Bluzgiem po oczach

O medialnych manipulacjach na temat Kościoła i staczaniu się poziomu mediów

Dziś już nie wystarczy tylko krzyknąć, aby zostać usłyszanym. Trzeba krzyknąć głośniej od innych. Zaszachować okładką, zszokować skandalem, walnąć na odlew - najlepiej tego, kto nie ma możliwości obrony. Nie liczy się prawda tylko news. A że bagno robi się coraz bardziej grząskie? Najgorsze jest to, że dna nie widać. Żadne granice nie są w stanie zatrzymać poniżających i bluzgających - z wyjątkiem jednej: finansowej.

Media opanowało szaleństwo. A może inaczej: zdziczenie, które niczym koło zamachowe potężnej maszynerii zaczyna nabierać zawrotnego pędu. Wiele środowisk, dotąd kamuflujących lewoskrętność, już nawet nie ukrywa swojej nienawiści do Boga, Kościoła, tradycji, kultury i historii wyrosłych na zrębach chrześcijańskich. Wrogiem numer jeden cywilizacji stał się Kościół i księża. „W mediach mainstreamowych zaczyna się ich pokazywać w taki sam sposób, w jaki pokazywano przed II wojną światową Żydów. Przypisuje się im wszystko, co najgorsze, aby zbudzić obrzydzenie do tej grupy, a potem to obrzydzenie przełożyć na czyny” - komentuje w rozmowie z Markiem Pyzą redaktor naczelny Tygodnika „Idziemy” ks. Henryk Zieliński.

Kolejna okładka „Newsweeka” jest tego najlepszym dowodem.

Drobnym druczkiem

Manipulacja, posługiwanie się kłamstwem, aluzjami, anonimowymi wypowiedziami złożonymi w całość w taki sposób, aby autora nie można było pociągnąć do odpowiedzialności karnej, to sprawdzony przepis na „sukces”. Krzyk się liczy. I celność bluzga, zadowolenie publiki, radość salonu. A co najważniejsze - sukces finansowy.

Problem dotyczy nie tylko sposobu prezentowania Kościoła. W sprawdzony w komunistycznych jaczejkach sposób mówi się o wszystkich, którzy śmią stawiać czoło postępowi. Przykłady? Oto pierwszy z brzegu. Dawid Warszawski, dziennikarz „Gazety Wyborczej” napisał obszerny artykuł, w którym przypisał prawicowemu publicyście, wykładowcy uniwersytetu w Bremie prof. Krasnodębskiemu słowa, których ten nigdy nie wypowiedział. Stały się one pretekstem do obrzucenia profesora (nota bene: bardzo nielubianego w tzw. mainstreamie) niezwykle ostrymi inwektywami i oskarżeniami. Tekst został wydrukowany w numerze sobotnim gazety, z pewnością przeczytało go wiele tysięcy osób. Po niedzieli okazało się, że autorem rzekomych stwierdzeń jest ...bloger podpisujący się nickiem „Mikker”. Dziennikarz (choć tu należałoby raczej wziąć to słowo w cudzysłów) po kilku dniach przeprosił pana Krasnodębskiego - tekst został wydrukowany (!) na szóstej stronie, małą czcionką. Teoretycznie - wszystko OK. Ale błoto zostało.

Podnoszenie „świadomości” społecznej

Przykład drugi: oto jakiś czas temu irlandzkie zgromadzenia żeńskie zostały oskarżone o powszechne bicie i znęcanie się nad dziewczętami. Powstał film pt. „Siostry Magdalenki”, który utrwalił obraz placówek jako obozów koncentracyjnych. Portal filmowy Stopklatka tak go reklamował na swoich stronach: „Losy trzech młodych kobiet, które trafiają do surowego ośrodka prowadzonego przez zakonnice ze Zgromadzenia Sióstr Miłosierdzia. Miejsce, które miało być schronieniem - okazuje się piekłem na ziemi. Mieszkanki azylu są poniżane i obrażane. Księża i zakonnice pełni są hipokryzji; zmuszają swoje „wychowanki” do niewolniczej pracy, głodzą je i brutalnie każą za niesubordynację”. Film wywołał fale krytyki, budząc ogromne emocje na zachodzie Europy. Podopieczne zakonnic miały być bite, rozbierane, golone na łyso, a nawet wykorzystywane seksualnie!

Jak się okazuje, wszystko było nieprawdą.

W latach 1922-1996 siostry prowadziły w Irlandii tzw. pralnie magdalenek. Przewinęło się przez nie blisko 10 tysięcy kobiet. Placówki miały charakter ośrodków resocjalizacji. Pomagały powrócić do normalnego życia dziewczętom niedostosowanym społecznie, ofiarom gwałtów, sierotom, samotnym matkom. W owym czasie spełniły w społeczeństwie bezcenną rolę.

Kilka tygodni temu irlandzki rząd opublikował Raport McAleese, dotyczący właśnie pralń magdalenek. Brendan O'Neill, publicysta „The Telegraph” zauważył, że ponad tysiącstronicowy dokument przeczy czarnej legendzie, jaka powstała wokół prowadzonych przez siostry ośrodków. Za szczególnie kłamliwy uznał obraz przedstawiony w filmie „Siostry Magdalenki”, który ukazywał pralnie niemal jako miejsca kaźni. Raport McAleese nie wskazał nawet na pojedynczy incydent seksualnego wykorzystania pensjonariuszki przez zakonnicę. Co więcej, kobiety, które zdecydowały się opowiedzieć o swoim pobycie w placówkach magdalenek, mówiły, że nigdy nie otrzymywały kar cielesnych.

Czy ktokolwiek pofatygował się, aby przeprosić siostry za szlakowanie i brutalne kłamstwa? Skądże! Zamiast przeprosin irlandzki „Times” zamieścił tekst, w którym autor filozoficznie zastanawiał się, czy rzeczywiście takie filmy, jak „Siostry Magdalenki” - mimo obecnych tam kłamstw - są złe? Bo przecież „jest to zwrócenie uwagi na problem, w dodatku osnute artystycznymi środkami wyrazu”. A nawet jeśli „portrety pensjonariuszek były przesadzone, to przecież spełniły ważną funkcję w czasie”. Czyli „podniosły poziom świadomości społeczeństwa na temat przemocy w środowiskach katolickich”. A tak dokładniej: wpisały się w nurt bezkarnego szkalowania Kościoła w ramach zafiksowanych antykatolickich trendów.

Nie przypominam sobie, mimo że film jest dystrybuowany w Polsce, aby ktokolwiek jednym słowem zająknął się o wynikach Raportu McAleese.

Lis na żywo

A teraz czas na Tomasza Lisa. Wielokrotnie nagradzanego dziennikarza, przyjaciela prezydentów i premierów, aktualnie redaktora naczelnego „Newsweeka”. Na początek krótkie przypomnienie wypowiedzi, która padła 25 marca 2010 r. podczas debaty pt. „Dlaczego głupiejemy?” zorganizowanej przez Uniwersytet Otwarty Uniwersytetu Warszawskiego. Oto jej fragment: „Jestem wystarczająco inteligentny, żeby pracować w telewizji, a nie żeby ją oglądać. Nie możemy mówić poważnie. Bo poważnie to znaczy nudno. A jak będzie nudno, to te barany wezmą pilota i przełączą. [...] Widz w Polsce wybaczy wiele, bardzo wiele. Ale jednego nie wybaczy: nigdy, przenigdy nie wybaczy, aby go potraktować poważnie. Przy odbiorze mniejszym niż 2,5 miliona widzów program znika. [...] Ktoś powie: hipokryzja, wallenrodyzm, będą inni, lepsi. No więc trzeba manewrować, kombinować. [...] Instynktownie wyczuwałem, choć nie zdawałem sobie sprawy, że to tak szybko będzie się działo, że chamstwo zaczęło galopować. Cham, głupiec i prostak to nie jest ktoś, kto się chowa, kto jest zażenowany, kto ma tyle powodów do wstydu, kto woli być na zapleczu. Nie. Cham, głupiec i prostak to jest ktoś, kto jest w ofensywie. [...] Gdyby nie internet, nigdy bym nie widział, że na świecie jest tylu kretynów. [...] Ludzie nie są taki głupi, jak nam się wydaje. Są dużo głupsi. Smród, prowincja, coś zatęchłego, czego niefajnie jest dotykać...”.

Przeglądając kolejne okładki polskiej edycji „Newsweeka” nietrudno zgadnąć, że filozofię przyciągania uwagi „baranów” do ekranów telewizorów Tomasz Lis dokładnie przeniósł na poziom tygodnika. „Barany” mają spośród wielu wykrzykników wybrać jeden - skupić na nim uwagę, dać się oczarować „tym, czego jeszcze nie było”. Chłopiec w niedwuznacznej postawie, z głową na wysokości rozporka, dłoń kapłana (z różańcem) na głowie dziecka.... I tytuł: „Polski Kościół kryje pedofilię”. Prawda, że trudno przejść obojętnie? Autorzy wielu portali już od soboty zaczęli przebierać nogami z wrażenia. Oj, będzie się działo!

Trudno mi cokolwiek sensownego dalej pisać o Lisowym sposobie podnoszenia poziomu sprzedaży gazety. Nie pierwszy i nie ostatni to pewnie raz, kiedy „Newsweek” sięgnie po bluzg. Zagadką jest tylko, o przekroczenie jakiej granicy się pokusi. Ale spokojnie, tęgie głowy nad tym myślą. Dna, póki co, nie widać.

Po kieszeni?

Jako katolicy, stanowiący zdecydowaną większość w Polsce, mamy dużo do powiedzenia. Wspomnianego tygodnika - i jemu podobnych - nie kupują krasnoludki. My je kupujemy. „Bezbożna prasa nigdy by nie doszła do takiego rozwoju, gdyby miliony katolików nie popierało wrogich Kościołowi i tzw. bezbarwnych pism i dzienników, czy to abonowaniem, czy też współpracą” - pisał na początku minionego wieku Wetzl. Miał rację św. Maksymilian Maria Kolbe, kiedy podczas V zjazdu katolików w Austrii mówił: „Cóż powiedzieć o narodzie, który płaci za własne poniżenie? Nie znajduję na to nazwy! A ta hańba ciąży na katolikach, obrażanych ciągle przez tysiące dzienników. Te pisma, które katolików bezwstydnie wyszydzają, drukuje się dla nas, katolików! Nie posyła się ich jednakże anonimowo w rodzaju paszkwilów, ale my sami je zamawiamy i za nie płacimy. Czyż można być więcej ślepym wobec tak groźnego niebezpieczeństwa?! A ta ślepota nasza staje się wprost zbrodnią, skoro się nie tylko przeciw temu niebezpieczeństwu nie bronimy, ale trzymając i czytając złe pisma, za obrazę i wyszydzanie wiary płacimy!”.

Nic dodać, nic ująć.

KS. PAWEŁ SIEDLANOWSKI
Echo Katolickie 9/2013

opr. ab/ab

Echo Katolickie
Copyright © by Echo Katolickie

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama