Historia z "ziemi nieludzkiej"

Wspomnienia tych, którzy przeżyli Syberię


Monika Lipińska

Historia z „ziemi nieludzkiej”

- Wykruszamy się - stwierdzają Sybiracy. A za stwierdzeniem o naturalnej kolei losu idzie obawa, czy aby na pewno prawda o prześladowaniu za polskość i świadectwo ich życia na „nieludzkiej ziemi” nie zostaną zapomniane.

Łączy ich przynależność do największej organizacji kombatanckiej w Polsce, Hymn Sybiraka oraz święto ustanowione 17 września, w dniu napaści Sowietów na Polskę. Znacznie silniejsza jest poczucie bliskości z powodu przeżyć na „nieludzkiej ziemi” - tylko z nazwy utożsamianej z Syberią. Tę szczególną więź między Sybirakami wyznaczyły deportacje na wschód, nie tylko na Syberię, ale do Kazachstanu, w okolice Moskwy czy kompleksu obozów wokół Borowicz.

Kazachstan i druga Syberia

- Trzy dni po aresztowaniu ojca, 13 kwietnia 1940 r., zostałam z siostrą i mamą załadowana do pociągu. Miałam wtedy osiem miesięcy. Na zesłaniu bardzo chorowałam, nikt nie dawał mi szans na przeżycie - Barbara Jakubiuk z Białej Podlaskiej uzasadnia brak wyraźnych wspomnień z pobytu w północnym rejonie Kazachstanu. Przeżyła, jak mówi, dzięki Rosjance, która przyjęła je pod swój dach i dzieliła się wszystkim, co miała.

- Mój ojciec, st. sierżant Jan Puch, był piłsudczykiem - zaznacza dobitnie, uprzedzając pytanie o przyczyny represji. Dostał się do niewoli sowieckiej już w wojnie 1920 r. i dwa lata spędził w więzieniu. - Przed wojną służył w Twierdzy brzeskiej. W 1939 r. został wysłany z 82 pułkiem piechoty na zachód. Jako jeniec został przekazany przez Niemców Sowietom. Uciekł z pociągu i dotarł do Brześcia i jeszcze zdążył mnie ochrzcić. Dzięki lewym dokumentom znalazł pracę przy odśnieżaniu torów. Ktoś go jednak rozpoznał i doniósł - opowiada pani Barbara. Wieloletnie poszukiwania nie dały pewności, jedynie sugestię, że Jan Puch w grupie stu więźniów rozstrzelany został w lesie Kuropaty koło Mińska. - Tak bardzo chciałam za życia dowiedzieć się, co się z nim stało, znaleźć grób, móc zapalić lampkę - dopowiada z żalem.

To cud, że przeżyłam

- Nikt nam powodu aresztowania nie podał, ale chodziło o to, że dziadek służył w Armii Andersa, a przede wszystkim, że byliśmy Polakami - wyjazd do Czeremchowa na Syberii Helena Sawoń, włodawianka, zna z opowieści rodziny. Miała wtedy rok i osiem miesięcy. - Rodzice zawinęli mnie w poduszkę, bo kwiecień 1951 r. był bardzo zimny - zaznacza. - Mieszkaliśmy w Strzałkach koło Grodna. Żołnierze załomotali do drzwi domu dziadka w środku nocy. Dali godzinę na przygotowanie się. A ponieważ wcześniej kilka rodzin wywieźli do lasu i rozstrzelali, dziadek nie kazał zabierać za dużo. Rodzice spakowali więc parę tobołków i czekali. Sowieci załadowali nas na drabiniasty wóz, a potem, na kolei, do bydlęcego wagonu. Jechaliśmy 24 doby, w zaduchu i ścisku. Ludzie padali jak muchy. To cud, że przeżyłam podróż. Mama miała pokarm, mimo że w drodze, tak jak inni, prawie nic nie jadła - mówi pani Helena.

Na Syberii spędzili sześć lat. Wspomnienia wracają do dzisiaj w postaci obrazów: potężne odrodzenie z surowych, nieociosanych desek, wielki piec w kuchni dzielonej przez cztery polskie rodziny oraz haftowany przez ciotkę obrus. - Po 50 latach rozpoznałam go u niej w domu - wyjaśnia pani Helena.

Do kraju

Powroty Sybiraków do kraju nie były łatwe. Podróż w tragicznych warunkach niczym nie różniła się od tej sprzed lat. Ale przetrwać drogę „w tę stronę” pomagała nadzieja.

- Przed wytęsknionym wyjazdem do kraju napadli nas bandyci, okradli, wybili siostrze zęby... Mama była schorowana: miała odmrożone nogi, w Kazachstanie nabawiła się też malarii - B. Jakubiuk nie może mówić o tym spokojnie. - Wracałyśmy po siedmiu latach tułaczki w kaftanach uszytych z worków. Proszę mi wierzyć, nie miałyśmy nic, nawet dokumentów - opowiada przez łzy. A pierwsze lata po powrocie nazywa drugą Syberią. Osiadły w Białej ze względu na bliskość rodziny. - Żeby nas utrzymać, mama musiała ciężko pracować. Z biegiem lat było lżej. A ponieważ zaznała takiej biedy, chciała pomóc tej kazachskiej rodzinie. Udało się ją odnaleźć, wesprzeć, a nawet odwiedzić.

Rodzina H. Sawoń do Polski wracała w styczniu 1957 r. w grupie liczącej 11 osób. Osiedli we Włodawie. - Było nam raźniej. Stanowiliśmy pokaźną część Koła Związku Sybiraków, utworzonym tutaj w 1990 r., do którego należało wtedy 58 osób.

W kręgu Sybiraków

- Nie ma komu pracować - stwierdza pani Barbara zapytana, jak działa bialski oddział Związku Sybiraków, którego jest wiceprezesem i który zakładała w 1989 r. - Czułam, że to mój obowiązek — podkreśla, mówiąc o chwili, gdy dowiedziała się, że w Polsce reaktywowano związek. - Pamiętam nasz pierwszy opłatek w Białej. Ile było płaczu i ile radości, że możemy się spotkać, powspominać. Połączyły nas pielgrzymki organizowane przez ks. Lipniackiego, który duszpasterzował temu środowisku. I częste spotkania, których organizację zawsze wspierał starosta bialski - opowiada. Do oddziału należało wtedy około 600 osób z Białej Podlaskiej, Radzynia, Międzyrzeca i Łukowa. Dzisiaj w stopniałych szeregach zostało 130 osób. Słabi, schorowani starają się jednak brać udział w obchodach Dnia Sybiraka i spotkaniu opłatkowym. Spotykają się i wspierają także prywatnie, bo nic tak nie scala ludzi, jak podobne, bolesne przeżycia.

Helena Sawoń, od dwóch lat prezesująca Kołu Terenowemu ZS we Włodawie, przyznaje, że jest najmłodsza spośród należących do niego osób. - Wykruszamy się - stwierdza, by po chwili podkreślić, że jako kombatanci czują się w mieście docenieni przez władze, mieszkańców, także - co cieszy najbardziej - nauczycieli i młodzieży. Bo to oni dają nadzieję, że pamięć przetrwa - zaznacza. Z myślą o tym, by wiedza o losie skazanych za polskość była dostępna na wyciągniecie ręki, włodawscy Sybiracy przekazali Bibliotece Miejskiej „Księgę Sybiraków”, czterotomową publikację, dokumentującą historię Związku, Kół i Oddziałów i ich działalność, jak też historie ludzi.

To historia upodlenia

Sławomir Kordaczuk, wicedyrektor siedleckiego muzeum, o losach Sybiraków mógłby opowiadać godzinami. W ludziach, których wysłuchał, najbardziej uderza go piętno, jakie w ich psychice i pamięci zostawiły przeżycia syberyjskie. - Nagrywałem kiedyś w Siedlcach starsza panią, która przeżyła gehennę Syberii. - Na koniec naszej rozmowy zapytała nagle opiekunkę, czy przyszedłem po to, żeby ją zabrać na Syberię - mówi o konsternacji, w jaką wprawiło go to pytanie. A tłumacząc przyczyny niezacieralnych śladów stwierdza: - Trudno dzisiaj wyobrazić sobie upodlenie żołnierzy sowieckich. Potrafili zabić człowieka dla własnego widzimisię, na oczach bliskich. Tak było z synem wójta z Krześlina, zastrzelonym między wagonami transportu tylko dlatego, że nie chciał oddać ciepłej kurtki - opowiada.

Podróż w trudnych do opisania warunkach była dla wielu osób najtrudniejszym etapem zsyłki. Głód i ogromne pragnienie zmuszały do zlizywania szronu z metalowych elementów wagonu. Ciała zmarłych wyrzucano na nasypy kolejowe. - Ani życie ludzkie, ani człowiek nie stanowił żadnej wartości - tłumaczy S. Kordaczuk, podając przykład traktowania zmarłych w gułagu. - Zimą układano ich zwłoki w jednym miejscu, gdzieś pod ścianą baraku, przez noc i dzień. A następnej nocy wyrzucano za ogrodzenie. Rano nie było po nich śladu, ponieważ obozy usytuowane były zwykle przy kompleksach leśnych, pełnych dzikich zwierząt - mówi.

A jednak ocalenie

Odwołując się do opowieści swoich rozmówców, dyrektor Kordaczuk tłumaczy, że mimo dramatycznych doświadczeń, przerastających ludzką wytrzymałość, przetrwać pomagała Polakom - niezależnie od miejsca zsyłki - nadzieja. - Przeżycie zależało od operatywności, znajomości jakiegoś rzemiosła, ale przede wszystkim od tego, co zdążyli zapakować przed podróżą. Na zesłaniu nieocenioną wartość miały ciepłe ubrania. Poza tym, że chroniły przed zimnem, można je było wymienić na żywność - tłumaczy. - Jeden z moich rozmówców przyznał, że życie całej jego rodzinie uratowały narzędzia, które - za radą jakiegoś bardziej przyjaźnie nastawionego czerwonoarmisty - zabrał w ostatniej chwili z domu. Pracując w kołchozie mógł naprawić różne urządzenia, np. piec chlebowy, za co płacono mu jedzeniem - opowiada, dodając, że chociaż mieszkańcy wsi, kołchozów, sowchozów także cierpieli głód, w odruchu serca dzielili się żywnością z Polakami. Tadeusz Łazowski w poczet tego, co pozwalało zesłanym myśleć o przyszłości, była wiara, miłość do ojczyzny, szacunek dla rodziny. - Ci ludzie do dzisiaj mówią o tych wartościach z wielkim szacunkiem - podkreśla.

Paradoksy historii

O ucieczce z „ziemi nieludzkiej” nie było mowy. Polaków przerażały warunki klimatyczne i olbrzymie przestrzenie, tak charakterystyczne dla pejzażu Syberii, jak i krajobrazu stepów. Gubili się w nich, nie byli też przygotowani na nagłą zmianę pogody. Zimą nikt nie zdołałby wrócić do domu. Po odbyciu kary Polacy wracali do kraju zorganizowanym transportem. Przewożono ich na wschód, do Brześcia, potem do Białej Podlaskiej. - Do dzisiaj wiele osób wspomina bialczan, którzy przynosili na kolej gorący posiłek i karmili zmarzniętych podróżnych - akcentuje S. Kordaczuk. Ci ludzie nie mieli środków do życia. Jeśli nie znaleźli krewnych, utrzymać siebie i rodzinę graniczyło z cudem.

A w wielu przypadkach, jak mówi Sławomir Kordaczuk, życie pisało zaskakujący, bolesny scenariusz. Wielu mężczyzn, po odbyciu kary w gułagu, dokąd trafiali za przynależność do AK, po powrocie Polski natychmiast aresztowano i osadzano w więzieniach UB.



Trzy pytania

dr Józef Geresz

Jaka jest historia zesłań Polaków na Sybir?

Pierwsze zesłania nastąpiły za panowania Stefana Batorego. Poświadczony źródłowo jest pobyt paruset Polaków w czasach wojen Zygmunta III Wazy (1614-1624). W okresie konfederacji barskiej wysłano na Syberię z terenu Rzeczpospolitej 15 tysięcy osób. Następne fale deportacji wiązały się z powstaniem kościuszkowskim i kampanią napoleońską 1812 r. Do kolejnych doszło po powstaniu listopadowym, ale trudno określić dokładną liczbę zesłanych, ponieważ część osób wcielano wtedy do karnych oddziałów wojska rosyjskiego. Przyjmuje się, że od 1825 r. do powstania styczniowego, czyli do 1862 r., zesłano do Rosji z przyczyn politycznych od 600 do 800 Polaków, z czego ponad 200 było na Syberii, m.in. Agaton Giller, Karol Ruprecht czy Piotr Ściegienny. W wyniku represji, po powstaniu styczniowym zesłano na Syberię 18 tys. osób. Profesora Stefan Kieniewicz szacuje tę liczbę na 38 tysięcy. To duża rozbieżność. Około 3 tys. spośród nich skazano na katorgę, a znaczna część została zwolniona wskutek amnestii w 1869 r. i 1882 r.

W latach 1905-1908 z Królestwa Polskiego wysłano do Rosji ponad 10 tys. osób, z czego nieznaną liczbę na Syberię. Trzeba dostać, że około 50 tysięcy Polaków, głównie urzędników i inżynierów, osiedliło się w Rosji dobrowolnie.

W czasach stalinowskich przesiedlano ludność z dawnych terenów należących do Rzeczypospolitej, tzw. dzierżyńszczyzny i marchlewszczyzny. Brak jednak dokładnych danych co do liczby przesiedlonych. Ogromne rozbieżności dotyczą kampanii wrześniowej: według Encyklopedii deportacje objęły 250 tysięcy osób, natomiast prof. Piotr Matusak podaje liczbę 180 tysięcy. Podobnie jest z informacjami o liczbie zesłanych w okresie II wojny światowej.

Pełniący obowiązki prezesa IPN Franciszek Gryciuk zwołał ostatnio w Białymstoku specjalne posiedzenie ds. weryfikacji danych o zesłanych Polakach. Do tej pory podawano liczbę ponad 500 tysięcy - na podstawie dokumentacji sowieckiej; z naszej wynika, że zostało zesłanych na pewno ponad milion Polaków.

Jak wyglądało to na Podlasiu?

Wiadomo, że po powstaniu styczniowym pod obserwacją policji były tutaj 2194 osoby, z czego 1236 to chłopi. Sądzę, że z samego Podlasia na Sybir poszło minimum kilkaset osób.

Jeśli chodzi o 1944 r., to tylko w Sokołowie Podlaskim obóz mieścił 1600 członków AK, a wszyscy oni zostali wywiezieni na Wschód. Ale tutaj też statystyki odbiegają od siebie — od 20 do 2 tysięcy. Trudno ocenić, ile naprawdę osób trafiło na „nieludzką ziemię”. Tym bardziej, że np. żadne statystyki nie ujmują unitów. A wiadomo, że w 1888 r. wywieziono z Podlasia tysiąc unickich rodzin.

Jak należy rozumieć pojęcie Sybirak?

Związek Sybiraków powstał jeszcze przed II wojną światową, w 1928 r., i należeli do niego przeważnie ci, którzy byli wywiezieni na Syberię. Ale członkami Związku były również ich dzieci, urodzone na Syberii. Z czasem pojęcie „Sybiracy” objęło wszystkich Polaków deportowanych w rożne miejsca terytorium sowieckiego. I tak do Kazachstanu, tylko do 1939 r. Stalin wysiedlił około 100 tysięcy Polaków.

kl

opr. aw/aw



Echo Katolickie
Copyright © by Echo Katolickie

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama