Małpa z brzytwą

Cóż to jest prawda - pytał Piłat, stojąc przed Chrystusem. Od tysięcy lat problem nie traci na aktualności. Pokusa zamieniania prawdy w plastelinę jest zbyt realna, aby nie ulegały jej kolejne pokolenia. Także współcześnie.

Cóż to jest prawda - pytał Piłat, stojąc przed Chrystusem. Od tysięcy lat problem nie traci na aktualności. Pokusa zamieniania prawdy w plastelinę jest zbyt realna, aby nie ulegały jej kolejne pokolenia. Także współcześnie.

Rzecz w tym, że z racji natury często nie da się jej (jak też jej broniących) „anihilować” ot tak sobie - konieczne są przynajmniej pozory uczciwej debaty, bo tak przecież nakazuje demokracja. Powstają więc rozbudowane mechanizmy, struktury wyposażone w cały arsenał sofizmatów, sztuczek, piarowskich zagrywek, no i oczywiście specjaliści od strategii medialnych czy mówiąc szerzej: inżynierii dusz. Specjalistami najwyższej klasy w tej dziedzinie byli (i są) pracownicy służb specjalnych, z których wielu (co można stwierdzić na podstawie analogii metod) po zmianie „barw klubowych” z powodzeniem prowadzi dziś dalsze działania operacyjne.

Erystyka

Z języka greckiego: sztuka dyskutowania, prowadzenie sporów. Jej celem jest zdobycie zwycięstwa (pozornego) w sporze przy użyciu pokrętnych argumentów lub w sposób naruszający poprawne reguły wnioskowania, niezależne od prawdy i fałszu. Wg mitologii patronką erystyki jest bogini niezgody Eris, która rzucając jabłko z napisem „dla najpiękniejszej” pomiędzy boginie (Herę, Afrodytę i Atenę), spowodowała kłótnię, w następstwie której miała wybuchnąć wojna trojańska. Erystykę krytykował Platon z racji moralno-wychowawczych, dostrzegał też zagrożenie dla filozofii z uwagi na beztroskie mieszanie mądrości z niewiedzą. Arystoteles zwracał uwagę, iż jest ona nieuczciwym sposobem walki słownej, zaś ci, którzy ją uprawiają, są ludźmi kłótliwymi. W XIX w. erystykę reaktywował Schopenhauer, wprowadzając m.in. pojęcie „dialektyki erystycznej”, przez które rozumiał sztukę dyskutowania z zachowanie pozorów racji, przy zachowaniu argumentacji zarówno poprawnej, jak i niepoprawnej. W tak pojętej dialektyce prawda traktowana jest drugoplanowo, zaś na czoło wysuwa się obrona własnego twierdzenia i obalenie twierdzenia przeciwnika. Innymi słowy: jest szermierką umysłową, pozwalającą na wykazanie swojej racji w dyskusji, niezależnie od obiektywnej prawdy. Nic więc dziwnego, że w okresie PRL dzieło Schopenhauera „Die eristiche Dialektik”, zawierające m.in. 38 sposobów przekonywania przeciwnika, było włączone w zakres szkolenia polityków i dziennikarzy komunistycznych.

Dziś podejmowane są próby rehabilitacji erystyki ze względu na skuteczność oddziaływania. Jej metody (z powodu zmarginalizowania czy wyrzucenia z programów szkolnych logiki i retoryki) są powszechnie stosowane, głównie w dziedzinie polityki i mediów. Dlatego też ich znajomość pozwala demaskować wszelkiego rodzaju manipulacje i przekłamania, których wokół jest niestety mnóstwo. T. Kotarbiński wprost określa tak rozumianą erystykę jako specyficzną odmianę sztuki walki („agonistyki”). W „Logice dla prawników” pisał, że „trzeba wiedzieć, jak można pomóc sobie lojalnie w obronie słusznej sprawy i na co się może zdobyć nielojalny, sprytny przeciwnik”.

(wykorzystano: P. Jaroszyński, Erystyka, w: Powszechna Encyklopedia Filozofii, t. 3, s. 219-220, Lublin 2002 )

Punktem bazowym opracowywania strategii medialnych oczywiście mogą być chwyty erystyczne proponowane przez Schopenhauera (więcej na temat erystyki - ramka obok), które swego czasu wnikliwie studiowali komunistyczni dziennikarze i oficerowi polityczni. Ale to „mały pikuś” wobec metod, jakimi dziś operują piarowcy. To oczywiście obszerny temat, nie czas i miejsce na drążenie. Proponuję kilka wybranych refleksji nt. metod deprecjonowania Kościoła i jego doktryny, które dziś są powszechnie stosowane w mediach.

Słomiana kukła

Z angielska technika nosi nazwę „straw man”. Tworzy się zdeformowany obraz poglądów oponenta - czyli tytułową słomianą kukłę - i następnie walczy się z nią za pomocą swoich argumentów. Cel jest oczywisty: skoro nie ma szans na zbudowanie rzetelnej kontrargumentacji, trzeba poglądy rozmówcy tak zniekształcić, aby potem móc skutecznie dowieść swoich racji, zachowując przy tym pozór rzetelnego wywodu. W rzeczywistości jest to rozprawienie się nie z poglądami rywala, ale zwycięstwo nad stworzonym przez siebie wirtualnym bytem. Przykłady. Pierwszy: Adam Szostkiewicz w niedawnym tekście opublikowanym w „Polityce” pisze, iż „Kościół ma obsesję na punkcie seksu”. Tworzy cały system dowodzenia, gdy w rzeczywistości jest to kłamstwo, ponieważ doktryna chrześcijańska jedynie zakłada pewien moralny porządek w tej dziedzinie. Drugi: Kościół potępia dzieci urodzone metodą in vitro. Kłamstwo. Tym ordynarniejsze, że wskazuje się dokument bioetyczny, rzekomo zawierający takie podejście, co jest niezgodne z prawdą. Ale kto czyta tego typu wypowiedzi w całości? Przekaz zatem idzie w świat i dla znacznej części populacji jest bulwersującą prawdą, którą potępia się przy każdej okazji, wylewając na hierarchów wiadra pomyj. Trzeci: księża to pedofile. Chodzi o zakodowanie w umysłach odbiorców kotwicy „ksiądz=pedofil”, jak też faktu, iż przypadków są „tysiące” (są tacy, którzy mówią o setkach tysięcy!), Kościół je ukrywa bądź bagatelizuje. To oczywiście nieprawda. Ale fakty? Są drugoplanowe. I w ten sposób sztucznie wykreowana rzeczywistość (rzeczona słomiana kukła vel tzw. fakt medialny) zaczyna żyć swoim życiem.

Kopnij pan w klatkę!

Kolejna metoda mająca na celu zdominowanie oponenta. Wyobraźmy sobie następującą sytuację: w studiu toczy się poważna debata, zaproszeni są nobliwi prelegenci, prowadzący zadaje pytania, licznie gromadzona publiczność przysłuchuje się dyskusji. W pewnym momencie do pomieszczenia wniesiona zostaje klatka z małpą. Małpa trzyma w ręku brzytwę. Gwarantuję, że nikt z obecnych od tej chwili nie będzie już w stanie się skupić. Wszyscy z uwagą będą zerkać na klatkę, czekając na rozwój wydarzeń, a co niektórzy zastanowią się, czy jej drzwi są dostatecznie dobrze zabezpieczone, czy przypadkiem małpa w którymś momencie się z niej nie wydostanie. To klasyczny przykład sytuacji zaaranżowanej jako odwracanie uwagi - szeroko stosowanej w polskim życiu politycznym (np. straszenie Macierewiczem i Kaczyńskim, rzekomo oderwanymi od życia hierarchami Kościoła). Ba, co niektórzy uważają, że aby podkręcić napięcie, należy od czasu do czasu kopnąć w klatkę. Emocje wzrosną, czego nie da się powiedzieć o rozumie. Ale przecież o to chodzi.

Pamiętamy słynne podawani nogi przez Wałęsę Kwaśniewskiemu podczas debaty przed wyborami prezydenckimi. Wyprowadzenie z równowagi kontrkandydata zaowocowało podniesieniem poziomu emocji i w rezultacie mniejszą wiarygodnością. To klasyka z Schopenhauera. Skuteczniej jest poprowadzić przeciwnika torem własnej argumentacji tylko po to, aby go w którymś momencie z niego wybić (wywiad Mazurka z posłanką PO Lidią Krajewską w „Rzeczypospolitej”, 1 czerwca 2013 r. Rozmówczyni, inteligentnie poprowadzona przez dziennikarza, wykpiła „Narodowy program wielkiej budowy” Platformy Obywatelskiej z 2007 r., po czym, gdy się dowiedziała, skąd pochodzą argumenty, zaczęła się panicznie wycofywać, tragicznie przy tym tracąc wiarygodność). Skuteczna bywa też tzw. dywersja. Polega na tym, że kiedy zaczyna się przegrywać, nagle chwyta się za argument z zupełnie innej dziedziny (słynne „A u was biją Murzynów!”). Popularne jest też sięganie po wypowiedzi autorytetów i stawianie ich w miejsce argumentów, w razie potrzeby naginając lub deformując cytaty.

Prawda jak plastelina

Jedną z powszechniejszych metod erystycznych staje się obalenie całej tezy poprzez pokazanie np. bezzasadności jednego argumentu (przy poprawności pozostałych). Jest ona powszechnie stosowana podczas dyskusji np. obrony życia poczętego czy eutanazji. Wyciąga się na światło dzienne pojedyncze przypadki, aby zdeprecjonować całą inicjatywę ustawodawczą. Często towarzyszy temu triumfalne obwieszczenie zwycięstwa, choć z dyskusji to absolutnie nie wynika.

No i oczywiście używanie argumentów „ad personam”. Widząc, że przeciwnik jest mocniejszy, atakuje się go osobiście lub obraża, porzucając prawdziwy przedmiot sporu. Pojawiają się inwektywy, uogólnienia, bluzgi. To ulubiona forma „dyskusji” wszelkiej maści formacji lewackich, obowiązujący tok argumentacji na forach internetowych. Rozumu tam niewiele, argumentów tym mniej na rzecz emocji, nienawiści i gniewu. Media często świadomie tak dobierają tematy debat, formułują tytuły (często tragicznie zniekształcając je - mając na uwadze, że po pewnym czasie tylko one pozostają w pamięci odbiorcy - do poziomu niemającego nic wspólnego z treścią newsa), aby zagospodarować i skanalizować złe emocje. Powstaje w ten sposób szczególna wspólnota nienawiści, nad którą stosunkowo łatwo przejąć kontrolę, wdrukować zamierzone wcześniej tezy.

To tylko przykłady. Żyjemy w świecie, gdzie coraz trudniej odróżnić ziarna od plew. Raczej na lepsze się nie zanosi. Co zatem robić? Ratunek w powrocie do logiki, dowartościowaniu rozumu i wiedzy. Warto sięgać do źródeł, nie tylko do komentarzy. Umiejętnie wyłuskiwać treści z oceanu emocji i pustego słowotoku. Szukać uzasadnienia dla własnych przekonać i właściwie dobierać autorytety. Skończył się czas gotowców. To dobra nowina. Choć pewnie żyć, przynajmniej co niektórym, jest dużo trudniej.

KS. PAWEŁ SIEDLANOWSKI
Echo Katolickie 42/2013

opr. ab/ab

Echo Katolickie
Copyright © by Echo Katolickie

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama