - całe życie. Jak to możliwe? Człowiek dotknięty syndromem Piotrusia Pana nie dorasta nigdy. Nie szuka obcych krain. Jedyne, przed czym ucieka, to dojrzałość i odpowiedzialność.

Inna ilustracja: klasa druga szkoły podstawowej. Matka przyprowadza syna do szkoły. Pomaga mu się rozebrać w szatni, zmienia buty (chłopczyk broni się - matka jest nieugięta!), potem prowadzi do sali, niosąc plecak z książkami. Przychodzi zwykle jako jedna z ostatnich, więc większość dzieci już tam siedzi i obserwuje codzienny rytuał: mama wyjmuje książki, zeszyty, piórnik - oczy chłopca napełniają się łzami, zdają się błagać: „Mamo, nieeee!!! Idź już sobie! Będą się ze mnie śmiali koledzy!”. Matka wie swoje. Rozpoczyna się lekcja. Jaś uspokaja się dopiero po pół godzinie. Na razie się buntuje, ale zapewne przyjdzie moment, że mu się to spodoba: matka i babka podporządkowujące się domowemu terrorowi, spełniające życzenia, pełniące rolę kelnerki, służącej, lokaja. Super! Chcą zapewne zrekompensować dzieciom brak ojca, który uciekł od rodziny - nie widzą, że robią im potworną krzywdę.

Do woja go!

Starsi mają prostą receptę: wojsko. Ono uczyło życia! Ogolić farbowane włoski, pozdejmować koraliki i przeczołgać w błocie z karabinem, nauczyć ścielenia łóżka i golenia w trzy minuty! Pokazać, co to odwaga i odpowiedzialność za zespół (jeśli będzie ciężko wchodzić do głowy, kocówa przyśpieszy proces edukacji), przyszywania guzików i prasowania munduru!

Kiedyś bym pewnie protestował, dziś przyznaję, że rezerwiści mają dużo racji. Pamiętam z dzieciństwa zajęcia praktyczno-techniczne, harcerskie podchody, siłowanie się na trawie za stodołą, które czasem zamieniały się w regularne bitwy! Zabawy w wojsko i zaciśnięte twardo pięści, aby tylko koledzy nie poznali, że boli rozwalona noga czy palec. Współczesny mamisynek przypadkowo trącony łokciem podczas meczu rozpłacze się i więcej nie pojawi się na boisku - powalczy z wirtualnym wrogiem przed kompem! Na wycieczkę nie pojedzie, ponieważ na pewno będzie nudno (w domyśle nie będzie internetu). Wyprawa do lasu z ojcem na surwiwal? Absurd! Po co się męczyć? Zresztą ojciec i tak nie ma na to czasu.

Na naszych oczach jest kreowany obraz nowego człowieka: „homo universalis”. Takiego, który traci cechy, dawniej określające role społeczne, zadania przydzielone we wspólnocie, wyraźnie rozróżniające powinności płci. Dziś, wraz z przemianami cywilizacyjnymi, przestały się liczyć. Idzie z tym w parze promowanie ideologii gender, rozsadzanie tradycyjnego modelu rodziny. Liczy się dobre samopoczucie, poprawność polityczna, nowoczesność. Bohaterem doniesień medialnym stała się niedawno niejaka Rafalala (ponoć siedlczanin/siedlczanka), a wiecznie młody 50-latek Jakub „Kuba” Wojewódzki wyznacza trendy myślenia nowym generacjom. Geje i lesbijki zostają obdarowywani coraz to nowymi przywilejami. Być może to trend, który szybko minie. Gorzej z zanikiem męskości. Staje się bowiem deficytowa. A wraz z nią ginie to, co przez wieki stanowiło fundament społeczeństwa: odpowiedzialność, honor, gotowość do podjęcia ofiary i identyfikacja ze wspólnotą.

W królestwie Nibylandii

Jak długo trwa dzieciństwo? Dla większości z nas dziesięć, 12 lat. Ale dla niektórych - całe życie. Jak to możliwe? Człowiek dotknięty syndromem Piotrusia Pana nie dorasta nigdy.

Książkowy bohater uciekł z realnego świata do Nibylandii - krainy, w której mógł pozostać wiecznym chłopcem. Współczesny Piotruś Pan nie szuka obcych krain. Jedyne, przed czym ucieka, to dojrzałość. Niezależnie od wieku pozostaje dzieckiem: uroczym, beztroskim, nieodpowiedzialnym. Może być mężczyzną, ale syndrom Piotrusia Pana występuje też w kobiecym wariancie. Zwykle nie wchodzi w dłuższe związki. Uwielbia zabawę, gdy się jednak ożeni, rodzina staje się ciągiem dalszym owej zabawy. A gdy znudzą mu się „zabawki”, znajduje sobie nowe. Nie dostrzega, że ze swoimi błazeństwami staje się w którymś momencie po prostu śmieszny. Brak granic, zdziecinnienie i nieodpowiedzialność albo w końcu zniszczą związek, który stworzył, albo zdyskwalifikują go jako ojca. Wszak dzieci nie oczekują, że będzie ich kumplem, ale rodzicem, że pokaże im prawdę o życiu, wprowadzi w jego zawiłości. Stanie się autorytetem i podporą, a nie kolegą do zabawy. Takich mają na podwórku dość.

Skąd się bierze syndrom Piotrusia Pana? Najczęściej takim czynią go rodzice. Był np. wyczekiwanym dzieckiem, jego życie w okresie prenatalnym było zagrożone - potem, rekompensując swój miniony lęk, jest rozpieszczany przez wszystkich. Rodzice nie stawiają mu wymagań, budując nad pupilkiem szczelny klosz chroniący przed okrucieństwem życia. A rozpieszczony potomek, który wyczuł, że nie musi respektować żadnych granic, nawet nie myśli, by wyrobić w sobie poczucie obowiązku. I nie widzi powodu, by to miało się kiedykolwiek zmienić.

Niedobrze, gdy lalusie zaczynają zastępować rycerzy. Przejmując ich role społeczne, bardziej zabiegać o swój wygląd niż pielęgnować takie wartości, jak honor, odwaga, odpowiedzialność. Czasem myślę: czy dziś młodzi mężczyźni poszliby na szafoty - tak, jak powstańcy w Warszawie w 1944 r. czy lwowskie Orlęta w 1920 r. - aby bronić ojczyzny? Czy mieliby w sobie dość odwagi i hartu ducha, aby oddać za nią swoje młode życie? Może... Większość pewnie byłaby do tego gotowa. Wielu zostałoby w domu w obawie, aby nażelowane fryzury nie straciły fasonu.

Sorry, taki mamy świat.

XPS
Echo Katolickie 34/2014

MOIM ZDANIEM

Jak być ojcem?

Jerzy Dmowski
Moderator Klubu Ojców w Katolickiej Szkole Podstawowej w Siedlcach

Nikt z nas w momencie narodzin swojego dziecka nie ma wiedzy ani umiejętności, jak być ojcem, a tym bardziej dobrym ojcem. Żaden z ojców przy naszych narodzinach też z pewnością nie posiadał takich umiejętności. Otóż sztuki ojcostwa można się nauczyć i uczymy się tego przede wszystkim przy naszym ojcu. To jest pierwsza szkoła dla młodego chłopca, a później dorastającego mężczyzny. O. Józef Augustyn, uznany autorytet piszący na ten temat, mówi, że dojrzałego ojcostwa możemy uczyć się także przy niedojrzałych ojcach. To oni są dla synów niełatwym wyzwaniem. Ojcostwo synów dorastających przy wzorcach trudnych i niedojrzałych - może przez odwrotność, ale tylko przy wytrwałej i ciężkiej pracy - stać się doświadczeniem ojcostwa dojrzałego i odpowiedzialnego. Nie przez ucieczkę od własnego ojca, ale mierząc się z nim takim, jakim on jest. Uczymy się przez naśladownictwo w tych kwestiach, z których możemy czerpać coś dobrego, ale także odrzucając to, co było w nich złe.

W ostatnich latach coraz częściej można spotkać różne grupy ojców, którzy są poszukującymi i chcącymi przyswoić trudna sztukę rodzicielstwa. Miejscem uczenia się dobrego ojcostwa są m.in. różnego rodzaju inicjatywy i warsztaty organizowane przez Tato.Net (pozarządową organizację promującą świadome i odpowiedzialne ojcostwo), a także kluby ojca. Mężczyźni mogą dzielić się doświadczeniami i czerpać od innych to, co jest dobre i właściwe.

Jak wychować syna na prawdziwego faceta, a nie mazgaja czy narcystycznego mamisynka?

Aby wychować chłopca na mężczyznę, należy mocno wspierać jego rozwój na różnych etapach życia. W pewnym momencie to ojciec powinien przejąć inicjatywę w kształtowaniu tożsamości syna, a w przypadku jego braku - inny mężczyzna: dziadek, wujek, trener, instruktor harcerski itp. To oni mają stać się autorytetem dla niego. Brak odpowiedniego wzorca może spowodować nieprawidłowy rozwój chłopca, który w pewnym momencie będzie próbował udowodnić swoją męskość przez brutalność, uciekanie się w pornografię, używki. Myślę, że nastolatkowi potrzeba kogoś, kto będzie stawiał mu wymagania, ale też udzieli odpowiedniego wsparcia, gdy przydarzy się porażka.

To, że spotykamy dziś tak dużo takich narcystycznych młodych mężczyzn jest wynikiem tego, iż wielu z nich wychowują wyłącznie matki (często przez babcie). Bywa, że ojciec staje się w życiu dziecka (rozwód lub wyjazd za pracą), ale również dlatego, że matki nie rozumieją, iż chłopiec powinien mieć dobry kontakt z odpowiedzialnym mężczyzną i nie umożliwiają mu tego.

W Tato.Net organizowane są tzw. wakacyjne przygody dla ojców i dorastających synów, gdzie tata zabiera syna na trudną męską wyprawę - obóz przetrwania. Jest to doskonała okazja, aby w młodym chłopcu wyrobić poczucie męskości, nauczyć radzenia sobie w trudnych sytuacjach, dowartościować go.

Po prostu facet

Rozmowa z Karoliną Gelak-Lipską, terapeutką, psychologiem w Katolickiej Szkole Podstawowej i Katolickim Gimnazjum w Siedlcach

Czy zgodzi się Pani z tezą, że w społeczeństwie przybywa metroseksualnych mężczyzn?

Pojęcie „metroseksualność” ma już 20 lat i - jeśli spojrzeć na zjawisko w perspektywie czasowej i socjologicznej - to dostrzeżemy tendencję rozwojową. Wpływa na szeroki dostęp do dóbr, silny przekaz reklamowy promujący troskę o ciało, ale też kreujący nowe trendy w zakresie fasonów, kolorów, tkanin. Moda męska to już nie tylko zasady doboru odpowiedniego do sytuacji stroju i wypastowanych butów, ale też łamanie konwencji, podkreślanie swojej indywidualności i oryginalności przez ubiór, często niemający nic wspólnego z wygodą czy praktycznością. Moda męska jest potężną gałęzią przemysłu i jej promotorzy zrobią wszystko, by w szafie faceta lądowały co sezon nowe, modne ciuchy. Często idzie za tym obsesyjne wręcz stosowanie przez panów diety prowadzącej do szczupłej, czasem wręcz anorektycznej, sylwetki. Dochodzi niechęć do przyjmowania ról dorosłych i symboliczna ucieczką w niedojrzałość. Muskulatura jest przecież symbolem siły i dojrzałości.

Metroseksualność to znak feminizacji kultury czy raczej wyraz świadomej męskiej troski o ciało?

I jedno, i drugie. Na kreowanie wzorców męskości mają wpływ kobiety, które często samotnie wychowują chłopców, czyniąc z nich często obiekty swoich modowych eksperymentów. Poza tym: mężczyzna modny to już nie tylko schludny, ale też podążający za modą, akcentujący w ubiorze znajomość trendów. Obowiązkiem mężczyzny staje się - oprócz zarabiania na dom - dbanie o siebie, tak by nie odstawał i wręcz „pasował” do nowoczesnej kobiety. Taki model faceta forsuje dziś popkultura i jej ikony.

Ktoś mi kiedyś powiedział z żalem: „Jak mam być ojcem, skoro nikt mnie nie tego nie nauczył?” Czy można nauczyć się „bycia ojcem”?

Opisuje to pięknie Wojciech Eichelberger w książce pt. „Zdradzony przez ojca”. Ojciec musi relację z synem czy córką budować, matka czyni to instynktownie. Do tego potrzebny jest kontakt, fizyczne przebywanie ze sobą, a przede wszystkim własne doświadczenia bycia z ojcem. Często ojcowie nie zdają sobie sprawy, że dzieciom bardziej potrzebni są oni niż ich pieniądze, na zdobywaniu których się koncentrują. To, jakiego partnera wybierze kobieta, zależy w dużej mierze od rodzaju kontaktu z ojcem i informacji o niej samej, jakie od niego dostawała. Dla syna ojciec będzie wzorem jego przyszłego ojcostwa i umiejętności radzenia sobie z trudnościami. Kiedy ktoś pyta: „Jak być dobrym ojcem?”, odpowiadam: „Bądź takim ojcem, jakiego sam chciałbyś mieć”.

Jak wychować prawdziwego faceta, a nie mazgaja czy narcystycznego mamisynka?!

Nie ma gotowych recept. Wychowywanie jest procesem poszukiwania. Trzeba wziąć pod uwagę, jakie jest nasze dziecko, jakie są nasze ograniczenia. Myślę w tym momencie o kobietach przychodzących do mojego gabinetu i skarżących się: „Ale on się nawet z synem nie pobawi na dywanie”. Tłumaczę, że nie wszyscy ojcowie muszą się bawić kolejką. Ważne, by znaleźć taki obszar, w którym i dziecko i ojciec będą się czuć dobrze. Może to być np. wspólna aktywność fizyczna, porządki w garażu, spacer. Ojcowie mogą włączać dzieci w swój świat, bacznie obserwując jednak ich reakcje. Tatuś pomaga pokonywać lęki i ograniczenia, dodaje odwagi, zachęca do wysiłku, cieszy się z sukcesów.

Kiedy chłopiec staje się mężczyzną?

Kiedyś było to rzeczywiście jaśniej określone. Istniały rytuały, podczas których chłopiec przechodził spod opieki matki pod kuratelę ojca i starszyzny. W wieku ośmiu-dziewięciu lat stawał się młodzieńcem i od tej pory wpływ na jego życie mieli głównie inni mężczyźni. Rytuały przejścia stawały się też pierwszą próbą zmierzenia się z własnymi lękami, doświadczeniem poczucia mocy płynącym ze wsparcia społeczności, wzbudzaniem w sobie odwagi i radości z pokonywania trudności.

Dzisiaj rytuały ograniczają się świętowania „osiemnastek”...

Niestety tak. Nie mają one żadnej mocy sprawczej. Cieszy fakt, że coraz częściej słyszy się o zjazdach rodzin - wielopokoleniowych klanów! Rodzi to duchową potrzebę tworzenia drzew genealogicznych. Chyba zaczęliśmy zdawać sobie w końcu sprawę - po zachłyśnięciu się promocją indywidualizmu - jak wielką siłą jest rodzina. To ona właśnie, a zwłaszcza ojciec i matka, daje dziecku sygnał, że jest już dorosłe. Tymczasem rodzice mają z tym często problem, nadmiernie przytrzymując dziecko w pozycji niedojrzałości. Musimy zmierzyć się z własnym ograniczeniem i zamiast bez końca wspierać, pozwolić wziąć dzieciom odpowiedzialność za siebie. Jak to ujęła terapeutka rodzin Cheryl Erwin: „Dzieci nieustannie wspierane nigdy nie dorastają”.

Dziękuję za rozmowę.

Echo Katolickie 34/2014
Ks. Paweł Siedlanowski

opr. ab/ab

Echo Katolickie
Copyright © by Echo Katolickie

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama